Wstępny raport komisji badającej okoliczności wypadku etiopskiego boeinga 737 max 8 ujawnił, że zawinił system MCAS. A to niejedyny problem firmy.
Okazuje się, że najbardziej prawdopodobną przyczyną obu tragedii był... system, który ma zapobiegać wypadkom. Gdyby go nie było, zapewne nic by się nie stało. Ironia losu?
Pojawiły się głosy pilotów liniowych, którzy poczuli się urażeni moim tekstem po katastrofie boeinga w Etiopii. Muszę uderzyć się w pierś – nie wszystkich pilotów dotyczy to, o czym piszę.
Przy dwóch katastrofach trudno mówić o serii, ale obie nastąpiły w podobnych okolicznościach i na samolotach wprowadzonych do służby w 2017 r. Czyli w czasach, gdy samoloty pasażerskie nie rozbijają się tak często jak kiedyś.
LOT ma problemy z podwoziem bombardierów, żądaniami podwyżek płac pilotów i personelu pokładowego. Czy firma to wytrzyma?
Latając na Su-22, których w Polsce rozbiło się dziesięć, a na których zginęło ośmiu pilotów, zazdrościłem lotnikom latającym na MiG-29.
Ze stwierdzeniem w stylu „był wybuch, bo był i już” polemizować się nie da. Ale spróbujmy.
Z rewelacji podkomisji smoleńskiej wynika, że nasz Tu-154M był dosłownie naszpikowany materiałami wybuchowymi. Wybuchy oderwały skrzydło, rozerwały kadłub i Bóg wie, co jeszcze. Jeśli tak, to wyjaśnijcie, proszę, jeszcze jedno – jak oni to zrobili?
Ostatnie problemy z podwoziem, jakie miał lądujący Bombardier Dash-8, nie należą do rzadkości.
Pilot się nie katapultował – to już wiadomo. Ale dlaczego szukano go tak długo? Dlaczego nie włączył radiostacji ratowniczej? Dlaczego nie szukał go śmigłowiec ratowniczy?