Pakistan jest za wielki, by mogła nim rządzić mniejszość.
Prezydent Muszaraf niedawno obiecał, że będzie wspierać polskich żołnierzy w sąsiednim Afganistanie. To ważna deklaracja, zwłaszcza z ust generała.
Prezydent generał Pervez Musharraf powiedział w związku z zamachami w Londynie, żeby mu nie zawracać głowy, bo to zrobili urodzeni w Wielkiej Brytanii potomkowie emigrantów, za których Pakistan nie ponosi odpowiedzialności. Tak nie jest, bo terroryści to ciągle wielki problem Pakistanu.
We Francji bestsellerem stała się książka, która opowiada, jak zginiemy z rąk Al-Kaidy. Dowodzi, że największe niebezpieczeństwo nie zagnieździło się w Iraku, tylko w Pakistanie – pod postacią muzułmańskiej bomby atomowej. Bohater książki, amerykański korespondent, zginął prawdopodobnie dlatego, że za dużo o tej broni wiedział.
Od zamachów 11 września George Bush nie szczędzi starań, aby w koalicji antyterrorystycznej pierwsze skrzypce grały państwa muzułmańskie. Nie chodzi tylko o udział w kampanii w Afganistanie, lecz i o pomoc w tropieniu terrorystów oraz poparcie polityczne. Niestety wśród głównych sojuszników ma same ciężkie przypadki.
W Pakistanie trzeba przyzwyczaić się do widoku broni. Policjanci i żołnierze pilnują lotnisk i hoteli, gdzie mieszkają cudzoziemcy. Strażnicy hotelowi lusterkiem na długim kiju sprawdzają podwozie samochodu; podróżni przechodzą przez drzwi z wykrywaczem metalu.
Kaszmir mógłby żyć z turystyki opływając we wszystko, co wyznacza standardy dobrobytu, teraz jednak spływa krwią, bo jest rejonem spornym, o który walczą Indie, Pakistan i sami Kaszmirczycy. Wojna, raz gorętsza, innym razem utajona, trwa już lat prawie 50 i jest jednym z tych zapomnianych konfliktów, o których komentatorzy i politycy myślą z irytacją wzruszając ramionami: nic się nie da zrobić. Jest to zarazem wojna w malowniczych górach, której prowadzenie wymaga wyspecjalizowanego sprzętu, więc nie tylko kurtek puchowych, lecz także bomb kierowanych za pomocą laserów.
Premier Nawaz Szarif dokonał rzeczy jak na Pakistan dość wyjątkowej. Za swej trzeciej, właśnie przerwanej, kadencji zjednoczył przeciwko sobie wszystkie ważniejsze partie opozycyjne. Dla zewnętrznego obserwatora powód tej nienawiści jest jednak mało przekonujący. Poszło przede wszystkim o Kaszmir, a ściślej - o zaniechanie wywijania szabelką w Kaszmirze.