Polska to trzeci kraj, w którym wydano krytyczną edycję manifestu „Mein Kampf”. Czy może służyć jako skuteczny oręż w walce z wszelkiego rodzaju teoriami spiskowymi?
Hitlera otaczała tak szczelna sieć ochrony, że nawet atak samobójczy nie dawał gwarancji sukcesu – wiele prób zakończyło się fiaskiem.
Żadna to tajemnica, że Kim Dzong Il miał kolekcję kaset do pozazdroszczenia, Józef Stalin mógł godzinami siedzieć przed ekranem, a Adolf Hitler cenił propagandową siłę filmu.
Wśród wielu teorii spiskowych, jakie przez lata narosły wokół wodza Trzeciej Rzeszy, była i taka: ten, który chciał zgładzić wszystkich Żydów, sam nim był. Amerykański badacz rzuca nowe światło na tę sprawę.
Słynne słowa „nie ustaniemy, aż nie doprowadzimy do pełnego oczyszczenia Polski z ludzi, którzy nie są godni należeć do naszej wspólnoty narodowej” zdążyły już być skomentowane na wszystkie możliwe strony. Spróbujmy je jednak przeanalizować z punktu widzenia strategii. Wnioski mogą być bardzo ciekawe.
Teatr Powszechny w Warszawie wystawił „Mein Kampf” Adolfa Hitlera. Tym razem obyło się bez akompaniamentu okrzyków i modlitw, ale o spektaklu już jest głośno.
Po co nam wracające w literaturze figury Hitlera i Stalina, nieśmiertelnych katów XX w.?
Po podboju znacznej części Europy, w styczniu 1942 r. naziści postanowili wymordować w całości ludność żydowską z okupowanych przez siebie krajów.
Uderzenia 1 września III Rzeszy i 17 września Związku Sowieckiego zniszczyły państwo polskie.
Stalin i Hitler to ludobójcze skrajności totalitaryzmu. Ale lista międzywojennych autorytarnych wodzów, regentów czy naczelników jest bardzo długa. Czy powinno się na niej umieszczać Józefa Piłsudskiego – co nie podobałoby się polskiej prawicy? Sorry, ale jak najbardziej.