Rajmund Andrzejczak nie będzie następnym szefem Komitetu Wojskowego NATO. Kraje sojuszu wolały rolę tę powierzyć Holendrowi adm. Robowi Bauerowi. Przegrana każe realistycznie spojrzeć na pozycję Polski i siłę naszej dyplomacji.
Geneza tego konfliktu to fikcja, ale ćwiczenie „Astral Knight” służy odpowiedzi na całkiem realny atak rakietowy z Białorusi i Rosji. Jego rezultaty powinny dać Polsce do myślenia.
Białoruś jest kluczowa dla bezpieczeństwa Rosji, choć jej bezpośrednia zbrojna interwencja wydaje się ostatecznością. Na razie może działać inaczej: finezyjnie, a wciąż skutecznie.
Amerykanie wybrali koniec sierpnia na bezprecedensową misję ćwiczebną B-52. W jeden dzień bombowce pojawiły się nad wszystkimi 30 krajami członkowskimi NATO.
Łukaszenka wysłał śmigłowce bojowe, by zneutralizować baloniki. To pierwszy w tym kryzysie incydent, który można nazwać zbrojnym, choć lepiej pasuje określenie: paranoiczny.
Wysłanie na granice białoruskiego wojska przypadkiem podnosi ryzyko konfliktu. A wejście wojsk rosyjskich na Białoruś byłoby dla NATO alarmem poważniejszym niż zajęcie Krymu.
Dwustu oficerów sztabowych korpusu wojsk lądowych USA to namiastka dziesiątek tysięcy potencjalnie go tworzących. Polska jest ważna dla NATO. A to oznacza kosztowne obowiązki.
Pentagon ogłosił wycofanie z Niemiec 12 tys. żołnierzy, w tym jednostek wzmacniających wschodnią flankę NATO. Niezależnie od dwustronnych ustaleń na decyzji straci też Polska.
Niepokojąco rośnie wywiadowcze zainteresowanie podmorskimi kablami. Nic dziwnego – wystarczy je przeciąć, żeby świat przestał działać.
Trump pewnie już powiedział do Pompeo: „No i widzisz, Mike, mamy sojusznika w naszej krucjacie przeciwko UE, fajnego, bo na wschodniej flance”.