Nowy Świat leży dziś w Azji. Dwie najludniejsze potęgi dawno już przestały być takie biedne, a rozwijają się szybciej niż Ameryka i Europa. Gdyby powstał twór o nazwie Chindie, rządziłby niepodzielnie na naszym globie.
Helikopter Sokół przemalowany w wojskowe barwy przelatuje nisko nad góralską chatą pod Butorowym Wierchem. Para aktorów o ciemnej karnacji kryje twarze przed uderzającym tumanem białego puchu. Scenę obserwują dwie góralki: – Nigdy się tu nic takiego nie działo. A dziać się zaczęło, gdy pod Tatry zjechali Hindusi z Bollywood kręcić film „Fanaah”.
To Indusi rządzą światem. W 19 krajach Azji, Afryki, Oceanii i Karaibów mają 200 deputowanych do parlamentów, 68 ministrów, czterech prezydentów i dwóch premierów. Są bardziej widoczni od Chińczyków. Biją ich na głowę w światowej informatyce, bankowości, ekonomii i literaturze.
Handel zamienia wrogów w przyjaciół. Chiny i Indie kończą okres wojen i konfliktów, a ekonomiści wróżą nawet sojusz pomiędzy "fabryką świata" a "światowym centrum usługowym", które mogą wspólnie grać na globalnym rynku. Czy jesteśmy właśnie świadkami narodzin Chindii - nowego gospodarczego giganta?
Handel zamienia wrogów w przyjaciół. Chiny i Indie kończą okres wojen i konfliktów, a ekonomiści wróżą nawet sojusz pomiędzy „fabryką świata” a „światowym centrum usługowym”, które mogą wspólnie grać na globalnym rynku. Czy jesteśmy właśnie świadkami narodzin Chindii – nowego gospodarczego giganta?
„Czasem słońce, czasem deszcz” – to sześciogodzinna bajka dla dorosłych dzieci, zrealizowana przez indyjski Hollywood, czyli Bollywood, jak się określa wytwórnie z Bombaju. Film cieszy się ogromnym powodzeniem, nie tylko w Indiach. Co w nim takiego jest?
Sonia Gandhi zrezygnowała z urzędu premiera dla świętego spokoju
Atal Bihari Vajpayee jest postacią bez charyzmy Mahatmy Gandhiego, bez pozycji międzynarodowej Jawaharlala Nehru, bez legendy Indiry Gandhi. A mimo to, pobiwszy rekord premiera Nehru, był już trzy razy szefem rządu, a obecne wybory pewnie usadowią go na fotelu premiera Indii po raz czwarty.
Burmistrz Madrasu miał na imię Stalin na pamiątkę wodza. Nazwę miasta zmieniono na Chennai. Imię Stalina zostawiono w spokoju. Nie ma już Bombaju, jest Mumbai. Nie ma Kalkuty, jest Kolkata. Jeśli tak dalej pójdzie – zamiast Indii będziemy mieli Bharat.