„Wierni Polsce”. Pod takim hasłem przeszła przez Katowice defilada wojskowa ku czci: Wojska Polskiego, 99. rocznicy Bitwy Warszawskiej i 100. pierwszego powstania śląskiego. Defilada przetoczyła się przez Rondo im. gen. Jerzego Ziętka, wybitnego Ślązaka i Polaka, z imienia którego tę przestrzeń usilnie, na szczęście nieskutecznie, próbowano za tego rządu wymazać. Zdekomunizować. Niczym dementorzy, którzy wysysają dobrą pamięć i dobre wspomnienia.
Ci sami stali na trybunie honorowej. Co sobie w tym momencie myśleli? Że oto defilada sunie traktem generała i oddaje salut temu zasłużonemu starcowi z kryką? I że on, stojąc za nimi na cokole, odbiera z wysokości ten hołd jako należny sobie generalski przywilej? To niezamierzony wydźwięk święta – a jeśli świętujemy na jego ziemi, to dla Ślązaków wydźwięk jeden z najważniejszych. Jeśli Warszawa po raz pierwszy w historii przyjechała z defiladą na Śląsk – musi mieć to na uwadze. I uszanować.
Czytaj też: Brak sprzętu i kłopot z generałami. Armia na pokaz
Dlaczego defilada przeszła w Katowicach?
W nocy z 16 na 17 sierpnia 1919 r. doszło do zrywu, który później uznano za pierwsze powstanie śląskie. Jego charakter miał bardziej wymiar społeczny, a nawet klasowy, proletariacki, niż narodowy. Od kilku miesięcy w siłę rosła Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska, która przykładem Wielkopolski dążyła do zbrojnego rozstrzygnięcia przynależności ziem, co do których zwycięskie mocarstwa postawiły znak zapytania. W rezultacie w traktacie wersalskim 28 czerwca 1919 r. zapisano, że o przynależności Górnego Śląska rozstrzygnie plebiscyt.
Ale to był też czas klasowego buntu, uznawanego przez wielu historyków za odprysk rewolucji listopadowej 1918 r. w Niemczech. Czas wielkiego kryzysu ekonomicznego w pokonanej II Rzeszy. Także na Górnym Śląsku zaczęły powstawać rady ludowe. Spoglądano w kierunku Petersburga i Moskwy. Groźba buntu klasowego, ale również narodowego, spowodowała wprowadzenie przez niemiecką administrację stanu wyjątkowego. W pierwszych dniach sierpnia 1919 r. proklamowano strajk – i nie miał on bynajmniej charakteru narodowego! – do którego przyłączyło się prawie 70 proc. górnośląskich kopalń i wielkich przedsiębiorstw. Bezpośrednim detonatorem tego zrywu była masakra górników pod kopalnią Myslowitzgrube ochranianą przez niemieckich żołnierzy. To było 15 sierpnia 1919 r.
Tego dnia górnicy wraz z rodzinami przyszli po zaległe wypłaty. Gdy okazało się, że zostały po raz kolejny przesunięte na późniejszy termin, zdeterminowany tłum ruszył do ataku. Po wyłamaniu bramy padły strzały. Zginęło osiem osób. Na wieść o tym w kilku górnośląskich powiatach rozpoczęły się spontaniczne, nieskoordynowane walki. Te zdarzenia wymusiły dwa dni później przystąpienie śląskiej Polskiej Organizacji Wojskowej, podzielonej na kilka skłóconych dowództw, do robotniczego buntu i ogłoszenie powstania. Autoryzowano je więc już po fakcie. Po tygodniu powstanie upadło.
Czytaj także: Powstania śląskie były w istocie trzyletnim krwawym konfliktem polsko-niemieckim
Dostało się „opcji niemieckiej”
Wróćmy do defilady. Kryje w sobie więcej symboli niż przemarsz przez Rondo Jerzego Ziętka, legendarnego wojewody czasów PRL, ale też żołnierza III powstania śląskiego. Wojsko maszerowało ulicami stolicy regionu, w którym kilka lat temu dostrzeżono „zakamuflowaną opcję niemiecką” mającą zagrażać polskiej racji stanu. Dzisiaj wspaniałomyślnie nie wracano do tego tematu.
Ale temat był – i to nie zakamuflowany. Ironią losu niesiony przez katowicki trakt niemieckimi czołgami Leopard 2. Prezentowały się tak wspaniale, że sam uległem ich przebrzmiałej, ale wciąż jarej urodzie i w tym zachwycie zapomniałem kamuflażu. Ogromne wrażenie zrobiły na niebie – oprócz F-16, rzecz jasna – radzieckie śmigłowce MI: 2, 8, 17 i 24. Chociaż przepraszam, opcji niemieckiej nie całkiem się upiekło. Bo kogo miał na myśli prezydent Andrzej Duda, głosząc w przemówieniu: „Wojsko Polskie stanowi mur ochronny dla wszystkich obywateli miłujących pracę, dla obywateli spokojnych i lojalnych. Lojalnych wobec Rzeczypospolitej Polskiej. Bo przecież dla nas, Polaków, to właśnie jest najważniejsze, żeby obywatele Rzeczypospolitej, niezależnie od tego, jakiej są narodowości, byli wobec niej lojalni. To sprawa absolutnie podstawowa”?
Wcześniej, przy pomniku Józefa Piłsudskiego i po nadaniu odznaczeń i nominacji generalskich, prezydent odniósł się do wrednych pogłosek o planach obniżenia emerytur dla żołnierzy sprzed 1990 r. Planach bliźniaczo podobnych do tzw. rozwiązań dezubekizacyjnych, w czasie gdy władzę nad MON trzymali Antoni Macierewicz i Bartłomiej Misiewicz.
Głowa państwa rzekła: „Nigdy nie podpiszę ustawy, która będzie godziła w to, co otrzymują ci, którzy służyli Rzeczypospolitej, i w ich najbliższych, którzy po nich pozostali. Gwarantuję to dzisiaj i mówię to z całą odpowiedzialnością. Było to wstrętne pomówienie, albowiem nie ma w tej chwili żadnych planów ani założeń. To jest po prostu ohydne i nieprzyzwoite”. Prezydent na pewno nie kłamał.
Czytaj też: MON w natarciu, czyli szybki plan Błaszczaka
Defilada pod premiera Morawieckiego
Strzałą patriotycznego afektu trafił w śląskie serca premier Mateusz Morawiecki, „jedynka” na liście PiS w okręgu katowickim:
„Jesteśmy wdzięczni wam, żołnierze Wojska Polskiego, za wasz trud i ofiarę. Wiemy, że idziecie w ślady wiernych Polsce powstańców śląskich. To wspaniały symbol, że defilada odbywa się właśnie tutaj, w Katowicach. Jestem przekonany, że w ten sposób pokazujemy jedność Polski i wierność Polsce. Wypełniamy dziedzictwo i testament Wojciecha Korfantego – wielkiego Polaka i Ślązaka”.
Nie mam wątpliwości, że premier, mówiąc o wiernych Polsce powstańcach śląskich, miał na myśli gen. Jerzego Ziętka. Tylko nie bardzo wypadało mu o tym głośno powiedzieć, bo stojący obok jego podwładni próbują śląskiego Jorga wymazać z przestrzeni i pamięci. Będzie musiał wziąć się na odwagę, bo tu, na Śląsku, odwaga jest bardzo w cenie. Trochę mam jednak wątpliwości, czy premier wiedział, co mówi o Wojciechu Korfantym. Bo Korfanty wprawdzie wielce się przyczynił do objęcia przez odradzającą się Polskę części Górnego Śląska – odpowiedzialnego za 70–80 proc. ówczesnego przemysłu – ale potem był przez II RP niemiłosiernie poniewierany. Z uwięzieniem w Berezie Kartuskiej włącznie.
Inna rzecz, że w ferworze kampanii wyborczej katowicka „jedynka” ma prawo nie zwracać uwagi na takie, za przeproszeniem, historyczne pierdoły. Jak Bóg da, to przyjdzie na to czas. Korfanty został przez niego zauważony i doceniony. Wszyscy słyszeli. Wystarczy. Stąd też katowicką defiladę należy widzieć w kontekście, w szerszym tle. Wyborczym. Premier rzucony na Katowice dostał rozkaz nie tyle zwykłego zwycięstwa, ile miażdżącego w liczbie głosów zwycięstwa nad przeciwnikami. I powiem uczciwie, że nie będzie to łatwe, bo premier na Śląsku jest nierozpoznawalny. Może po defiladzie, w dużej części „pod niego”, coś się ruszy i zostanie uznany za swego? Za śląskiego?
Czytaj też: Upadają najważniejsze traktaty. Czy grozi nam nowy wyścig zbrojeń?
Premier rzucony na Śląsk
Choć sam premier i bez defilady dwoi się i troi. Dał wywiad do 100-tys. „Gazety Parkowej – Park Śląski”, bezpłatnej, finansowanej przez marszałka śląskiego. Marszałek zamieścił w swoim piśmie cztery zdjęcia premiera i trzy prezydenta, który też był swego czasu w Parku Śląskim. Premier w sposób zaskakujący pojawił się ostatnio w Tychach i Rudzie Śląskiej. Nic o tym nie wiedziały władze tych miast i było im cholernie głupio, bo przecież przywitałyby chlebem i solą. W Rudzie Śląskiej odwiedził Dom Seniora „Wigor”, przy czym otwarcie i serdecznie zaznaczył, że seniorzy w tym domu korzystają z rządowych dotacji. Na wszelki wypadek, jakby seniorzy zapomnieli. Może nawet w porywie wdzięczności uznają, że owe dotacje mają związek z osobistą hojnością premiera? Kto wie. Na nieszczęście władze Rudy Śląskiej skomentowały wypowiedź: rządowe dofinansowanie to 216 tys. zł, nasze – 600 tys. zł. Może nawet doniosą o tym seniorom.
Premier odwiedził także znienacka prywatną Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Tychach. Nie wypominał jednakże dotacji rządowych. Jak już wspomniałem, władze nic nie wiedziały o jego wizycie, więc nie mogły wypomnieć, że muszą dołożyć szkole w tym roku 2–4 mln zł.
Taka jest zasada Morawieckiego w kampanii na Śląsku: przypadkowi samorządowcy, gospodarze śląskich miast i gmin, wybrani przez przypadkowe społeczeństwo, jak mawiał klasyk, nie są do niczego mu potrzebni. To on tu jest prawdziwym gospodarzem, a do tego ma z boku wojewodę i marszałka. Bez wątpienia na ich tle błyszczy jak norwidowski gwiaździsty dyjament. Tylko czy durny naród to kupi? Myślę myślami politycznego klasyka. Będzie, co ma być.
No, ale miało być o defiladzie, a ta już przeszła...
Czytaj także: PiS teraz rządzi Śląskiem?