„Różaniec do granic” zgromadził tysiące Polaków. Tylko czy naprawdę chodziło o modlitwę i pokój?
Akcja modlitewna „Różaniec do granic” chyba nie zgromadziła miliona uczestników na granicach naszego państwa, jak spodziewali się organizatorzy. Ale tysiące na pewno. I to jest sukces fundacji Solo Dios Basta. Wbrew hiszpańskiej nazwie („Sam Bóg wystarczy” – słowa przypisywane hiszpańskiej mistyczce, św. Teresie z Avila) jest to dzieło grupy polskich misjonarzy świeckich, w tym artystów, którzy chcą ewangelizować Polskę. Tym razem wymyślili masową ewangelizację drogą modlitwy różańcowej o pokój dla świata i Polski.
W zasadzie akcja byłaby wewnętrzną sprawą Kościoła i katolików. Przejawem aktywności wierzących obywateli. W modlitwie zbiorowej i publicznej, nawet w formie żywego łańcucha ludzi, nie ma niczego złego społecznie, jeśli nie jest przeciwko innym. A jeśli są ludzie, którym potrzebne jest „obmadlanie” ojczyzny, to ich prawo. Na tym przecież polega społeczeństwo obywatelskie, że grupy ludzi organizują się oddolnie w jakiejś dla siebie ważnej sprawie. Jedni robią „Różaniec do granic” czy marsze dla życia, inni bronią praw kobiet czy rządów prawa.
Mowa nienawiści w ramach „Różańca do granic”?
Nie byłoby więc tematu, gdyby nie angażowanie się spółek skarbu państwa, w tym kolei, w akcję modlitewną i wypowiedzi niektórych polityków PiS, włącznie z premierką, która pozdrowiła uczestników na Twitterze.
Joachim Brudziński włączył się do akcji, bo jest katolikiem. W porządku, ale w tweecie zaczepił przy tej pokojowej, duchowej okazji „antyklerykalnych hejterów”, a przed kamerami opowiadał, jak król Jan III z różańcem i krzyżem zatrzymał islamską nawałę. Miał rację, że lepiej walczyć modlitwą niż karabinem, tylko kogo miał na myśli?
Nie było doniesień o obecności na modlitwie polityków ugrupowań opozycyjnej centroprawicy. Skoro już mieli być politycy, to czemu tylko partii rządzącej? Podobnie z ludźmi kultury i mediów; czemu tylko jedna opcja? Innych nie zaproszono, odmówili, a może nie chcieli uczestniczyć?
Tak powstaje wrażenie, że chodziło nie tylko o modlitwę i pokój, ale także o politykę po linii partii rządzącej. Znów byliśmy świadkami rozmywania konstytucyjnego oddzielenia państwa od Kościoła. Dlatego obywatele mogą zapytać: czemu można jeździć za symboliczną złotówkę kolejami na akcję modlitewną, a na Woodstock Owsiaka nie można? Dlaczego akcje katolickie są przez rząd promowane i wspierane, a świeckie, legalne organizacje kobiece nawiedza policja?