PJN jest ulubieńcem dwóch środowisk medialnych: TVN i „Rzeczpospolitej”. Zapewne z zupełnie odmiennych pobudek, ale i tak współczuję. Oczywiście, gdy PJN staje się bohaterem rozważań w tych mediach, inne zdają się nie mieć wyjścia i też pochylają się nad wewnątrzpartyjnymi wydarzeniami i sporami.
Z troską lub z satysfakcją, z powagą lub bez. To drugie jest mi bliższe, gdyż nie mogę się wyzbyć wrażenia, że PJN to wyjątkowo nieudany projekt grona ludzi, którzy polityki w wersji lansowanej przez prezesa Kaczyńskiego znieść nie mogli, ale żyć poza polityką już nie potrafią i teraz szamoczą się, próbując jakoś zaistnieć. Niepotrzebnie.
Arcymedialna twarz Joanny Kluzik-Rostkowskiej (że o Pawle Kowalu nie wspomnę) to jednak trochę mało, chociaż bez niej, nie oszukujmy się, entuzjazm TVN dla tej partii byłby nieporównanie mniejszy. Co gorsza, szefowa PJN nie ma szczęścia do partyjnych kolegów. Kiedy się z nimi posprzecza, z lubością mówią o niej w telewizyjnych i radiowych komentarzach per „Joasia”, pokazując, jak bardzo protekcjonalny mają do niej stosunek. Jest to chwyt równie tani, jak u ministra Rostowskiego, który popsuł telewizyjną debatę z Leszkiem Balcerowiczem, co i rusz zwracając się do niego per „Leszku”.
Pani Kluzik nie odwdzięcza się panu Bielanowi „Adasiem”, choć powinna, bo gdy ten chowa przed kolegami listę partyjnych sympatyków, zachowuje się jak Adaś z piaskownicy, a nie europoseł.
A może do wszystkich tych niezwykle dramatycznych wydarzeń trzeba podejść od zupełnie innej strony? Adam Bielan, Joanna Kluzik-Rostkowska oraz ich koleżanki i koledzy z PJN są przebiegłymi politykami. Gotowi są nawet publicznie się ośmieszać, byle media powtarzały odpowiednio często ich nazwiska i nazwę partii. Wyborca będzie ich przynajmniej znał, a to już zadatek na sukces.