O propagandowym i prawdziwym obrazie wojny między III Rzeszą a ZSRR w 80. rocznicę operacji Barbarossa opowiada Borys Sokołow, autor książki „Straszliwe zwycięstwo”.
Cesarz Fryderyk I Barbarossa trochę przez przypadek został patronem hitlerowskiej inwazji na Rosję. To krzywda dla władcy, który, jak mówią dziś historycy, zasługuje na przydomek Wielki.
W środę, 2 lipca 1941 r., Japonia zdecydowała nie atakować ZSRS, ale – zgodnie z sugestią Hitlera − uderzyć na południe Azji. Być może zaważyło to na efektach Barbarossy i na kształcie dalszej wojny.
Niejako poza głównym nurtem zdarzeń toczyły się mniej lub bardziej zacięte walki, mające pewien wpływ na ostateczny wynik wojny.
Do operacji Barbarossa przystępowała armia doświadczona w zwycięskich walkach w Polsce i Francji. Miała poczucie siły płynącej z błyskawicznych kampanii, ale nie była gotowa do wydłużonej wojny.
Biorąc na wagę, w połowie 1941 r. Armia Czerwona przeważała zdecydowanie nad wszystkimi wojskami przeciwników pod względem liczby żołnierzy i sprzętu. Była jednak gorzej wyszkolona i dowodzona.
Odrębnym wojskiem były w obu państwach floty. Miały toczyć ze sobą wojnę na Bałtyku, Morzu Czarnym i Dalekiej Północy.
Plany wojenne i doktryny wojskowe III Rzeszy i Związku Sowieckiego na progu operacji Barbarossa.
Do ataku na ZSRS Hitler rzucił 3,2 mln żołnierzy Wehrmachtu, który znajdował się w swojej szczytowej formie bojowej. Naprzeciwko nich stanęło 2,5 mln żołnierzy armii znajdującej się w fazie gwałtownej rozbudowy i reorganizacji.