Rząd przyjął projekt ustawy o PLL Lot, tak by możliwa stała się sprzedaż większościowego pakietu narodowego przewoźnika. Prywatyzacja i przejęcie kontroli przez zagranicznego inwestora uznawane jest za ostatnią szansę uratowania tego, co jeszcze uratować można: historycznej marki i udziału w polskim rynku przewozów lotniczych. Od 2008 r. Lot przynosi wyłącznie straty, które w sumie przekroczyły już miliard złotych. Dziś utrzymuje się przy życiu dzięki 400 mln zł pożyczki udzielonej przez ministra skarbu. Pieniądze jednak się skończyły i dalsze funkcjonowanie spółki wymaga kolejnych milionów z publicznej kasy. Tego zaś może nie zaakceptować Komisja Europejska.
Premier zapowiedział, że albo minister skarbu zrobi coś z Lotem, albo spółka powinna upaść. Minister Budzanowski obiecuje, że uzdrowi przewoźnika i znajdzie inwestora. Eksperci wątpią w powodzenie obu zamiarów. Rynek, na którym toczy się wojna tanich przewoźników i lotniczych gigantów, doprowadził większość tradycyjnych linii w naszym regionie do równie opłakanego stanu. Zbankrutowały lub walczą o życie: węgierski Malev, czeskie CSA, rumuński Tarom, słoweńska Adria, serbski JAT, chorwacka Croatia Airlines, łotewski Air Baltic, estoński Estonian, ukraińskie Aerosvit i Ukrainian International. Nawet włoska Alitalia, która już raz bankrutowała, znów jest na krawędzi upadłości.
Tymczasem minister skarbu obiecuje, że Lot stanie się atrakcyjnym towarem dla inwestorów. Chce przekształcić go w lotniczą dwugłową hybrydę: na europejskich połączeniach będzie tanią linią, a na międzykontynentalnych rejsach, głównie do USA, ma zdobywać klientów komfortem dreamlinerów. To próba naśladowania scenariusza, który uratował irlandzki Aer Lingus. Tyle że sytuacja Irlandii i jej położenie jest inne niż Polski. Lot już raz próbował stworzyć tanią linię (Centralwings) i skończyło się bankructwem. Próba konkurowania Lotu z Ryanairem, easyJetem czy Wizzairem wymagać będzie wydania kolejnych setek milionów przy niewielkiej szansie na ich odzyskanie.