Jarosław Kaczyński ma dużo dobrych chęci, ale brukuje nimi drogę do polskiego piekła. Jeśli będzie tą drogą szedł dalej, polityczne piekło pochłonie i jego.
Wieść o religijnych sporach, które u naszych sąsiadów zdruzgotały reformatorski rząd, utrwali przekonanie, że Słowacja to uproszczona wersja Polski. Nic bardziej mylnego: przyczyną kryzysu nie jest fundamentalizm, tylko pieczołowita kalkulacja politycznych zysków i strat.
W latach 30. Argentyna była najważniejszym i najbogatszym krajem Ameryki Łacińskiej, latynoską Europą. Jak to się stało, że właśnie tu narodził się peronizm, prawzór wszystkich populizmów, a wraz z nim legenda Evity?
Przyglądajmy się Litwie. Zwykło się mówić, że wydarzenia polityczne na Litwie prognozują te w Polsce. Tak było dotąd ze zmianami u władzy: lewica–prawica. Dziś nad Wilią na inteligencję padł strach. Zdumiewającą karierę robi populistyczna partia i coraz mocniejsze jest podejrzenie, że Moskwa rozgrywa w Wilnie swoje karty.
Odkąd nowy dziennik „Fakt” zaczął rywalizować z „Super Expressem”, i odwrotnie, życie posłów zmieniło się nie do poznania. Teraz wszyscy występują w niekończącej się bulwarowej komedii. Jak na przykład poseł Dorn z Prawa i Sprawiedliwości.
Partie nawzajem zarażają się populizmem
Po Europie krąży nowe widmo: widmo populizmu. Le Pen we Francji, Carl Hagen w Norwegii, Jörg Haider w Austrii, Umberto Bossi we Włoszech, Vladimir Mečiar na Słowacji, partia Pima Fortuyna w Holandii, Vladimir Tudor w Rumunii, Istvan Csurka na Węgrzech, wreszcie u nas Andrzej Lepper – ci i wielu innych, do niedawna uważanych za polityczny folklor i lokalnych oszołomów – dziś odnotowują spektakularne sukcesy w wyborach i sondażach. Co się stało? A jeszcze ważniejsze – co się stanie? Czy do Europy wraca choroba, która zdawała się być raz na zawsze wyleczona?
Dziś Jörg Haider, a kto jutro? Czy sukces austriackich wolnościowców wyzwoli efekt domina w polityce europejskiej? Narodowi populiści zacierają ręce. Przyczółki populistów powstały także na gruzach realnego socjalizmu.