Gdyby na Euro 2012 poza zdolnościami organizacyjnymi i wynikami gospodarzy publiczność oceniała wartość artystyczną, nie mielibyśmy dobrych notowań. Po zaskakująco wręcz dobrej oprawie mundialu w RPA, my na Stadionie Narodowym dostaliśmy kilkanaście minut bezpłciowego pseudobaletu wolontariuszy w kapeluszach z frędzlami z krepiny. Jeśli to miało – jak głosi oficjalny komunikat – uosabiać wartości UEFA, to najważniejszą spośród nich musi być skąpstwo, wzbogacone sporą dozą małomiasteczkowości i fascynacji prostym, ujednoliconym światem hamburgera.
Być może te kapelusze miały odpowiadać według włoskiego reżysera jakiejś dzikiej wizji wschodniego folkloru, ale dały obraz tak zglobalizowanego świata, że równie dobrze mogłyby otwierać azjatyckie lub afrykańskie mistrzostwa. Dźwięk muzyki Chopina też nie wydawał się dziś szczególnie znajomy, bo w kraju słynącym z niezłych pianistów usłyszeliśmy w roli głównej gwiazdy Węgra nazwiskiem Ádám György. W dobrej wierze uznałem go za jakąś drugą lub trzecią ligę, ale żeby sprawdzić, czy nie krzywdzę tego muzyka, przesłałem esemesa znajomemu krytykowi od klasyki. „Druga? Piąta. Nie wiem, kto to. Czy w Polsce nie ma nikogo, kto gra w piłkę i na fortepianie?” - dostałem w odpowiedzi.
DJ-a Karmatronica z Włoch nie musiałem nawet sprawdzać. Piątą ligę miał wypisaną na twarzy, a brawura, z jaką przystąpił do oprawiania naszej w sumie dość subtelnej narodowej muzyki w twarde, ciosane rytmy rodem z włoskiej remizy, odebrała mi resztki nadziei na takie show, które zrekompensowałoby zamknięcie dachu na Narodowym i podduszenie 58 tys. widzów, na czele z głowami państw, vipami i – bagatelka – piłkarzami. Symulacja tropików pod dachem warszawskiego stadionu to pewnie też część wielkiego planu globalizacji futbolu.
Jeśli ktoś czuje się fanem kultury, nie ma na co liczyć. Cała para poszła na Euro w inwestycje i mecze. Oprawa artystyczna stref kibica w polskich miastach-gospdarzach tylko to potwierdza. Koncertów jest dużo, grubo ponad sto w samej Polsce, ale program mają przypadkowy. Od złotych przebojów z lat 80. (Duran Duran we Wrocławiu, Alphaville w Poznaniu), przez Noela Gallaghera, rozbitka z upadłego Oasis (Gdańsk), po wreszcie całą paletę wykonawców cudzych hitów (The Beatles Revival, Elvis Presley Revival, Papaja Cover Band – wszyscy w Warszawie). Będzie trochę gwiazd polskiego popu, ale teatry trzeba było ze względu na rozgrywki zamknąć wcześniej, premiery kinowe poprzesuwać, ludzi kultury skłócić z miastem (przynajmniej w Warszawie). Większość naszego bogatego dorobku kulturalnego UEFA i PZPN utrzymają przed milionem zagranicznych przybyszów w tajemnicy.
Dyrektorzy letnich festiwali mogą za to spać spokojnie. Zmęczeni futbolem miłośnicy muzyki, filmu i teatru przyjadą do nich tłumnie i z ochotą, bo dla kultury te trzy tygodnie to czas wielkiego postu.