Premier uważa, że obecni partnerzy koalicyjni do wyborów w 2015 r. „będą wciąż dysponować niedużą większością i nie będzie potrzebny żaden polityczny manewr.”. Jednak już po wyborach koalicja z SLD Leszka Milera, „partią umiarkowana i obliczalną”, jest możliwa.
Donald Tusk swoim starym zwyczajem rzuca w eter pomysł i nasłuchuje, co na to elektorat i jego własna partia. Premier świadomy słabnącej pod rządami Janusza Piechocińskiego pozycji PSL, już dziś chce oswoić wszystkich z tym, że zaprosi SLD do współrządzenia. Najpewniej będzie to koalicja trzech partnerów, która da Tuskowi stabilną, a nie tak lichą, jak dzisiejsza, większość. Tusk ma już dość, że na błahe głosowania musi ściągać do Sejmu ministrów, bo koalicja nie jest w stanie dać mu pewnego wyniku.
Leszek Miller na pewno okaże się bardzo układnym partnerem, przynajmniej na etapie koalicyjnych negocjacji. Jak mówi jeden z jego bliskich współpracowników, szef SLD zrobi bardzo wiele, a więc i na wiele się zgodzi, by po latach trwania w opozycji wziąć w ręce tekę wicepremiera.
Tego oczekują od niego partyjne doły, które stanęły za nim murem, gdy pozbywał się z partii Ryszarda Kalisza. Miller chce też bardzo zaspokoić swoją osobistą ambicję, by z poczuciem spełnienia mógł odejść na polityczną emeryturę. W końcu to on powiedział, że mężczyznę poznaje się po tym jak kończy.
Już dziś w sejmowych głosowaniach widać, jak SLD puszcza oko do Platformy Obywatelskiej, bo kiedy PSL nie chce, to Sojusz chętnie Tuskowi pomaga. Ze wszystkich partii opozycyjnych to właśnie SLD najchętniej wspiera rząd. To najlepszy dowód na to, że programowo jest mu dość blisko do Platformy. Najbardziej w tej kadencji poróżniła obie partie sprawa podniesienia wieku emerytalnego, czyli słynna „ustawa 67”, ale poza tym trudno z marszu przypomnieć sobie jakieś większe programowe spory.
Ta chemia między przyszłymi koalicjantami może przynieść wymierne efekty już teraz. Jeśli w Platformie, pogrążonej w wewnętrznej przedwyborczej wojence dojdzie do rozłamu, to już w tej kadencji Sejmu SLD może dać wsparcie rządowi. Z jednym zastrzeżeniem - ta koalicja nie może się sformalizować przed wyborami. Tusk na pewno nie da Kaczyńskiemu powodu, by w kampanii przedstawiał się jako jedyny antykomunistyczny przywódca.
W samej Platformie na wieść o pomysłach premiera zrobiło się gorąco. Konserwatywne skrzydło, również to nie związane z Jarosławem Gowinem, krzywo patrzy na ewentualną koalicję. Powołany nie tak dawno do rządu Marek Biernacki mówił w czwartek, że „nie widzi siebie w rządzie z PO i SLD, bo ta partia reprezentuje inny system wartości. Taka koalicja jest możliwa, ale beze mnie”.
Tusk na pewno skrupulatnie notuje te komentarze. Ci, którzy tak radykalnie wypowiadają się na temat ewentualnego przyszłego koalicjanta, po prostu nie dostaną dobrych miejsca na listach wyborczych, albo nie dostaną ich wcale. Bo na powyborczy rozłam w partii Tusk na pewno sobie nie pozwoli.