Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Ta pierwsza niedziela

Nadszedł czas, żeby bronić swoich miast i praw

EAST NEWS
Zawsze, od dziesięcioleci, zachęcamy do głosowania. Jednak tym razem jeszcze bardziej, bo rozpoczyna się wielki wyborczy pojedynek, na który każdy z nas został wyzwany.
Jerzy BaczyńskiPolityka Jerzy Baczyński

Tak, to już ta niedziela: pierwsze od trzech lat wybory i pierwsze z czterech, które czekają nas do połowy 2020 r. Uważamy, że to będą – w sumie – najważniejsze głosowania od 1989 r., bo podobnie jak wtedy zdecydują o ustroju państwa i jego pozycji geopolitycznej. Przez niemal 30 lat praktykowania demokracji wybieraliśmy do władzy różne ekipy, ale wszystkie mieściły się w tym samym, mówiąc ogólnie, prozachodnim nurcie (nawet wliczając pierwszy rząd PiS). Dopiero po wyborach w 2015 r. PiS jednoznacznie zerwał ciągłość i konstytucyjną tożsamość tej Rzeczpospolitej, jaka wyłoniła się po upadku PRL i otrzymała historyczną nazwę Trzeciej.

Zręby nowego ustroju już nieźle widać: to, co robi PiS, jest próbą zbudowania państwa scentralizowanego, autorytarnego, monopartyjnego, pod wieloma względami przypominającego system odrzucony – zdawało się raz na zawsze – w 1989 r. Cała retoryka antykomunistyczna nie ma najmniejszego znaczenia wobec praktyki, którą Włodzimierz Cimoszewicz nazwał ostatnio polityczną rusyfikacją. Chyba nikt przed trzema laty nie spodziewał się, że to pójdzie tak szybko i zajdzie tak daleko. O ile sam wynik wyborów sprzed trzech lat, dający Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego partii samodzielną większość parlamentarną, można było odczytywać także jako skutek niezwykłego politycznego zbiegu okoliczności (wyjazd Tuska, przegrana Komorowskiego, półprocentowy pech lewicy itd.), to teraz już nie będzie przypadku. Po trzech latach rządów PiS wiadomo, o co chodzi, jaka jest stawka i wybór staje się plebiscytem za lub przeciw.

Oczywiście wynik wyborów samorządowych jest tylko pewną prognozą, bynajmniej nieprzesądzającą o politycznej przyszłości Polski, ale może to być prognoza samosprawdzająca. To, że PiS zwiększy stan posiadania we władzach lokalnych, nie ulega wątpliwości: przed czterema laty startowali jako „wieczna opozycja”, partia słabo zakorzeniona w wielkich miastach, i mimo dużych wpływów na wsi i w mniejszych ośrodkach równoważona tam przez mocny PSL. Teraz, wykorzystując pozycję partii władzy, muszą przesunąć układ sił lokalnych w swoją stronę. Pytanie tylko jak bardzo? Spektakularna klęska opozycji w wyborach do sejmików i utrata choćby jednego–dwóch największych miast (zwłaszcza Warszawy) byłaby potwierdzeniem, że od „przypadkowych” wyborów w 2014 i 2015 r. PiS wzmocnił swoją społeczną legitymację, że niejako ex post otrzymał od wyborców rozgrzeszenie z łamania konstytucji, naruszania niezależności sądów czy psucia międzynarodowej reputacji Polski.

Nie da się bowiem wypreparować obecnych lokalnych wyborów z ogólnego politycznego kontekstu: trudno sobie wyobrazić, że ktoś głosuje na kandydata lub listę PiS, nie zgadzając się z tym, co ta partia robi w kraju i z krajem. Polaryzacja polityczna zaciera tradycyjną specyfikę tych głosowań, odbiera im lokalność, upolitycznia nawet na szczeblach rad gmin, dzielnic czy powiatów, gdzie jedno z najczęstszych dziś przedwyborczych ćwiczeń polega na próbach zidentyfikowania, jaka partia kryje się za kamuflującymi nazwami różnych lokalnych komitetów.

