Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Polityka zagraniczna na pasku krajowej

Cztery lata rządów PiS: Polityka zagraniczna na pasku krajowej

Spotkanie Donalda Trumpa z Andrzejem Dudą w Warszawie, lipiec 2017 r. Spotkanie Donalda Trumpa z Andrzejem Dudą w Warszawie, lipiec 2017 r. Forum
PiS postawił na relacje z Amerykanami, choć przyjaźń z ekipą Donalda Trumpa jest ryzykowna i dużo kosztuje. W Europie Polska straciła na znaczeniu, przede wszystkim z powodu naruszeń standardów praworządności.

W ostatnich latach PiS koncentrował się na zachowaniu jak najlepszych relacji z Waszyngtonem. Nic w tym złego, USA pozostają najsilniejszym gospodarczo i militarnie państwem na świecie i wszyscy, no prawie wszyscy, chcą z nimi żyć dobrze. Ekipa Donalda Trumpa też wydaje się nami zainteresowana – część administracji silnie akcentuje postawienie się agresywnej Rosji, poza tym Warszawa wyrosła na prymusa, jeśli chodzi o wydatki na zbrojenia, a to prezydentowi USA podoba się szczególnie.

Czytaj też: Nasze drogie F-35. Ile i za co zapłacimy Amerykanom

Kapryśny Trump i trzy bolączki

Trumpowi najwyraźniej nie zależy za bardzo na standardach demokratycznych, za to odpowiada mu skręt w prawo (chwalił w Waszyngtonie też Viktora Orbána), dlatego nasze stosunki pozostają intensywne. Podczas czerwcowej wizyty w Białym Domu prezydent USA nie zgodził się wprawdzie na fort swojego imienia, czyli stałą bazę, ale obiecał współpracę militarną, w tym rotacyjną obecność dodatkowego tysiąca żołnierzy (ponad dzisiejsze 4,5 tys.).

Wszystko byłoby świetnie, gdyby wzajemnych relacji nie trapiły trzy bolączki: kapryśność, asymetryczność i partyjniactwo, które się ze sobą silnie łączą. O tym, jak bardzo nie można liczyć na Trumpa, przekonał się PiS tuż przed 1 września, gdy nagle odwołał on swoją wizytę pod pretekstem huraganu atakującego wschodnie wybrzeże. Przyjazd amerykańskiego prezydenta miał być propagandowym startem kampanii prawicy. Wizyta Mike′a Pence′a w zamian była już tylko namiastką wielkiego wydarzenia. Zresztą okazało się, że wszystkie militarne porozumienia, które Trump miał w Warszawie podpisać (o dyslokacji nowych oddziałów czy zakupie F-35), są zupełnie niegotowe.

Czytaj też: Trump chce oszczędzić na bezpieczeństwie sojuszników. W tym Polski

Granice przyjaźni z USA

Już wcześniej ekipa PiS mogła stwierdzić, że przyjaźń USA ma wyraźne granice. Po przyjęciu przez polski Sejm nowelizacji ustawy o IPN, która wymagała karania za przypisywanie Polakom udziału w Holokauście, kontakty na wysokim szczeblu zostały zamrożone. Po kilku miesiącach pod presją Amerykanów Warszawa musiała się z nowelizacji wycofać. Napięcie w kwestiach żydowskich wciąż wpływa na relacje z Waszyngtonem, a zwłaszcza na postawę Kongresu. Poza słynną ustawą 447 ostatnio aż 88 (na 100) senatorów podpisało się pod listem wzywającym Polskę do regulacji sprawy restytucji mienia. Pokazuje to także, że Kongres, w tym republikanie, inaczej niż Biały Dom rozkłada akcenty.

Ze względu na różnicę skali trudno oczywiście mówić o symetrii w relacjach z USA, ale zdecydowanie powinny być one bardziej partnerskie. Tu najlepszym przykładem jest chyba zeszłoroczna tzw. konferencja bliskowschodnia, którą Warszawa zorganizowała na zlecenie Waszyngtonu. Niewiele na tym zyskaliśmy, za to popsuliśmy sobie relacje z częścią państw regionu. Polscy dyplomaci musieli bezsilnie słuchać antyirańskich diatryb Pence’a czy premiera Izraela Beniamina Netanyahu. Polska, zabiegając o militarną obecność Amerykanów, obiecuje jej pełne finansowanie, za co jest w USA chwalona. A jeszcze bardziej za planowane zakupy sprzętu wojskowego – nawet nie próbujemy organizować przetargów, żeby obniżyć koszty. Za tę przyjaźń płacimy więc nie tylko polityczną, ale i finansową cenę, liczoną w złotych i dolarach.

Między ekipą Trumpa a PiS istnieje wreszcie pewnego rodzaju partyjne zbliżenie, które może się okazać bardzo nietrwałe. Amerykańska administracja nie będzie wieczna i może się np. okazać, że następcy w Waszyngtonie zaczną się znów mocniej przejmować stanem demokracji w Polsce. Albo że Rosja schodzi z listy priorytetów. Z drugiej strony – ewentualna zmiana rządu w Polsce może doprowadzić do bardziej krytycznego stosunku wobec wyczynów Trumpa w polityce międzynarodowej.

