Trudno pisać ironiczny felieton, gdy za ścianą sąsiedzi drżą o życie i proszą o pomoc. I nie są to prośby histeryczne, ale zasadne, bo pierwsze tragedie już ich dotknęły, więc mają się czego bać.
Nasi różnopartyjni politycy z koalicją rządową na czele prężą firany, prasują spodnie w kant i maglują, ile wlezie, ozdobne obrusy. Szykują się do Brukseli.
Rozglądam się wokół i widzę, że klapa. No po prostu nic się nie dzieje. To znaczy nic, czego nie można było przewidzieć.
Burak pastewny w spotkaniu z grafenem prowadzi 17:5 i wiele wskazuje na to, że w następnych latach przewaga buraka się zwiększy.
Nie ma miejsca, w które nasza karłowata polityczna kosodrzewina nie wetknęłaby swoich łapsk.
Jesienią ubiegłego roku podczas meczu Lecha z Widzewem na poznańskim stadionie kibole Lecha krzyczeli: „Waszym domem Auschwitz jest, cała Polska o tym wie”, „Jazda z Żydami”, „Do gazu”.
Większość naszych polityków prawidłowo wytypowała środę jako dzień, w którym rozpocznie się rok 2014.
Już mi się zdawało, że ten rok zakończy się słabo, bo słabo, ale jakoś. Tymczasem na mój łysy łeb wciąż sypały się brednie i wstyd piekący. Tak, wstyd.
Nadzieja umiera ostatnia, dlatego żadnego chorego nie wolno jej pozbawiać.
Odbębniono dwie konwencje partyjne. Rządową i opozycyjną. Kto widział, to widział, kto nie widział – niech nie żałuje.