Jeszcze rok temu, jeśli w prasie można było znaleźć artykuły na temat wyżywienia świata, to dotyczyły głównie nadmiaru jedzenia, które zmienia nas w cierpiących na nadwagę grubasów. Jeszcze 2–3 lata temu kilku polskich ekonomistów sugerowało na łamach gazet, że bogate kraje powinny zrezygnować z produkcji rolniczej i pozostawić to niskodochodowe, lecz proste zajęcie krajom biednym. Jeszcze 5–6 lat temu jednym z głównych problemów negocjacyjnych stojących na drodze do członkostwa Polski w Unii Europejskiej było to, na jakie ograniczenia produkcji rolnej musi się zgodzić nasz kraj, aby nie zwiększać problemów z europejską nadprodukcją żywności.
Dziś na światowym rynku nagle zabrakło żywności. Ceny poszybowały w górę, a zapasy ziarna spadły do najniższego od ćwierć wieku poziomu. Jak szacuje zajmująca się problemami rolnictwa światowa organizacja FAO, w ciągu ostatnich 9 miesięcy światowe ceny żywności wzrosły niemal o połowę. Najgorzej wygląda rynek ryżu. Od początku tego roku jego cena zwiększyła się ponad dwa razy, ale wzrost cen pozostałych zbóż był również gwałtowny. To, co dla mieszkańców krajów zamożnych – do których, z globalnego punktu widzenia, należy i Polska – prowadzi tylko do przykrego zaskoczenia przy kasach supermarketów, dla wielu krajów ubogich oznacza widmo głodu. W Polsce, Niemczech czy USA ceny żywności wzrosły o 7–8 proc., podnosząc wskaźniki inflacji i martwiąc zarówno banki centralne, jak i dokonujących zakupów klientów. Ale w Indiach, Egipcie, Etiopii, Indonezji i co najmniej 10 innych krajach wybuchły zamieszki głodowe, a w Pakistanie i Tajlandii władze wysłały oddziały wojska dla ochrony składów żywności. Jeszcze kilka lat temu brzmiałoby to jak scenariusz wydumanego katastroficznego filmu. Dziś to rzeczywistość.