Gdyby na rozszerzeniach obowiązywał próg 30 proc., mielibyśmy egzaminacyjną katastrofę, a nie sukces. Tu nawet zero zalicza. Najbardziej przy tym dziwią wyniki matur z historii. Przedmiot niezwykle hołubiony przez PiS, oczko w głowie ministra Czarnka, a szału nie ma.
Jedynym zmartwieniem uczniów, którzy wybrali polski rozszerzony, był strach, że CKE połapie się, iż egzamin jest bardzo łatwy, i na ostatnią chwilę coś zmieni. Nie wiem, jak wytłumaczę się dyrekcji z wyników. Czy wystarczy powiedzieć, że taką mamy maturę?
PiS podchodzi do matury jak do egzaminu, który ma znaczenie tylko o tyle, że może pomóc (albo zaszkodzić) partii rządzącej w wyborczej kampanii.
Spodziewałbym się, że matura wypadnie dobrze, choć nie jestem tego całkowicie pewien ze względu na brak przygotowania u wielu zdających – mówi Dariusz Kulma, matematyk nagrodzony tytułem Nauczyciela Roku 2008.
Na pewno o takiej maturze można porozmawiać w domu z rodzicami, a nawet dziadkami, gdyż Mickiewicz, Orzeszkowa i Żeromski to autorzy, o których pisze się maturę w Polsce od ponad wieku. Minister Czarnek starał się ułatwić zdanie egzaminu licealistom. O absolwentach techników i szkół branżowych już zapomniał.
W poprzednich latach nie pomogły prośby i groźby. Arkusze maturalne przed godziną zero trafiały w niepowołane ręce i wyciekały do internetu. Centralna Komisja Egzaminacyjna ustaliła, że najsłabszym ogniwem łańcucha dostaw są dyrektorzy szkół.
Łatwiej nauczyć się skomplikowanych kroków poloneza i zatańczyć go pięknie na studniówce, niż zrozumieć istotę błędu kardynalnego. Stał się kijem, którym w razie potrzeby zawsze można uderzyć ucznia i zdyskwalifikować jego pracę.
Do MEiN i CKE zaczęło docierać, że poziomu nauczania w szkołach średnich nie udało się podnieść. A do samego zaplecza politycznego – że rok ukoronowania „reformy” Zalewskiej nową, trudną maturą to także rok wyborczy.
Taki mamy klimat tegorocznej matury, że nic nie jest pewne. Odbiera to nastolatkom chęć do nauki i niesamowicie frustruje. Bardziej opłaca się przyjść na egzamin na tzw. pałę i liczyć, że w razie czego minister Czarnek ich ocali. A rodzice załamują ręce, bo nie rozumieją, co się dzieje.
Zmiana, choć pożądana, jest wystarczająco niepoważna – na dwa miesiące przed maturą, po idących w lata apelach. I wyraźnie potwierdza wrażenie, że edukacja nie jest dla rządzących niczym więcej niż tylko narzędziem, które można wykorzystać, by zwiększyć szansę na sukces w wyborach.