Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Paszporty POLITYKI

Honorata Martin: W sztuce liczy się prawdziwość

Wszystko, czym się zajmuję, musi być dla mnie ważne.

Czym jest dla ciebie nominacja do Paszportów POLITYKI?
Ogromnym wyróżnieniem, nobilitacją, ale też wyzwaniem, bo każda taka forma docenienia wiąże się z dodatkowym obciążeniem – choć to złe słowo. To odpowiedzialność za to, żeby dalej działać, tworzyć. Im więcej takich wyróżnień, tym więcej osób patrzy na to, co robię. I muszę się bardziej starać. Chociaż myślę, że i tak zawsze starałam się i będę się starać tak samo.

.AŻ/Polityka.

Jak byś scharakteryzowała to, czym się zajmujesz?
Ciężko to opisać. Do wszystkiego, co robię, mam silny stosunek emocjonalny i intelektualny. Wszystko, czym się zajmuję, musi być dla mnie ważne. W moim rozumieniu ogólnym to, co ważne, jest też szczere. Prawdziwość w tym, co robię – to się dla mnie liczy.

Kim są twoi odbiorcy?
Często z nimi rozmawiam. Po każdej wystawie, każdym wernisażu czy projekcie pojawiają się telefony, rozmawiam też z ludźmi bezpośrednio po pokazach. Mam szeroką grupę odbiorców – nie mam docelowej. Moje projekty często zresztą wychodzą poza przestrzenie galeryjne, poza mury instytucji. Takie było na przykład „Zadomowienie”, projekt w Parku Bródnowskim, który zrealizowałam, mieszkając tam przez dwa i pół tygodnia. Mieszkańcy byli główną grupą odbiorców. Przychodzili do mnie na okrągło, spędzaliśmy razem dużo czasu. Ale moimi odbiorcami są też oczywiście ci, którzy mają większy kontakt ze sztuką, czytają, interesują się tym. Chodzi o pewien rodzaj wrażliwości.

Z jaką najbardziej zaskakującą reakcją na to, co robisz, spotkałaś się do tej pory?
Na każdym kroku pojawiają się jakieś nowe sytuacje. Kiedyś namalowałam obraz, który nazwałam „obrazem 3D” – to był pokój zbudowany z blejtramu, zawieszony 3 cm nad ziemią. Gdy widz wchodził do środka, przekonywał się, że nie stoi na ziemi, tracił równowagę. Żeby móc przyjrzeć się temu, co przygotowałam, należało usiąść, uspokoić się. W środku były rozłożone worki – 12 lnianych worków. W jednym ukryłam się ja, zwinięta. Spędzałam tam codziennie kilka godzin – widz, który wchodził do środka, z początku zazwyczaj nie zdawał sobie tego sprawy. Ludzie reagowali spontanicznie, zabawnie, ale nasłuchałam się też krytycznych opinii – że na pewno wykorzystuję jakichś studentów, płacąc im 3 zł na godzinę… Kiedyś przyszły do mnie cztery panie. Jedna z nich dotknęła worka, w którym się znajdowałam – wybiegły z krzykiem. Ale wróciły. Któraś mnie dotknęła i uspokoiła pozostałe: „Spokojnie, to jest maszyna. Ma powtarzalność ruchów”.

Innym razem przygotowałam performance „Jednodniowy klub”. To była przestrzeń imprezowa, a ja tym razem byłam zawieszona w klatce pod sufitem. Raz odwiedzili mnie chłopacy z dzielnicy, nastawieni, powiedzmy, nieco zaczepnie. Podchodzili co chwila, sprawdzali, czy dobrze się mam. Kolejnego dnia przyszli znowu i potocznym, wulgarnym słownictwem zapytali, jak się czuję. Nie mogli przeżyć, że ciągle tam siedzę!

Zresztą w Parku Bródnowskim było podobnie. Ludzie schodzili się nocą, budzili mnie… Takich niesamowitych opowieści pojawia się mnóstwo przy każdym projekcie. Kiedyś je spiszę!

.AŻ/Polityka.

Kiedy zaczęłaś tworzyć?
Kiedy zaczęłam używać rąk i głowy. Tworzyłam zawsze. Rodzice zapisali mnie na zajęcia plastyczne i w zasadzie całe dzieciństwo spędziłam, malując. Tyle godzin poświęciłam malarstwu, że z czasem moja sztuka zaczęła wybiegać w poszukiwaniu innych mediów. Chociaż wciąż wracam do malarstwa. System pracy miałam zawsze podobny – gdy rodzice zasypiali, u mnie przed snem pojawiał się impuls, coś się rodziło w świadomości. Zrywałam się z łóżka, wskakiwałam na meble, półki, robiłam na ścianach kolejne obrazy. Rodzice dawali mi na szczęście wolną rękę i to nieskrępowanie teraz owocuje. A wymalowywałam wszystko i wszystkimi możliwymi technikami: farbami olejnymi, pastelami, węglem, sprejem. Od 6. roku życia mój pokój wyglądał jak jaskinia, pokrywając się kolejnymi obrazami.

Kto był pierwszym recenzentem twoich prac?
Na pewno rodzice, zawsze niezmiernie ważni. Ale też pani od plastyki – Małgorzata Polczyk, do której przez dziesięć lat życia chodziłam na kółko plastyczne. Po kryjomu zabierała moje prace i wysyłała, wiedząc, że jeśli pomyślę, że to na konkurs, to będę się starać i stresować za bardzo. To jeden z pierwszych i najważniejszych moich recenzentów, choć zupełnie bezkrytycznych. Drugą ważną osobą była Beata Polak-Pela, malarka, przyjaciółka rodziców, którą podglądałam w jej pracowni na strychu. To od niej dostałam pierwsze farby olejne i płótno. Przez tydzień koło tego płótna chodziłam, zanim namalowałam pierwszy obraz

Który ze swoich projektów uważasz za najważniejszy?
To się zmienia. Czasami projekty, które gdzieś odkładam, po latach wyciągam i nabieram do nich nowego stosunku. To płynne. Pierwszą pracą, którą zrobiłam i która dała mi wiele możliwości, było „Wyjście w Polskę”, realizowane w ramach projektu Kurator Libera w galerii Awangarda BWA we Wrocławiu. Zbigniew Libera przyjął mnie, zaakceptował mój pomysł, dał mi możliwość realizacji, postawił przede mną szereg zupełnie nowych wyzwań – to otworzyło kolejne drzwi. Musiałam się bardzo ze sobą zmierzyć, poznałam masę rewelacyjnych ludzi, byłam postawiona w różnych sytuacjach. To punkt graniczny między tym, co robiłam wcześniej, i tym, co robiłam potem.

Projekt „Bóg małpa” też odegrał swoją rolę. No i Park Bródnowski – jako całe doświadczenie i coś trudnego do opisania.

.AŻ/Polityka.

Czego się dowiedziałaś o Polsce i Polakach, podróżując przez kraj?
Przede wszystkim bardzo dużo dowiedziałam się o sobie, stawiając się w trudnych, kłopotliwych sytuacjach. Dowiedziałam się też sporo o ludziach, których poznałam, ale to nie są prawdy obiektywne – wszystko zależy od czasu i miejsca, od relacji, od tego, co się wytwarza między ludźmi. Unikam odpowiedzialności mówienia obiektywistycznego. Nie jestem socjologiem, nie prowadziłam badań, wszystko było bardzo przetworzone przez subiektywne doznania. Odniosłam wrażenie, że Polacy są bardzo często zamknięci na początku – na inność, na coś nowego. Łatwo wzbudzić agresję czymś, co jest zupełnie niepoznane. Niełatwo, ale też nietrudno przełamać te bariery. Wtedy otwiera się drugie dno sympatii, gościnności, ale też niesamowitego ciepła i wsparcia. Jest więc chłodna powierzchowność, często przejawiająca się agresją. Ale ciepło z drugiej strony.

Nad czym teraz pracujesz?
Nad kontynuacją projektu „Bóg małpa” – to jest nad „Człowiekiem małpą”. Będzie to szereg obrazów, ale też projekty wideo i kilka innych prac. Nadal skupiam się nad relacją między ludźmi i innymi zwierzętami, ale teraz bardziej na relacjach wewnątrzgatunkowych i cechach charakterystycznych dla gatunku, jakim jest człowiek.

.AŻ/Polityka.

Największe marzenie artystyczne?
Nie marzę, po prostu na bieżąco realizuję to, co muszę, bo inaczej pęknie to ciśnienie, które się we mnie wytwarza. Chcę działać dalej, pracować w zgodzie ze sobą, nie przejmować się za bardzo oczekiwaniami, robić swoje i czuć się z tym dobrze.

Zobacz, za co nominowaliśmy Honoratę Martin »

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną