Kraj

Prochy MON

Gdzie jeszcze tykają bomby podobne do tej, która wywołała katastrofę na Węgrzech? U nas źródłem zagrożenia jest na przykład niekontrolowana, przestarzała amunicja. Specjaliści od
Od kiedy tylko człowiek wymyślił proch, dochodziło do jego niekontrolowanych wybuchów. Przyczyn mogło być wiele: nieostrożne obchodzenie się z ogniem, uderzenie pioruna (zanim nie wynaleziono instalacji odgromowej), błędy przy produkcji, a także sabotaż. Z czasem wynaleziono inne, znacznie silniejsze materiały wybuchowe (m.in. nitroglicerynę, dynamit, kwas pikrynowy, trotyl, heksogen, pentryt) o złożonym składzie. W niektórych podczas ich długoletniego przechowywania w magazynach mogą przebiegać niebezpieczne procesy chemiczne. Ich intensywność zależy od przestrzegania reżimu technologicznego przy produkcji, a także od temperatury i wilgotności powietrza w magazynach. Rezultatem tych procesów może być obniżenie trwałości prochów, a nawet samozapłon.

Gorsza jakość materiału wybuchowego w pociskach czy zapalnikach może też spowodować tragedię podczas ćwiczeń na poligonie i obniżyć walory bojowe samej broni. Pocisk może wybuchnąć już w armatniej lufie bądź nie osiągnie zakładanych parametrów strzału. Bywa, że tzw. niedolot zamiast na cel, spada na własnych żołnierzy. Dlatego tak ważne jest badanie trwałości prochów i paliwa dla rakiet, kiedy mija dziesiąty rok ich składowania (taki okres przyjęto) bądź wcześniej, jeśli producent przewidział krótszy okres gwarancji bezpieczeństwa.

Po takim badaniu poszczególnym partiom prochów i amunicji wydłuża się okres gwarancji, kieruje się je do naprawy lub wykorzystania podczas najbliższych ćwiczeń, a szczególnie zagrożone partie są utylizowane. I tak było w Polsce przez ponad 50 lat. System badań załamał się w 2005 r., kiedy zlecono zbadanie tylko 73 partii prochów na wymagane 287. Dziś wręcz mówi się, że liczba partii prochów z przeterminowaną datą gwarancji bezpieczeństwa wzrasta, bo MON ze swoich 25,7 mld zł budżetu na badania prochów wydała tylko ok. 10 mln zł, podczas gdy trzeba dwa razy tyle. Stąd alarmistyczne głosy specjalistów od uzbrojenia, że wybuch jakiegoś magazynu jest tylko kwestią czasu. A wielkich magazynów z amunicją (pomniejszych nie liczymy) nasza armia ma 15. Czy zagrożenie jest jednak rzeczywiście tak duże?

Średnio co kwartał gdzieś na świecie wylatuje w powietrze jakiś skład z amunicją lub dochodzi do eksplozji przy produkcji czy utylizacji materiałów wybuchowych. W XX w. do największej tragedii doszło 6 grudnia 1917 r. w kanadyjskim porcie Halifax. Po zderzeniu z norweskim statkiem „Imo” na francuskim statku amunicyjnym „Mont Blanc” doszło do pożaru i eksplozji wiezionych na front do Europy: 200 ton trotylu, 2300 ton kwasu pikrynowego, 35 ton benzolu i 200 ton bawełny strzelniczej. W tym największym znanym (przed eksplozją bomby w Hiroszimie) nienaturalnym wybuchu zginęły 1963 osoby, a 9 tys. odniosło rany. W promieniu 800 m z miasta i portu nie ostało się nic. Zniszczonych zostało 1,2 tys. domów i gmachów publicznych, a ok. 12 tys. uległo uszkodzeniu.

Podobna hekatomba groziła miastu Siewieromorsk nad Morzem Barentsa, gdzie 13 maja 1984 r. wyleciał w powietrze główny skład uzbrojenia radzieckiej Floty Północnej. Na szczęście był poza miastem, ale i tak nieoficjalnie mówi się o 200 zabitych. Wikipedia za czasopismem „Jane’s Defence Weekly” podaje, że zniszczeniu mogło ulec ok. 900 rakiet (zdolnych do przenoszenia ładunków atomowych i rakiet ziemia–powietrze). Też 13 maja, tyle że w 2000 r., wybuchł magazyn materiałów pirotechnicznych w holenderskim mieście Enschede. Zginęło 20 osób, ok. 1000 zostało rannych, zniszczone lub uszkodzone zostało ok. 600 domów.

Do większych wybuchów doszło też: w 1988 r. w okolicach Islamabadu (Pakistan) – ok. 100 ofiar, a według innych źródeł nawet 1000; w 1991 r. w Addis Abebie (Etiopia) – kilkaset ofiar; w 1991 r. w Korei Północnej – ok. 120 ofiar; w 2003 r. w Lagos (Nigeria) – ponad 1000 ofiar. W 2008 r. przeszło sto osób zostało poszkodowanych w wybuchu na przedmieściu Tirany. W 2009 r. niekontrolowane fajerwerki (i niestety ofiary) przyniosły m.in. wybuchy składów na Ukrainie, Słowacji i w Rosji.

Do podobnych tragedii dochodziło i w Polsce. 6 czerwca 1909 r. po uderzeniu pioruna wyleciała w powietrze, należąca do twierdzy Kraków, prochownia w Woli Duchackiej. Pobliski fort Rajsko od tąpnięcia pękł na pół. Ucierpiało kilkaset domów, niektóre nawet w centrum Krakowa. W tej samej twierdzy 2 sierpnia 1917 r. eksplodowała prochownia w Mogile. Szczątki 47 poległych wtedy żołnierzy i osób z obsady magazynów zmieściły się w 7 trumnach.

W 1921 r. w dwóch eksplozjach zginęło 24 pracowników w wytwórni prochu w Krywałdzie na Śląsku, a 13 października 1923 r. wybuchła prochownia w warszawskiej cytadeli. Odgłos eksplozji słyszany był od Mińska Mazowieckiego po Piaseczno. Ucierpiały wszystkie budynki cytadeli i dziesiątki domów poza jej murami. W mieście wypadły setki szyb i oberwały się balkony. Wybuch naruszył wieże kościoła św. Floriana na Pradze. Zginęło 28 osób, a 89 zostało rannych. Głównie były to dzieci i żony z wojskowych rodzin zakwaterowanych w X Pawilonie cytadeli.

Wybuch w cytadeli sprawił, że od 1924 r. rozpoczęto w Polsce badania jakości i trwałości prochów trzymanych w magazynach. Nie zapobiegły one nieszczęściu 5 czerwca 1927 r. w  prochowni w Witkowicach (na obrzeżach Krakowa). Zginął wartownik, a 486 osób zostało rannych. Straty materialne po wybuchu w Witkowicach wyniosły ponad 2 mln zł. Powołany jako ekspert prof. Leon Marchlewski, chemik i rektor UJ, a także brat rewolucjonisty Juliana, potwierdził, że przyczyną katastrofy był rozkład prochu bezdymnego, w którym „zachodzą pod wpływem temperatury i działania powietrza zmiany chemiczne o niestwierdzonym jeszcze przez naukę przebiegu i o niewiadomym wyniku”.

W czasach PRL dochodziło do eksplozji w zakładach produkujących materiały wybuchowe, m.in. w bydgoskim Zamechu (w 1952 r. – ok. 20 osób zabitych i ponad 100 rannych); w Pionkach (w 1972 r. śmierć 5 osób) i w Krupskim Młynie (w 1993 r. – 6 ofiar), a także w wojskowych magazynach, m.in. w 1972 r. w Bartoszycach i w sierpniu 1987 r. w Trzebieniu koło Bolesławca, gdzie eksplodowały składy rakiet, amunicji i paliwa radzieckiej 140 Borysowskiej Brygady Rakiet Przeciwlotniczych. Uszkodzone zostały domy, stodoły i plebania, leżące poza radziecką bazą. Miejscowi wspominają, że jeździły do niej karetki i karawany, choć Rosjanie twierdzili, że nikt nie zginął. Podobnie zresztą przez całe lata PRL ukrywano wszelkie informacje dotyczące składów i wypadków, do których w nich dochodziło.

Dziś miejsca składowania materiałów wybuchowych i amunicji nie są już jak kiedyś wielką tajemnicą. W Internecie znajdziemy wspomnienia ze służby w składnicach uzbrojenia, strony www brygad, baz i składów logistycznych i dotyczące ich ogłoszenia o przetargach, z adresami, zajmowaną powierzchnią czy kubaturą. Możemy też obejrzeć satelitarne zdjęcia tajnych magazynów. Stąd też wiadomo, że składnica w Hajnówce specjalizuje się w przechowywaniu środków minersko-zaporowych, w Bezwoli trzyma się amunicję i bomby lotnicze, a w Szprotawie – amunicję i rakiety przeciwlotnicze. Skoro głównym portem bazowania Marynarki Wojennej jest Gdynia, to można się domyślić, że w pobliżu okrętów muszą być składy bomb głębinowych i torped. To samo dotyczy lotnisk wojskowych.

Składnice nie są już tak tajemnicze, ale ciągle niebezpieczne. To informacja ważna dla mieszkańców miejscowości położonych w pobliżu największych składnic amunicji. Są one w lub w pobliżu: Pomiechówka i Zielonki pod Warszawą, Żurawicy pod Medyką, Bezwoli koło Łukowa, Szerokim Borze Piskim, Stawach koło Dęblina, Regnach koło Koluszek, Kłaju pod Krakowem, Bydgoszczy, Mostach koło Goleniowa, Krzystkowicach u ujścia Bobra do Odry, Przewozie Potoku nad Nysą Łużycką i Jastrzębiu Śląskim koło Namysłowa.

Bezpieczeństwa w składach pilnuje zazwyczaj kilkunastoosobowa obsada złożona z zawodowych żołnierzy i ok. 100–200 pracowników cywilnych (magazynierów, konserwatorów, strażaków oraz tzw. oddziału wart cywilnych). W tym oddziale służą uzbrojeni ochroniarze z najwyższymi kategoriami uprawnień, weryfikowani przez wojskowe służby specjalne. Obiekty pilnowane są non stop, także przez psy i urządzenia elektroniczne.

Dziś tajne w zasadzie są tylko informacje o ilości przechowywanych środków bojowych. Nasza armia pochwaliła się jedynie tym, że 51 tys. ton z nich to materiały już jej zbędne, najczęściej z dawno temu utraconą gwarancją producenta (niektóre pochodzą z lat 70.). Z braku pieniędzy od lat nie są one poddawane żadnym badaniom pod względem bezpieczeństwa. Ich sprzedażą bądź utylizacją zajmuje się Agencja Mienia Wojskowego, która kupców lojalnie informuje, że ci takie badania muszą wykonać na swój koszt. AMW udało się upchnąć 15 tys. ton zbędnych środków bojowych. Reszta nadal spoczywa w magazynach.

W „Polsce Zbrojnej” z 22 marca ub.r. płk Jerzy Jastrzębski, szef Służb Materiałowych Inspektoratu Wsparcia, mówił: „środków wystarcza jedynie na obsługę amunicji niezbędnej do limitu szkoleniowego, czyli tej, która zostanie zużyta na strzelnicach i pasach taktycznych. Bo chodzi o to, żeby żołnierzom podczas szkolenia nic się nie stało”.

Ze słów tych wynika, że jeśli sytuacja się nie zmieni, a dojdzie do wojny, to polski żołnierz ze swoimi pozbawionymi gwarancji bezpieczeństwa pociskami i bombami stanowić będzie większe zagrożenia dla siebie i sojuszników z NATO niż dla rzeczywistego przeciwnika.

Przepisy dokładnie określają, jak należy amunicję składować, w jakich pomieszczeniach, w jakiej temperaturze i na jaką wysokość wolno ją układać. Nakazują m.in., by szyby magazynów od słonecznej strony zamalowywać kredową (białą) powłoką, a rakiety kłaść tak, by były skierowane w stronę lasów i pól, a nie w stronę zabudowań (to na wypadek, gdyby same odpaliły). Na podstawie matematycznych wzorów, uwzględniających m.in. skalę fali detonacyjnej określonego materiału wybuchowego, jego ilość i konstrukcję samego magazynu, wylicza się odległość, która powinna dzielić składy z amunicją od innych obiektów. Kwartalnik „Bellona” (nr 3/09) podał, że wybuch ciężarówki z 13,6 t prochów zniszczy bądź uszkodzi budynki o niewzmocnionej konstrukcji w promieniu 375 m, natomiast szyby posypią się w promieniu 2 km.

Dlatego niech wojskowi nas nie zwodzą, twierdząc, że nawet gdy coś wybuchnie, to ochroni nas otaczający magazyny las i ziemne wały, które impet wybuchu skierują w górę. Tak było jeszcze pół wieku temu. Dziś rakieta (nawet bez bojowej głowicy) podczas niekontrolowanego lotu może narobić szkód nawet kilkadziesiąt kilometrów od wysadzonego magazynu.

Badaniem trwałości prochów zajmuje się głównie Wojskowy Instytut Techniki Uzbrojenia z podwarszawskiej Zielonki. Dowozi się tu próbki z tzw. Centralnego Składowania (miejsca przechowywania przez lata próbek wszystkich wyprodukowanych w Polsce bądź importowanych partii prochów). Po określonym w gwarancji okresie laboratoria WITU badają trwałość prochów w próbkach z CS i porównują z wynikami badań tej samej partii prochów składowanej w wojskowych magazynach. Wyniki decydują o dalszym przeznaczeniu danej partii prochów.

Od 2007 r. w kwartalniku „Problemy Techniki Uzbrojenia”, wydawanym przez WITU, ukazało się już kilka artykułów, w których specjaliści od uzbrojenia (mjr Wojciech Goryca, doc. dr Jan Knychała, dr Leszek Stępień, ppłk dr Jacek Borkowski, prof. Jerzy Marczewski i inni) piszą wprost lub między wierszami o załamaniu systemu badań i grożącym nam niebezpieczeństwie. Ale sytuacja się nie zmienia, choć w komitecie redakcyjnym tego kwartalnika od paru lat zasiada nawet gen. Zbigniew Tłok-Kosowski, szef Inspektoratu Wsparcia WP, któremu podlegają m.in. największe składy z amunicją.

Nasz kodeks karny (art. 164 par. 1) mówi: „Kto sprowadza bezpośrednie niebezpieczeństwo zdarzenia, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, mające postać pożaru, [...] eksplozji materiałów wybuchowych lub łatwopalnych [...], podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Kwestia odpowiedzialności wydaje się więc jasna. Dlatego do ministra obrony Bogdana Klicha wysłaliśmy pytania o przyczynę wykonania w 2005 r. tylko co czwartego wymaganego procedurami badania prochów. Kto o tym zdecydował i czy poniósł jakieś konsekwencje? Prosiliśmy o wyraźną odpowiedź ze strony ministra, że wie o tych zaniedbaniach, i o jednoznaczne stwierdzenie, czy zaniedbania nadrobiono i czy dziś badania trwałości prochów i paliw rakietowych prowadzone są na bieżąco. Rzecznik Janusz Sejmej zapewnił nas, że minister Klich na pewno w tej sprawie się wypowie.

Po paru monitach otrzymaliśmy anonimową odpowiedź (podpisaną DPI, czyli Departament Prasowo-Informacyjny), gdzie sążniście opisano procedury w Agencji Mienia Wojskowego, zajmującej się m.in. sprzedażą i utylizacją niepotrzebnej wojsku amunicji – o co w ogóle nie pytaliśmy. Poza tym w odpowiedzi znalazło się zdanie, że „badania trwałości (...) prowadzone są z uwzględnieniem norm budżetowych przeznaczonych na ocenę bezpieczeństwa środków bojowych” (czytaj – tak krawiec kraje, jak materii staje).

Ponadto napisano, że program oceny bezpieczeństwa uwzględnia priorytety, do których należy ocena bezpieczeństwa amunicji używanej podczas ćwiczeń na poligonach i w operacjach za granicą. DPI, powołując się na Inspektorat Wsparcia, napisał, „że został zapewniony właściwy poziom bezpieczeństwa perspektywicznych środków bojowych użytkowanych przez polskie siły zbrojne”. Pominięto pytania POLITYKI o przyczynę i osoby winne zaniedbań, jak i o wiedzę ministra Klicha o opisywanych tu sprawach.

Jak te zapewnienia MON, kierowane poprzez odpowiedź dla POLITYKI do szerokiej opinii publicznej, mają się do tego, co piszą wojskowi w swojej branżowej prasie: o braku połowy potrzebnych środków na badania, o prowadzeniu tylko wyrywkowych badań, głównie amunicji używanej na poligonach i podczas misji (a kto i kiedy zdąży zbadać tę, którą trzyma się na wypadek ewentualnej wojny?), o wprowadzaniu na uzbrojenie środków bojowych z natowskich darów bez zbadania ich trwałości, o obciążeniu służb uzbrojenia na misjach papierkową robotą, która uniemożliwia właściwą opiekę nad sprowadzonymi z Polski środkami bojowymi wyprodukowanymi do użycia w innej strefie klimatycznej (w Iraku czy Afganistanie naszą amunicję powinno się trzymać w klimatyzowanych kontenerach – to jeden z wniosków) itd.?

Wydaje się, że sytuacja jest już na tyle groźna, że wymaga zdecydowanych działań, poczynając od prokuratury, która powinna zbadać, kto i na ile naruszył kodeks karny, po posłów z komisji obrony, którzy powinni zadbać, by w budżecie MON była wyodrębniona pozycja: środki na badanie trwałości trzymanych przez wojsko tysięcy ton materiałów wybuchowych i amunicji.

Bo jak już coś walnie, to oprócz trudnych do przewidzenia tragicznych skutków, może być też i taki, że fala uderzeniowa zdmuchnie ze stołków wiele osób.

Marek Henzler

Polityka 43.2010 (2779) z dnia 23.10.2010; kraj; s. 28
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ranking najlepszych galerii według „Polityki”. Są spadki i wzloty. Korona zostaje w stolicy

W naszym publikowanym co dwa lata rankingu najlepszych muzeów i galerii sporo zmian. Są wzloty, ale jeszcze częściej gwałtowne pikowania.

Piotr Sarzyński
11.03.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną