Nadwerężony wojną w Ukrainie reżim Alaksandra Łukaszenki nie odpuszcza opozycjonistom. A ci są już tak zdesperowani, że mogą sięgnąć po broń. Sprawiają wrażenie gotowych na obalenie dyktatora.
Rewolucja polityczna upadła, ale rewolucja społeczna zwyciężyła. Łukaszenka już nigdy nie odzyska tego, co stracił. Żaden przywódca nie jest wieczny i prędzej czy później pojawią się czynniki zewnętrzne. Upadek Putina to jeden z możliwych.
Tak drastyczne wyroki od dawna nie zapadały w Białorusi. Białoruscy opozycjoniści zostali skazani na kilkanaście lat więzienia w łagrze.
Jeśli otworzy się okno możliwości, tak jak przed Polską w 1989 r., Białoruś dostanie swoją szansę. I tak jak w przypadku Polski potrzeba splotu wydarzeń geopolitycznych, gospodarczych, aktywności zagranicy i powrotu protestów.
Po zeszłorocznym sierpniu Białoruś przestała być najbardziej egzotycznym krajem regionu. Dziś przy obywatelach i opozycji jest racja i sympatia świata, a Łukaszenka zyskał rangę wschodnioeuropejskiego Kadafiego, tyle że bez ropy.
Sposobem na uratowanie twarzy (jeśli to jeszcze możliwe, bo klaszcze nam nawet Kreml) byłoby odwołanie Terleckiego z funkcji wicemarszałka Sejmu. Tymczasem nie tylko nikt z PiS nie potrafił się odciąć od jego haniebnej wypowiedzi, ale zaczął się festiwal pisania o zdradach.
W Mińsku i innych miastach strajkują już robotnicy, studenci, nauczyciele, lekarze i seniorzy. Ale władza zdaje się to ignorować, a przynajmniej robić dobrą minę do złej gry.
Część państw Unii nie chce zatargu z Putinem, a nawet chętnie widziałaby nowe otwarcie po latach ochłodzenia. Protesty w Mińsku nie ekscytują już zachodnich polityków.
Najpierw propaganda twierdziła, że Wital Szklarau chce zaprowadzić na Białorusi rosyjską rewolucję. Potem – że działa w interesie USA. Reżim Łukaszenki oskarża go o inspirowanie protestów.
Mateusz Morawiecki nie uzgodnił z innymi przywódcami zaproszenia Swiatłany Cichanouskiej na szczyt Grupy Wyszehradzkiej. Tak się nie robi polityki.