Mnożące się zderzenia, wykolejenia i źle ustawione zwrotnice nie są w stanie skłonić do stanowczej reakcji ani Urzędu Transportu Kolejowego, ani tym bardziej rządu. Taki jest efekt politycznego parasola ochronnego rozłożonego nad państwową koleją.
W wojnie na wyniszczenie, jak wiadomo, najważniejsze są zasoby. Z jednej strony trzeba je w ogóle mieć, z drugiej – wszystko dowieźć tam, gdzie będzie potrzebne. I tu się zaczyna śmiertelnie niebezpieczna rozgrywka.
Chociaż w pociągach coraz większy tłok, rząd twardo broni niemal pełnego monopolu PKP Intercity. W efekcie bilety są drogie, a punktualność niska. Regionalne spółki kolejowe, które próbują z PKP konkurować, same nie zmienią tego obrazu.
Budowę kolei dużych prędkości przejęła niedawno spółka CPK – ta sama, która jest odpowiedzialna za powstanie megalotniska w Baranowie. Planuje inwestycje kolejowe z rozmachem, bez względu na koszty. Byle uzasadnić swoje istnienie.
Ostatnio kilkukrotnie pociągi skierowano na niewłaściwe tory, szczęśliwie udało się uniknąć katastrof. Rządowa spółka PKP PLK tłumaczy, że chaosowi na torach winna jest opozycja. A dokładnie jej pociągi.
Budujące są zapowiedzi, jak to będzie świetnie ok. 2030 r., ilu to pasażerów przewiezie PKP Intercity i jak błyskawicznie znajdziemy się w stolicy, wsiadając do ekspresu pod Wawelem.
Po politycznej burzy PKP Intercity odwołuje styczniową podwyżkę. Niestety, pasażerowie pociągów regionalnych na taką łaskawość liczyć nie mogą.
Gdy w wielu krajach Europy jazda koleją tanieje, u nas ceny biletów rosną szybciej niż inflacja. Jaka w tym jest kalkulacja? Dlaczego rządzący nie bardzo się przejmują akurat losem tych pasażerów?
Kluczowy dla modernizacji kolei projekt cyfrowej łączności wart 3 mld zł utknął między torami. Jeśli nie uda się go sfinalizować, możemy pożegnać się z pociągami dużych prędkości. I liczyć się ze zwrotem miliardów złotych do unijnego budżetu.
Po środowych podwyżkach cen biletów kolejowych Rafał rezygnuje z pendolino, zaś Michał w ogóle przesiada się do samochodu. A minister infrastruktury Andrzej Adamczyk przekonuje Polaków, że gdyby nie rząd, podwyżka wyniosłaby 50, a nie 12 proc.