Zwracamy uwagę od początku obecnej kampanii wyborczej, że tym razem chodzi nie tylko o obsadę samorządów, ale o ich faktyczne przetrwanie. PiS nie ukrywa, że dąży do stworzenia systemu hierarchicznego, gdzie „terenowym organom władzy państwowej” przypada rola, jak to się kiedyś mówiło, pasa transmisyjnego. Główny wyborczy przekaz PiS (o czym szerzej piszą Marek Borowski i Rafał Kalukin), że pieniądze publiczne będą trafiać głównie do „współpracujących z rządem samorządów”, w końcowej fazie kampanii został jeszcze zaostrzony deklaracjami warszawskich kandydatów partii Piotra Guziała i Patryka Jakiego. Nawet jeśli zapowiedź sankcji wobec mieszkańców stolicy została potem oficjalnie złagodzona, zamiar perswazyjny był czytelny do bólu. PiS często tak robi, że jakiś radykalny pogląd wygłaszają akolici, co pozwala jednocześnie powiedzieć i nie powiedzieć. W każdym razie mieliśmy do czynienia z „aferą reprywatyzacyjną Patryka Jakiego”, bo kandydat PiS na prezydenta Warszawy dał do zrozumienia, że pieniądze publiczne są de facto własnością partii i jej ludzi.

Jaki skutek wyborczy będzie miał ten lekko zawoalowany (ale stosowany powszechnie w tej kampanii) szantaż, trudno powiedzieć, choć pewnie im większe miasto, tym mniejszy. W ogóle kampania samorządowa PiS, która przez specjalistów marketingu politycznego była uważna za nieporównanie lepszą niż opozycyjne, nie przyniosła rządzącej partii znaczących sondażowych zdobyczy. Kandydaci PiS na prezydentów dużych miast w ostatnich badaniach gromadzili między 20 a 25 proc. głosów, a więc znacznie poniżej ogólnopolskiego poparcia dla partii. Jeśli opozycja miałaby zatrzymać polityczny marsz PiS do pełni władzy, to właśnie teraz; w tych wyborach jest na to szansa. Ogólnokrajowa słabość ugrupowań opozycyjnych nie jest tak widoczna na poziomie lokalnym. Polacy na ogół są zadowoleni z warunków życia w swoich miejscowościach, nie lubią zmieniać sprawdzonych gospodarzy, raczej cenią sobie autonomię lokalnych władz i to też przemawia na korzyść kadr nie-PiS. Zresztą, wobec jawnie centralistycznych zamiarów władzy, określenie „samorządowiec PiS” brzmi jak oksymoron, w typie – cytując żart dawnego felietonisty POLITYKI Michała Radgowskiego – „parlamentarzysty radzieckiego” czy „Wodogrzmotów Mickiewicza”.

Już za kilka dni, po pierwszym wyborczym teście, dowiemy się, jakie są dziś realne polityczne preferencje i nastroje Polaków. To nie będą łatwe wybory, choćby ze względu na wielość list, ogromną liczbę kandydatów, zdawkowość programów, wymieszanie racji lokalnych i ogólnych. Ale aż do momentu wrzucenia kartek do urny mamy czas, żeby się do zadania przygotować. Zawsze, od dziesięcioleci, zachęcamy do głosowania. Jednak tym razem jeszcze bardziej, bo rozpoczyna się wielki wyborczy pojedynek, na który każdy z nas został wyzwany. Stąd ten Gary Cooper na okładce.

Nadszedł czas, żeby bronić swoich miast i praw.

Polityka 42.2018 (3182) z dnia 16.10.2018; Przy-PISy Naczelnego; s. 6
Oryginalny tytuł tekstu: "Ta pierwsza niedziela"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama