W ciągu ostatnich kilku miesięcy zawarliśmy z Indiami kontrakty zbrojeniowe na łączną sumę ok. 180 mln dol. Ostatnio pojawiła się szansa na kolejne dostawy. Specjaliści przyglądający się dotychczasowym kontaktom Polski i Indii przestrzegają: nie będzie łatwo, a przeszkód, mogących pokrzyżować sprzedaż broni, jest zadziwiająco wiele.
„Monsunowe wesele” jest po części serdeczną kpiną z filmu indyjskiego, a po części jego mimowolną repliką. W filmie indyjskim musi padać deszcz, bo jak pada deszcz, to wtedy na aktorce ubranej w bawełnianą bluzkę ujawniają się zakazane przez cenzurę kształty.
Gruzy po ubiegłorocznym trzęsieniu ziemi leżą jeszcze w centrum Ahmedabadu. Polano je teraz krwią. Ten stan, najbardziej spośród wszystkich innych cierpiący na plagę pogromów, krwawi teraz z powodu waśni muzułmańsko-wielkohinduskich.
W Indiach uważa się, że lepiej pokochać kogoś, kogo się poślubiło, niż poślubić kogoś, kogo się pokochało. Ślub jest kontraktem. Uczucie wygasa, kontrakt – nie.
Była gwałcona tyle razy, że o seksie nie chciała nawet myśleć, a o dziecku nie mogła. Ale chciała mieć przy sobie mężczyznę innego niż ci, których poznała w bandyckiej dolinie rzeki Chambal, między cesarską Agrą a królewskim Gwaliorem. Byli bowiem zarośnięci, brudni, przepoceni, wiecznie głodni i ciągle niewyspani.
Połączył ich brak domów, zabranych przez sowiecką Rosję. Brak matek, chorujących i umierających w kołchozach. Brak ojców, wywożonych w nieznane lub ginących na wojnie. Wybrakowane dzieciństwo łatali wspólnie. Wśród pawi, sępów i fakirów, w obozie u indyjskiego maharadży.
W centrum Ahmedabadu byłem w nocy 30 stycznia, już po głównym trzęsieniu. Ciągle jeszcze trzęsło, do końca burząc resztki, które ocalały po pierwszym ataku ziemi. Ta część miasta, wysokie centrum mieszkaniowe i ulice bogatych willi z satelitarnymi antenami na dachach, przestała nagle żyć. Przetrwały tylko budynki rządowe.
Kiedy Stephen Hawking, „żywy Einstein”, mówił do nas o drodze przepowiadaczy przyszłości, zaczynającej się od astrologii i urywającej się dziś na czarnych dziurach, nad jego głową przelatywała indyjska rakieta średniego zasięgu (do 2500 km) Agni II. A w Allahabadzie, mieście Boga wyznawców islamu, 30 mln wyznawców hinduizmu wchodziło do świętych wód Gangesu.
Kaszmir mógłby żyć z turystyki opływając we wszystko, co wyznacza standardy dobrobytu, teraz jednak spływa krwią, bo jest rejonem spornym, o który walczą Indie, Pakistan i sami Kaszmirczycy. Wojna, raz gorętsza, innym razem utajona, trwa już lat prawie 50 i jest jednym z tych zapomnianych konfliktów, o których komentatorzy i politycy myślą z irytacją wzruszając ramionami: nic się nie da zrobić. Jest to zarazem wojna w malowniczych górach, której prowadzenie wymaga wyspecjalizowanego sprzętu, więc nie tylko kurtek puchowych, lecz także bomb kierowanych za pomocą laserów.
Indyjskie kino nie chce udawać życia. To czysta rozrywka z czytelnym dla każdego przesłaniem moralnym. Ma zaczarować na trzy godziny, pomóc zapomnieć o tym, co poza kinem, oszołomić. I bardzo dobrze z tego zadania się wywiązuje.