Opieranie tak zasadniczej kwestii jak bezpieczeństwo kraju na bliskości konkretnych ekip może się okazać krótkowzroczne. Zobaczymy zresztą, jak zmieni się stosunek do Polski po odejściu jastrzębio-antyrosyjskiego doradcy ds. bezpieczeństwa Johna Boltona. Sam Trump jest raczej miękki wobec Moskwy, ostatnio proponował przywrócenie spotkań grupy G8 z nią w składzie. Nie mówiąc o sytuacji, gdy prezydent przegra wybory z kandydatem demokratów. Polska dyplomacja dziś nie buduje relacji z opozycją.

Czytaj też: Konferencja bliskowschodnia, czyli jak zostać podwykonawcą USA

W Europie koszty naruszania praworządności

Za chwilę polska bezwarunkowa omalże miłość do lokatora Białego Domu może postawić władze w Warszawie przed ekstremalnie trudnymi wyborami. Część protekcjonistycznych ceł Trumpa już uderzyło w europejskie firmy, ale w powietrzu wisi groźba pogłębienia konfliktu handlowego, np. wprowadzenia ceł na produkowane w Niemczech samochody. Uderzyłoby to bezpośrednio w nasz przemysł motoryzacyjny, mocno sprzęgnięty z niemieckim. Polska powinna pogłębiać relacje militarne z Ameryką, ale pozostaje przede wszystkim częścią Unii Europejskiej. A może Trump za chwilę poprosi nas o udział w wojnie z Iranem? Po ataku dronów w Arabii Saudyjskiej sytuacja gwałtownie się pogorszyła.

W Europie zresztą PiS radzi sobie jeszcze gorzej. Dyplomacja stała się w pełni zakładnikiem polityki wewnętrznej – prawie cała energia musi iść na obronę stanowiska PiS w kwestii praworządności. Przejęcie Trybunału Konstytucyjnego, późniejsze uderzenie w sądy powszechne i Sąd Najwyższy czy upolitycznienie KRS spotkały się z reakcją Brukseli. Zaczęło się od postępowania wewnątrz Komisji Europejskiej, potem uruchomiono tzw. procedurę art. 7, następnie przyszły wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE, najskuteczniejsze, jeśli chodzi o zmuszanie rządu w Warszawie do ustępstw.

Czytaj też: Polska pod rządami PiS traci w Unii

Wstawanie z kolan w milczeniu

Bruksela nie jest w stanie zupełnie zatrzymać autorytarnych zapędów PiS, wcześniej przespała to, co Orbán zrobił z Węgrami, ale udaremniła np. zamach na nasz Sąd Najwyższy. Trwający od grudnia 2015 r. konflikt sprawił jednocześnie, że Polska w innych kwestiach jest w Unii prawie nieobecna (może poza częścią dyskusji o rynku wewnętrznym i gospodarce cyfrowej). Jak donoszą dobrze poinformowane źródła w Brukseli, mimo retoryki „wstawania z kolan” rodzimi politycy i urzędnicy podczas posiedzeń najważniejszych gremiów bardzo rzadko zabierają głos.

Poważne piętno na relacjach z Brukselą i innymi stolicami odcisnął także spór o uchodźców, w którym Polska wraz z krajami Grupy Wyszehradzkiej bardzo ostro odmówiła współpracy, przede wszystkim przyjęcia jakichkolwiek uchodźców. To także był element naszej polityki wewnętrznej, ale w Berlinie, Rzymie czy Atenach bardzo mocno to zapamiętano. Skutkiem jest nieobecność Polski w realnej dyskusji o przyszłości wspólnoty czy propozycja nowego unijnego budżetu na lata 2021–27, w której znacząco (od kilkunastu do ponad 20 proc.) obcięte zostały kluczowe dla nas fundusze spójności czy rolne.

Czytaj też: Aleksander Smolar o tym, jak nas (nie) zmieniła UE

Bliżej Tallina, dalej Berlina

Długą drogę przeszliśmy w stosunkach z naszym kluczowym partnerem w Unii, czyli Niemcami. Przed wyborami 2015 politycy PiS mówili, że rozumieją ich wagę, ale po zdobyciu władzy doszło do serii poważnych konfliktów, m.in. we wspomnianej polityce migracyjnej. Tu też PiS używa Niemiec na użytek wewnętrzny, domagając się od Berlina reparacji wojennych (podczas spotkań dwustronnych ten temat nie pada). Obecnie po stronie sąsiadów widać więcej Realpolitik niż przyjaźni („jesteśmy razem w Unii, musimy mieć ze sobą do czynienia”), co zresztą można wyczuć w rozmowach z dyplomatami z innych stolic. Z kolei Londyn, który w zapowiedziach ministra Witolda Waszczykowskiego z początku 2016 r. miał stać się naszym najbliższym sojusznikiem w Unii, pogrążył się w brexitowym chaosie.

Warszawa próbowała zastąpić problemy w relacjach z zachodnimi stolicami koncepcjami ściślejszej współpracy regionalnej, ale i tutaj sukcesy były bardzo ograniczone. Lansowana przez prezydenta Andrzeja Dudę koncepcja Trójmorza nie przyniosła do tej pory namacalnych efektów. Grupa Wyszehradzka łączy się ad hoc w pojedynczych kwestiach, ale w wielu innych (np. energetycznych czy ws. relacji z Rosją) wiele ją dzieli. Na skorzystanie z amerykańsko-polskiego sojuszu militarnego liczą za to państwa bałtyckie, które ostatnio w kwestiach bezpieczeństwa bardzo zbliżyły się do Warszawy. Ale czy dobre relacje z Estonią mogą zastąpić stosunki z Berlinem czy Paryżem?

Czytaj też: Czy Ameryka odpuszcza Polsce sprawę praworządności?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną