Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Na Dzień Psa

Za okrucieństwo wobec zwierząt należą się wysokie kary. Może wreszcie uda się je wprowadzić?

Berkay Gumustekin / Unsplash
Jak nie popieram działań rządu PiS, tak życzę powodzenia Patrykowi Jakiemu, którego projekt ustawy przewiduje niemałe kary za okrucieństwo wobec zwierząt.

Wielokrotnie dawałem wyraz swojej dezaprobacie dla poczynań p. Patryka Jakiego, wiceministra sprawiedliwości. Tym razem chciałbym wyrazić poparcie dla jego projektu ustawy przewidującej niemałe kary za okrucieństwo wobec zwierząt i zapowiedź jej zdecydowanego egzekwowania. Oby tak było, gdyż potrzebna jest zmiana nastawienia przeciętnego Polaka, nie tylko wobec psów, ale w ogóle wobec zwierząt. W samej rzeczy, tytuł niniejszego tekst może być zmieniony na „Na dzień zwierząt”.

Jakieś 40 lat temu byłem kilka dni w Zakopanem razem ze swoim psem rasy baset. Typowe zwierzę pokojowe, naturalnie nieco rozpieszczone, czego znakiem było jego (raczej jej) wylegiwanie się na łóżkach. Od razu wdrapała się na stosowny sprzęt stojący sobie bez pościeli, tj. położyła się na drucianej siatce. W pewnym momencie weszła gospodyni (mieszkałem prywatnie) i rzekła z nieukrywaną złością: „Widzioł kto, żeby kundel był w łózku”. To, co było uderzające, to właśnie niechęć. Rozumiem ludzi, którzy protestują, gdy koty chodzą po stołach czy psy znajdują się w łózkach, ponieważ uważają, że miejsce zwierząt domowych jest gdzie indziej. To raczej pretensje do właścicieli niż do ich czworonożnych pupili. Historia, jaką opisałem, odznaczała się jednak niechęcią do mojego psa, nie do mnie.

Znana jest historia psa Dżoka w Krakowie. Jego właściciel zmarł na atak serca przy moście Grunwaldzkim w trakcie spaceru z Dżokiem. Pies przez wiele dni, a może nawet tygodni czekał na swego pana. Postanowiono wystawić pomnik psa Dżoka, właśnie w tym miejscu, gdzie na próżno czekał na powrót swego ukochanego opiekuna. Władze miasta początkowo były niechętne pomysłowi, ale w końcu uległy. Ale ile pojawiło się negatywnych, a nawet nienawistnych komentarzy ze strony krakowian? „Pomnik dla psa, też coś?” – pomrukiwali.

Obie historie są w zasadzie sentymentalne. Można by przytoczyć wiele podobnych lub bardziej chwytających za serce. W samej rzeczy zwierzęta domowe są bohaterami niezliczonych opowieści, filmów, baśni, reklam, skierowanych przede wszystkim do dzieci i odgrywających niebanalną rolę wychowawczą. Ale są i liczne przesądy, nie zawsze niewinne. Moja żona z córką pojechały do schroniska, aby zabrać małego kotka. Chciały czarnego. Kierowniczka nie mogła nadziwić się temu wyborowi. „Nikt nie chce czarnych, ponieważ, jak mówią reflektanci, przynoszą pecha, a nawet nieszczęście”. A ile wciąż jest wydziwiania, gdy Polacy słuchają opowiadań o psich i kocich cmentarzach w USA czy Anglii?

W Polsce nie odbywają się takie potworności jak festiwal psów w Yulin, gdzie okrutnie zabija się ich tysiące. Ale to nie znaczy, że jesteśmy aniołami pod względem traktowania zwierząt. Nawet los psów i kotów domowych bywa ponury. Te zwierzęta, którym powierza się strzeżenie gospodarstw domowych, nie raz cierpią chłód i głód, nie mówiąc już o tym, że są uwiązane na z reguły krótkich łańcuchach, które w zimie przymarzają im do sierści. Prasa niemal codziennie donosi o sadystycznym, nie ze zwierzęcym, jak niektórzy mówią, ale typowo ludzkim okrucieństwie, na przykładach zabijania niechcianych zwierząt, np. zakopywania ich żywcem, celowego ich okaleczania czy bicia, ot tak, dla zwyczajnej przyjemności. Schroniska dla psów i kotów są pełne pensjonariuszy, często porzucanych daleko od domów, tak by nie mogły wrócić. Ich błagalne spojrzenia proszące, aby znalazł się ktoś, kto je przygarnie, świadczą o ich smutku czy nawet cierpieniu. A świadomość wielu rodaków jest taka jak pewnego księdza proboszcza, który bronił swojego parafianina znęcającego się nad psem: „Przecież to nie grzech”. Możecie wierzyć lub nie, ale w trakcie konferencji o prawach zwierząt najwięcej zastrzeżeń pada ze strony przedstawicieli środowisk katolickich.

Zwierzęta domowe i ich los to tylko mikroskopijna część problemu, także dlatego, że zdecydowana większość właścicieli psów, kotów, chomików itp. traktuje je jak członków rodziny. Na całym świecie miliardy zwierząt są hodowane, a potem zabijane w celach produkcji żywności i okryć, a także dla przeprowadzania eksperymentów naukowych, biologicznych i medycznych.

Opowieści o tym, co dzieje się w lisich fermach, klatkach, w których trzymane są tuczone gęsi, transportach koni czy rzeźniach w czasie uboju, także rytualnego, czy oszalałych zwierzętach samookaleczających się lub nawet popełniających samobójstwo, budzą grozę.

Problemem Polski jest np. to, że dochodowa hodowla zwierząt futerkowych zakazana w niektórych krajach została przeniesiona do nas. Jak wiadomo, wprowadzane są rygorystyczne zasady przeprowadzania eksperymentów na zwierzętach, ale ich wprowadzanie w życie jest systematycznie oprotestowywane przez polskich naukowców. Powiadają, że przecież pracują dla postępu ludzkości, że dzięki ich badaniom pojawiają się nowe leki itd. Nie przeczę i rozumiem, ale gdy w czasie dyskusji na temat eksperymentów biologicznych jeden z kolegów, zapytany, dlaczego kąpie się pewien gatunek myszy w zbyt gorącej wodzie, odpowiedział z humorem, że przecież i człowiekowi nie zaszkodzi, gdy od czasu do czasu weźmie zbyt gorącą kąpiel. I co takiemu specowi odpowiedzieć?

Bynajmniej nie jestem radykalnym obrońcą praw zwierząt. Rozumiem tzw. interes gatunkowy polegający na tym, że każdy gatunek zwierzęcy, czyli także homo sapiens, ma na uwadze przede wszystkim swoje własne potrzeby, często fundamentalnie kolidujące z tym, co jest dobre dla innych species. Sam praktykuję wegetarianizm, ale nikogo nie namawiam, aby mnie naśladował. Wiem, że rezygnacja z masowej i okrutnej hodowli wymaga znalezienia nowych źródeł żywności. Od czasu do czasu wspieram fundacje, np. Centaurus, wykupujące konie od handlarzy dostarczających je do ubojni.

Oto przejmujący wiersz Barbary Borzymowskiej (jest także wersja śpiewana) motywowany smutnym losem tych zwierząt:

Modlitwa konia z transportu
Mój wiatronogi Boże koni
Czy ty naprawdę widzisz wszystko?
Strach, ból i głód, i krew, i śmierć?
Nie ma nikogo z mojej stajni

i nie znam drogi na pastwisko
Bardzo się boję, Panie mój
Tutaj tak ciasno jest i ciemno
 I taki bardzo jestem sam,
Choć tyle koni jedzie ze mną
Boże, z ogonem bujnym, grzywą gęstą
Ja przecież jestem
 Przecież byłem
 Na Twoje podobieństwo
Nikt by w to teraz nie uwierzył
Nic z tego nie zostało
Czterokopytny Boże, spraw
By umieranie nie bolało
Jeszcze o jedno Cię poproszę

Nim wszystko będzie końcem
Niechaj na przekór wyśnię sen
Że galopuję w słońce

I pędzę wprost w promieni blask
Pękają chmury w niebie
A ja nie czuję więcej nic

I mknę i gnam do Ciebie.

Może te słowa kogoś poruszą. Tak czy inaczej życzę powodzenia projektowi p. Jakiego. Oby przyczynił się do zmiany nastawienia Polaków (i nie tylko ich) wobec losu zwierząt, aczkolwiek karanie jest tylko jednym z instrumentów, zapewne nie najważniejszym.

Tekst niniejszy został napisany w Dniu Psa. Jest to ostatni mój felieton przed wakacjami. Do zobaczenia we wrześniu.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną