Kraj

Niedobudzony naród

Platforma opada, PiS nie rośnie. O co chodzi?

„Przebudzonego narodu jest po prostu za mało. Trzeba go więc dobrać przede wszystkim z grona wyborców Platformy, z tak zwanych lemingów”. „Przebudzonego narodu jest po prostu za mało. Trzeba go więc dobrać przede wszystkim z grona wyborców Platformy, z tak zwanych lemingów”. Mirosław Gryń / Polityka
PiS dogania w sondażach PO i zaraz ją przegoni, naród się budzi – triumfuje prawicowa opozycja. Po serii wyborczych klęsk w jej szeregi wraca nadzieja.
„Ostatnio trwa na prawicy ożywiona dyskusja i analizowanie wyborców Tuska: dlaczego wciąż popierają tak skompromitowaną, kłamliwą, szkodliwą formację?”.Mirosław Gryń/Polityka „Ostatnio trwa na prawicy ożywiona dyskusja i analizowanie wyborców Tuska: dlaczego wciąż popierają tak skompromitowaną, kłamliwą, szkodliwą formację?”.
„Wbrew pozorom frustracja w PiS rośnie, nie maleje. Niemożność skutecznego pokonania Platformy, którą przecież postrzega się jako formację wypaloną, moralnie i politycznie upadłą, staje się upokarzająca”.Mirosław Gryń/Polityka „Wbrew pozorom frustracja w PiS rośnie, nie maleje. Niemożność skutecznego pokonania Platformy, którą przecież postrzega się jako formację wypaloną, moralnie i politycznie upadłą, staje się upokarzająca”.

Rzeczywiście, Platforma od wyborów straciła w notowaniach nawet 10–12 pkt proc., chociaż nie w każdych badaniach jest tak źle. Od Platformy odszedł miękki elektorat, zmobilizowany na czas wyborów, ale na co dzień mniej aktywny i bardziej podatny na nastroje chwili. Zresztą ten żelazny, nie do zdarcia – jak pokazywały liczne badania – zawsze oscylował wokół 20 proc. Tyle mniej więcej respondentów sondaży jest dzisiaj zadowolonych z rządu Tuska.

Zaważyły na tym wydarzenia takie jak sprawa ACTA, lista refundowanych leków, braki w zaopatrzeniu szpitali onkologicznych, reforma emerytalna, kryzysowe oszczędności czy wreszcie kłopoty, zwłaszcza drogowe, w przygotowaniach do Euro.

Ale ciekawe, że PiS wcale nie zyskuje na erozji PO; przeciwnie, od wyborów ta partia także straciła 4–5 pkt. Tak więc mówienie, że PiS dogania Platformę jest prawdą o tyle, że różnica pomiędzy tymi ugrupowaniami maleje, w niektórych sondażach był już remis (a w tajemniczych wewnętrznych badaniach PiS partia ta już zaczyna wyprzedzać PO, nawet 33 proc. do 28). Nie jest jednak prawdą, że PiS znalazło jakiś patent na pozyskiwanie zwolenników. Najwyżej mobilizuje teraz więcej swoich stałych wyborców niż Platforma, ich powyborcze wzmożenie jest większe. Tezy o przebudzeniu się narodu, wstawaniu z kolan, przejrzeniu kłamstw Tuska są propagandowo użyteczne, ale co rozsądniejsi ludzie w PiS zdają sobie sprawę, że wbrew tym triumfalnym okrzykom dobrze nie jest.

To prawda, może robić wrażenie, że jeszcze w październiku 2011 r. odległość pomiędzy dwiema największymi partiami wynosiła 18 pkt proc., a teraz, w zależności od badań, 2–4, blisko remisu. Ale widać też co innego: nie ma wyraźnego, a być może żadnego przepływu wyborców z Platformy w kierunku partii Kaczyńskiego. Miękki elektorat Tuska nie staje się miękkim elektoratem PiS. Widać tu na razie taką samą barierę jak w przypadku twardych elektoratów. Jeśli ktoś się zniechęca do Platformy, czasowo lub bardziej trwale, to na ogół wtapia się w niegłosujących, albo (dotyczy to niewielkiej części) wspiera Palikota.

Nawet więc jeśli Platforma słabnie, to przy wrogich PiS ugrupowaniach Palikota i Millera oraz marginalnym PSL, na walne zwycięstwo wciąż nie ma szans. Przesunięcia wpływów nie gwarantują zdobycia władzy przez PiS, zwłaszcza że jego zdolności koalicyjne nie rosną, a wręcz maleją.

Przebudzonego narodu jest po prostu za mało. Trzeba go więc dobrać przede wszystkim z grona wyborców Platformy, z tak zwanych lemingów. Należałoby zburzyć lub nadwerężyć mur, który dzieli dwa polityczne światy – ta świadomość coraz wyraźniej dociera do środowiska PiS. Ostatnio trwa zatem na prawicy ożywiona dyskusja i analizowanie wyborców Tuska: dlaczego wciąż popierają tak skompromitowaną, kłamliwą, szkodliwą formację?

Selekcja lemingów

Pisowska profesura, jak i publicyści próbują jakoś klasyfikować elektorat PO. Tak więc ludzie wybierają Platformę za strachu przed PiS, ponieważ mają do stracenia stanowiska, wpływy. Ponieważ prowadzą lewe interesy i mają nieprawnie zdobyte majątki. Ponieważ ulegają manipulacjom mediów, płyną bezrefleksyjnie z głównym nurtem, są więźniami psychologicznego zjawiska raz dokonanego wyboru, którego racjonalności bronią wbrew oczywistym faktom.

Jeden z propisowskich dziennikarzy posunął się do tezy, że kategoria wyborcy, który głosuje na Platformę z własnego przemyślenia, ponieważ uważa, że to najlepsza opcja dla Polski – nie istnieje. Bo istnieć nie może. Inny zaangażowany publicysta stwierdził, że partię Tuska można popierać albo z głupoty, albo ze złej woli. Widać tu bezradność, która każe utożsamiać 30–40 proc. społeczeństwa ze złodziejami, agenturą, głupcami i zmanipulowaną hołotą. Niemniej w środowisku PiS najwyraźniej pojawił się dylemat: czy przełamać wstręt i przeciągać tych najmniej zdeprawowanych na stronę prawdy (czyli do PiS), przygotowując jakąś bardziej miękką ofertę dla mniej zaawansowanych patriotów, czy jednak po staremu nie iść na żadne ustępstwa.

Na odbytym niedawno pisowskim kongresie „Polska – Wielki Projekt” najgłośniejszym echem odbiło się wystąpienie toruńskiego profesora Andrzeja Zybertowicza, jednego z guru tego środowiska.

Profesor wprowadził, za neurologiem Antonio Damasio, pojęcie „markera somatycznego”: „ten neurolog mówi tak: jeśli analizujemy proces podejmowania decyzji przez ludzi, to zanim wyborca, dziennikarz, biznesmen, dokona jakiejkolwiek analizy zysków i strat i zanim jego umysł zacznie racjonalnie myśleć »może ten Kaczyński ma rację«, (...) to w organizmie człowieka, który jest na tej ścieżce rozumowania, zdarzy się coś istotnego. Gdy na myśl przyjdą mu złe skutki decyzji, wyobrazi sobie to złe państwo policyjne z czasów PiS, i nawet jeśli to będzie się działo przez mgnienie oka, jego organizm dozna nieprzyjemnego uczucia w trzewiach. To uczucie odnosi się do ciała i na poziomie ciała sygnalizuje odrazę wobec podjęcia decyzji w określony sposób. (...) Otóż system III RP (...) wdrukował takie markery somatyczne tysiącom, może milionom Polaków (...). Jeśli nie znajdziemy sposobu rozkodowania tego, to żadne racjonalne argumenty nie trafią”.

Dlatego Zybertowicz zadaje pytanie: „Jakich beneficjentów tego systemu [czyli III RP – przyp. aut.] powinno się atakować, których neutralizować, a z którymi zawiązać sojusz, wprost lub w sposób dorozumiany. Widzę niedosyt tego typu myślenia strategicznego”. Zybertowicz proponuje konkretne rozwiązania. Pierwsze – „zapowiedź przemyślanej, selektywnej amnestii, która pewnej części biznesu da szansę na zalegalizowanie majątków, których i tak nigdy im nie odbierzemy. A ich strach co do tego wpycha ich w ręce przeciwników Polski”. Prawicowi blogerzy, piszący ostatnio wiele o elektoracie Platformy, rzecz ujmują prościej: jeszcze możecie opuścić ten tonący statek, część z was, nie wszystkich oczywiście, przyjmiemy na nasz pokład, ale dla tych, którzy zostaną po stronie kłamstwa, potem nie będzie litości.

I drugie rozwiązanie Zybertowicza: „Wreszcie rozważenie prawnego zakończenia lustracji. W sensie badawczym, sensie prawdy i fałszu, lustracja zawsze będzie miała miejsce w kulturze politycznej. Natomiast w sensie prawnym ten system lustracyjny jest niewydolny i wytwarza więcej kosztów politycznych niż korzyści”.

Kompromis byłby zdradą

Cytujemy tak obszernie Zybertowicza nie bez przyczyny. Jego wystąpienie było znamienne dla nowego nurtu myślenia w PiS. I chociaż prezes Kaczyński w swoim przemówieniu na kongresie stwierdził, że nie zamierza iść na żadne kompromisy, choć „niektórzy do nich nawołują”, pewien proces myślowy w otoczeniu PiS się zaczął. Zresztą sam Kaczyński, w późniejszym przemówieniu w Stoczni Gdańskiej, dał do zrozumienia, że nie musi się upierać przy nazwie „IV RP” dla swojego politycznego projektu (czyżby jednak próba neutralizowania „markera somatycznego”?).

Krakowski profesor Andrzej Nowak, inny autorytet PiS, zwłaszcza w kwestiach historycznych, uznał, że „kompromis byłby zdradą wobec tych, którzy za Polskę ginęli, ale czy mamy dać się zamknąć w rezerwacie, gdzie będziemy mogli kultywować nasze dziedzictwo?”. Zdaniem Nowaka „musimy wybrać drogę uporczywej pracy nad przywracaniem polskości tym, którzy stali się na powrót »tutejszymi« albo »turystami«”.

Staje się zatem jasne, że do przełomu dającego zwycięstwo tej formacji jest bardzo daleko i nawet ponad trzy lata, jakie pozostało do wyborów, może nie wystarczyć do jego osiągnięcia. Jeśli więc nie można zrezygnować z teorii zamachu smoleńskiego i sojuszu z Radiem Maryja (bo to niemożliwe przy tym przywództwie), to należy podejmować inne, praktyczne kroki, aby niejako kupić, choć w części, ten zdeprawowany elektorat Tuska. Odstąpić nieco od moralnego rygoryzmu IV RP i dla dobra sprawy pójść na pewne koncesje.

Barbara Fedyszak-Radziejowska, bliska PiS socjolog, powiedziała w „Gazecie Polskiej”: „trzeba myśleć o pozyskaniu tych, którzy zaczynają wątpić w Platformę, a którzy boją się zmienić polityczne sympatie. Bo zmiany, które trzeba będzie przeprowadzić, będą wymagały dużej przewagi w parlamencie. (...) Potrzebne jest poparcie na miarę Viktora Orbána”. Paradoksalnie, właśnie to „doganianie Platformy” pokazało, że albo jej dogonić nie można, albo dogonienie, a nawet przegonienie na poziomie ok. 30 proc. nic nie daje.

Ale można przypuszczać, czego obawia się Kaczyński. Rozkodowanie antypisowskich markerów somatycznych może oznaczać rozkodowanie i rozmontowanie IV RP, do której przecież wrócił w pełnej krasie w czasie wiosennego wzmożenia politycznego i wiecowego. To ponownie stała się główna idea PiS, dzisiaj ubogacana konsekwentną i rozwijaną z wielką energią polityką historyczną, kolejnymi wersjami sanacji państwa i bezwzględną – niespotykaną wcześniej w tej skali i w swoim radykalizmie – krytyką rządzących i Tuska oraz Komorowskiego osobiście. Pozyskiwanie nowych wyborców przez rezygnację z głównych idei jest politycznie nielogiczne; założenie, że trzeba się trochę zbliżyć do Platformy, aby ją pokonać, wydaje się kuszące, ale pachnie porażką. Można znowu przegrać; cytując Kaczyńskiego – stracić cnotę, a rubla nie zarobić.

Dlatego wbrew pozorom frustracja w PiS rośnie, nie maleje. Niemożność skutecznego pokonania Platformy, którą przecież postrzega się jako formację wypaloną, moralnie i politycznie upadłą, staje się upokarzająca.

Punkt przecięcia

To nie oznacza w najmniejszym stopniu, że partia Tuska jest bezpieczna. Takie przecięcia krzywych poparcia, jeśli potwierdzi je kilka następujących po sobie sondaży, może być dla Platformy groźne. Sytuacja z 2003 r., kiedy przecięły się, a potem rozjechały notowania Platformy i SLD, jest dzisiaj prawdopodobna. Jeśli Platforma zajmie na stałe drugie miejsce za PiS, nawet przy niskich notowaniach obu ugrupowań, może być to dla niej początkiem katastrofy.

Prawidła polityczne są takie, że układ będzie samoistnie szukał jakiejś większości na dłuższe trwanie, nie będzie chciał pozostawać w stanie chwiejnej równowagi. Także w Platformie może to wywołać ruchy wewnętrzne, zachęcić do szukania jakichś nowych scenariuszy, może bez udziału tak Kaczyńskiego, jak i Tuska. Jakiś nowy lider nowej, kształtującej się prawicy będzie miał szansę przyciągania i zmiany konfiguracji sił, które wyłonią się z różnych, wyobrażalnych przecież rozłamów i roszad. Oczywiście, to wariant dalece hipotetyczny, jednak nie wykluczony.

Dlatego sytuacja polityczna w Polsce jest dziwna. PiS, nie zyskując wyborców, rośnie politycznie na skutek zniechęcenia dotychczasowych sympatyków Platformy, którzy raczej nie zamierzają, jak dotąd, głosować na Kaczyńskiego i Macierewicza. Jednocześnie te sondażowe deklaracje mogą wpłynąć na realne ruchy na politycznej scenie.

Mentalna mapa polskiego społeczeństwa się nie zmienia: nie ma żadnego przebudzenia i rzucania się z przeprosinami w ramiona prezesa. Ale jest atmosfera zmęczenia, osłabienie politycznej identyfikacji, mobilizacja smoleńskiej prawicy, która chce wyprzedzająco – na zasadzie spełniającej się prognozy – ogłosić triumf.

A rząd i partia rządząca czekają już wyraźnie na mistrzostwa Europy, potem ma być jakaś rekonstrukcja rządu. Niemniej widać marazm. Nawet jeśli tryby Platformy kręcą się rozgrzane do czerwoności, to nie są podłączone do jakiegoś zewnętrznego mechanizmu. Nie napędzają ideowej rzeczywistości. Napędza ją, od lat zresztą, PiS i jego „narodowa” i katolicka epopea, która rozpycha się w przestrzeni publicznej, wytwarzając atmosferę jakiejś katastrofy narodowej, czemu sprzyjają obiektywne czynniki, takie jak kryzys ekonomiczny, kryzys Unii Europejskiej i medialny popyt na radykalizm.

Jeśli Platforma się nie ogarnie, może zostać pokonana nie przez rzeczywiste ideowe trendy, ale przez tę właśnie atmosferę.

Polityka 22.2012 (2860) z dnia 30.05.2012; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Niedobudzony naród"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną