Chyba że będziemy sobie opowiadać polityczne anegdoty, pokazywać memy, oglądać filmiki z Sejmu – tak, wtedy może być śmiesznie. Ale chyba jeszcze mniej wesoło. Na pewno życzmy sobie, i to się może spełnić, radości ze spotkania z najbliższymi i z przyjaciółmi. Mam zresztą takie wrażenie, choćby po ostatnich antyrządowych marszach, że setki tysięcy ludzi odnajdują nagle dawno nieodczuwaną frajdę z bycia razem, że odświeża się zapomniana, a raczej zagoniona, wspólnota przekonań, wartości, wrażliwości. Odmładzamy się. Jesteśmy My, jak kiedyś, a naprzeciwko Oni – partyjni aparatczycy, dobrany ideowy aktyw, spasiona nomenklatura, telewizja, która kłamie i obraża, nadęty towarzysz sekretarz. 30 lat w tył. Za tę sentymentalną podróż w czasie, i tylko za to, dzięki ci, pisie.
Za choinkowe prezenty dziękować nie będziemy. Nie ma za co, choć trochę ich było. W gorączkowym pośpiechu uchwalono właśnie ustawę ograniczającą swobodę demonstracji; siódmą czy ósmą nowelizację ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, co, po długo oczekiwanym odejściu z Trybunału prezesa Rzeplińskiego, ma przypieczętować trwałą więź sądu z partią i osinowym kołkiem przebić konstytucję; wreszcie, przed świątecznymi feriami zdążono jeszcze wydać wyrok śmierci na gimnazja. Ponieważ egzekucja ma się zacząć w przyszłym roku, to bardziej zepsuje następne święta niż te. Specyficznym choinkowym prezentem dla narodu mają być też pośmiertne degradacje generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, być może połączone z karnymi ekshumacjami. W ogóle cmentarze to miejsca wyjątkowo ożywionej działalności nowej władzy. Dzwoneczkowo-choinkowe, ckliwe nastroje Bożego Narodzenia są ewidentnym dysonansem na tle ciężkich, mrocznych, destrukcyjnych emocji, jakie na kraj naciąga ta ekipa. Bo nawet nie bardzo wiadomo, jakie życzenia moglibyśmy złożyć pisowym rodakom. Jeśli dwa polityczne narody miałyby się dziś w Polsce wymienić opłatkami, to gorzkim za zatruty. Święta zostały zwarzone. To wielka, historyczna porażka depozytariusza bożonarodzeniowej tradycji – katolickiego Kościoła w Polsce.
W każdym numerze świątecznym przez lata sporo miejsca poświęcaliśmy religii, a właściwie opowieściom biblijnym i ewangelicznym. Nie były to w naszym gazetowym ujęciu przekazy teologiczne (jesteśmy pismem świeckim), ale raczej poruszające metafory ludzkiego losu. W tym wydaniu jest trochę inaczej: piszemy nie o pięknie ewangelii, ale głównie o brzydkiej twarzy polskiego narodowego Kościoła, jako instytucji coraz bardziej politycznie zaangażowanej, wykluczającej, sekciarskiej, prymitywnej intelektualnie i moralnie. Kościół w Polsce miał różne okresy, marne i wspaniałe, ale w tak złej kondycji jeszcze chyba nie był – i to przy pozorach triumfu. Zdumiewające, w jaki sposób PiS zdołał opętać i uzależnić od siebie polski Kościół. To iluzja, że mamy do czynienia z sojuszem ołtarza i tronu, nie, to relacja zawłaszczenia. Wiele parafii jest dziś de facto lokalnymi komórkami partyjnymi, ambony miejscami partyjnej propagandy, liturgia oprawą dla partyjnych wystąpień i przemówień. Władza odwdzięcza się przywilejami materialnymi, ale co najważniejsze, oferuje szatański cyrograf: pozór szacunku za uległość. Większość kleru ten cyrograf przyjęła i z entuzjazmem wypełnia. Dlaczego to jest społeczna klęska?
Pod wpływem PiS, albo ośmielony przez PiS, polski Kościół coraz dalej odchodzi od katolickiego uniwersalizmu, staje się lokalny, autokefaliczny, narodowy, nacjonalistyczny. Dokonała się (używając modnego pisowskiego określenia) repolonizacja religii jako narzędzia, bynajmniej nie chrześcijańskiego miłosierdzia, lecz narodowej pychy, pogardy wobec innych, ostentacyjnej dewocji. Krzyż nad polskim Kościołem, jak zauważa gorzko prof. Mikołejko, to dziś coraz wyraźniej plemienny totem, znak symbolicznej przemocy. Zrośnięcie się Kościoła z PiS ma istotne konsekwencje społeczne. Po pierwsze, to stosunek do wiary wyznacza dziś główną granicę podziału politycznego. Ktoś, kto uważa się za osobę głęboko przywiązaną do religii, otrzymuje w pakiecie z ewangelią Jarosława Kaczyńskiego. PiS, za zgodą biskupów i o. Rydzyka, ustanowił się jako jedyna partia katolicka, polityczna emanacja Kościoła, a więc świeckie przedstawicielstwo Boga na ziemi. Ta herezja przebrzmiewa niemal w każdej partyjnej liturgii.
Ale, co oczywiste, tak upartyjniony, zrepolonizowany Kościół musi odpychać tych, którzy z mnóstwa politycznych, ideowych, historycznych, nawet estetycznych powodów są w opozycji wobec PiS. Biskupi i proboszcze zafundowali polskim katolikom czytelny sylogizm: jeśli prawdziwy katolik musi popierać PiS, to jeśli nie popierasz PiS, nie możesz się uważać za prawdziwego katolika. Zastanawiam się, jak musi się czuć w dzisiejszej Polsce wierzący gorszy sort, zwolennicy PO, Nowoczesnej, KOD, a nawet niegłosujący, widząc, że Kościół jest „cały tamtych”, że aprobuje i wzmacnia pisowski język pychy i insynuacji? Że ćwierć wieku po upadku PRL autoryzuje brednie o komunistach i złodziejach, lewakach, ubekach, zdrajcach, stanowiących, statystycznie, dwie trzecie narodu. Jak w tej atmosferze cieszyć się dzwoneczkiem, opłatkiem, kolędą, pasterką, siankiem i małym Chrystusikiem, jeśli przed chwilą i za chwilę będą padać sprzed ołtarzy i spod krzyża słowa złe, jątrzące, wzgardliwe?
We wszystkich krytycznych wydarzeniach najnowszej historii Polski, od stanu wojennego po Okrągły Stół, łącznie z referendum w sprawie integracji z Unią Europejską, Kościół Jana Pawła II był obecny, ważny, tonizujący, łączący. Teraz silny głos Kościoła, studzący polityczne emocje, stawiający zaporę przed prowadzącą do przemocy eskalacją napięcia, potępiający barbarzyńskie ekshumacje, a dziś, w dniach śmierci Aleppo, przypominający władzy i wiernym o moralnym nakazie solidarności z uchodźcami – byłby bezcenny. Ale Kościół znalazł się po jednej stronie rowu. To więcej niż błąd, to nieprzyzwoitość.
Boże Narodzenie jest dla chrześcijan, a właściwie dla wszystkich Polaków przywiązanych do tradycji, świętem wspólnoty, optymizmu, radości. A.D. 2016 z trudem da się ten nastrój odnaleźć i ocalić, zwłaszcza poza drzwiami naszych mieszkań. Więc chociaż trzymajmy się razem, blisko, w naszych małych wspólnotach rodzinnych, towarzyskich, środowiskowych, między sobą. Politycznych życzeń nie składam, bo byłyby bardzo nieświąteczne. Więc tylko: zdrowia oraz miłości, nadziei i wiary. Kto wierzy w Boga, niech się za nich, za nas, za kraj i za nieszczęsny polski Kościół pomodli; kto nie wierzy – niech chociaż trzyma kciuki. Życzę dużo prywatnej radości w te niewesołe polskie święta!