To, że Stany Zjednoczone bronią interesów swoich firm, wiemy od dawna. Ich wspaniałym mecenasem jest pani ambasador Georgette Mosbacher, która zdążyła już lobbować m.in. na rzecz spółki farmaceutycznej Genentech i wielkiego rywala taksówkarzy, Ubera. W obu przypadkach skutecznie. Sporny lek znalazł się na liście tych refundowanych, za to nowa ustawa, porządkująca rynek przewozowy, bardzo łagodnie obeszła się z Uberem. A teraz do Polski przybył, w zastępstwie Donalda Trumpa, Mike Pence z konkretnymi żądaniami. Do Waszyngtonu wraca na pewno bardzo zadowolony. Przynajmniej z dwóch powodów.
Czytaj też: Amerykanie w Warszawie: jak po swoje
Macron się nie ugiął, my tak
Mike Pence nie jest równie bezpośredni, żeby nie powiedzieć: obcesowy, jak jego przełożony, ale i on nie będzie bawił się w dyplomatyczne konwenanse. Podziękował zatem polskiemu rządowi za to, że zrezygnował z pomysłu wprowadzenia podatku cyfrowego, którym obciążeni byliby głównie amerykańscy giganci, jak Facebook czy Alphabet (właściciel Google′a). W ten sposób to właśnie od wiceprezydenta USA dowiedzieliśmy się, że PiS porzucił pomysł, którym jeszcze kilka miesięcy temu chwalił się premier Mateusz Morawiecki i który miał przynosić budżetowi nawet miliard złotych rocznie.
Bezwarunkowa kapitulacja odbyła się bez jednego wystrzału. Nie jesteśmy przecież Francją, która podobny podatek wprowadziła mimo gróźb Amerykanów, a prezydent Macron zdołał do niego nawet tymczasowo przekonać Trumpa.
Czytaj też: Co zostało z amerykańskiego Fort Trump w Polsce?
Trzeba znać swoją wartość
O ile Facebook, Google czy Amazon polskimi podatkami martwić się już nie muszą, o tyle wizyta Mike′a Pence′a była znacznie mniej udana dla chińskiego koncernu Huawei. Polska i USA podpisały porozumienie w sprawie bezpiecznej budowy sieci 5G, czyli najnowszej technologii dla transmisji danych. W rzeczywistości nie jest to żadne porozumienie, a amerykańska instrukcja zobowiązująca nas do wykluczenia z tego procesu firmy Huawei, uważanej przez Waszyngton za wroga numer jeden. Co prawda odgradzamy się w ten sposób od zdecydowanie największego na świecie dostawcy technologii 5G, ale robimy coś, na co nie zdecydowała się dotąd Wielka Brytania, jeden z najważniejszych sojuszników Waszyngtonu. Nam podobno wystarczy do budowy 5G szwedzki Ericsson, o czym zapewnia premier Morawiecki.
Dobrze mieć sojuszników, niedobrze mieć panów. Spełniamy wszystkie żądania Amerykanów, a co otrzymujemy w zamian? Co najwyżej obietnicę bezpieczeństwa, za które zresztą też będziemy płacić, i to niemało. Tymczasem w polityce międzynarodowej trzeba znać swoją wartość. O tym przez lata przekonywał nas PiS, oskarżając poprzednie rządy, że prowadzą wobec zagranicznych partnerów politykę na kolanach. Tymczasem sytuacja, w której obcy polityk przyjeżdża i ogłasza, jakie będą u nas podatki i z jakimi firmami nie wolno nam współpracować, to stosunek poddańczy.
Czytaj też: Black hawki bez przetargu. Co jeszcze ukrywa MON?