Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.
Mała, niepozorna pigułka, odebrana kobietom przez PiS, w końcu wróci lawiną. Koniec z odbijaniem się od drzwi klauzulowych ginekologów i znoszenia połajanek. Ale najpierw musi zmienić się prezydent.
Prawo do przerywania ciąży odebrano Polkom w styczniu 1993 r. Nowe ustawy i rozporządzenia dotyczące aborcji to zaledwie wstęp do listy niezbędnych zmian.
Donald Tusk zapowiedział, że „nie sądzi, byśmy znaleźli termin na ostateczne głosowanie przed kwietniem”, czyli przed wyborami samorządowymi.
Do szczęśliwych narodzin Polski Wolnych Kobiet jeszcze długa droga, ale zarodek jest.
W 30 lat od uchwalenia ustawy aborcyjnej, w trzy lata po słynnym wyroku Trybunału Konstytucyjnego i rok po wprowadzeniu rejestru ciąż widać już, że coś się wreszcie zmienia. Strach jest mniejszy.
Półtora roku trwały starania Moniki Prudło o przyznanie, że złamano jej prawa pacjenckie. Od lekarza usłyszała, że „jak się chciało, to teraz boli”, nie mogła rodzić na stojąco, podano jej wbrew woli oksytocynę. Po porodzie dostała córkę do przytulenia tylko na kilka minut.
Byłby z tego najwyżej scenariusz dla teatrzyku, gdyby nie chodziło o ludzi. Żywych, mających imiona, nazwiska, historie i uczucia, którzy uciekli przed wojną, by w Polsce obrywać rykoszetem.
Część 30-latków najpewniej zrezygnuje z dzieci, uznając, że lepiej nie ryzykować i nie ponosić osobistych kosztów w przypadku choroby swojej czy dziecka. Przyszłość dla młodych jest coraz bardziej niepewna – mówi prof. Irena E. Kotowska, demografka z SGH.
Obywatelski projekt „Stop aborcji” nie tylko całkowicie zakazuje przerywania ciąży, ale także wprowadza kary za aborcję: dla lekarzy i kobiet.