Najpierw 4 czerwca 2021 r. Stacja TVP(Dez)Info (używam tej nazwy nie po raz pierwszy z powodów oczywistych i najzupełniej obiektywnych) rozpoczęła program „Info Wieczór” (powinno być „(Dez)Info Wieczór”) od relacji z odsłonięcia pomnika Jana Olszewskiego w Okuniewie pod Warszawą.
Data nie została wybrana przypadkowo, ponieważ 4 (dokładnie w nocy z 4 na 5) czerwca 1992 r. został odwołany rząd, którego Olszewski był premierem. Gabinet ten funkcjonował od 23 grudnia 1991 r., czyli niespełna sześć miesięcy. Upadł w dramatycznych okolicznościach, ostatecznie na wniosek ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy.
Jan Olszewski, bohater narodowy PiS
Powodem była akcja Antoniego Macierewicza, ministra spraw wewnętrznych w odwołanym gabinecie (notabene honorowego przewodniczącego komitetu budowy okuniewskiego monumentu), który ujawnił listę agentów służb specjalnych z okresu PRL. Z uwagi na porę odwołania wydarzenie to nosi nazwę „nocy teczek”.
Pomijam tutaj sporną w historiografii kwestię, w jakim stopniu przyczyną upadku był mniejszościowy charakter rządu Olszewskiego, a na ile przyczyniła się do tego afera ze spisem agentów. Wszelako nie od rzeczy będzie zauważyć, że tzw. lista Macierewicza zawierała pozycje wątpliwe, np. nazwisko Wiesława Chrzanowskiego, ówczesnego marszałka Sejmu (został oczyszczony prawomocnym wyrokiem sądu).
Rząd Olszewskiego zastąpił neoliberalny gabinet Jana Krzysztofa Bieleckiego, powołany w styczniu 1991 r. i kontynuujący politykę gospodarczą Leszka Balcerowicza. Ten program został przyhamowany w pierwszej połowie 1992 r. Nadto gabinet Olszewskiego oficjalnie opowiedział się za przystąpieniem Polski do NATO i zrewidował warunki wycofania wojsk, już rosyjskich, a nie radzieckich, z Polski, w szczególności kwestię własności baz poradzieckich. To ostatnie było niewątpliwym sukcesem, natomiast reorientacja strategii ekonomicznej jest do dzisiaj oceniana jako kontrowersyjna.
Olszewski jest wyjątkowo ceniony przez tzw. dobrą zmianę, uznawany wręcz za bohatera narodowego. Jego zasługa miała polegać na tym, że wydał zdecydowaną walkę postkomunistom, czego głównym punktem było ujawnienie agentury. Kontekstem tego były pierwsze w pełni wolne wybory parlamentarne 27 października 1991 r.
To oczywiście prawda, że Olszewski został powołany przez Sejm w tej elekcji, ale dwa fakty trzeba odnotować. Po pierwsze, że wcześniej (nieudaną) misję utworzenia gabinetu otrzymał Bronisław Geremek, a po drugie, że rząd powstały 23 grudnia 1991 r. przez cały czas był mniejszościowy, co znaczy, że jego poparcie polityczne i społeczne było na granicy zaufania. Trudno zatem wyrokować, czy tzw. noc teczek była efektem postkomunistycznego spisku (teza dobrozmieńców), czy też niemożnością zbudowania trwałej większościowej koalicji.
Polityka większej integracji z Zachodem, zwłaszcza z NATO, i odrzucenie planów oddania baz poradzieckich spółkom polsko-rosyjskim to niewątpliwe plusy rządu Olszewskiego, ale trzeba też brać pod uwagę, że ZSRR ostatecznie upadł 21 grudnia 1991 r. (ogłoszenie końca tego państwa i powstania tzw. Wspólnoty Niepodległych Państw). Rozpad ZSRR trwał już od pewnego czasu, a został przyspieszony tzw. puczem Janajewa w sierpniu 1991 r. Nie umniejszając zasadności decyzji o bazach poradzieckich, trzeba pamiętać, że była to kwestia suwerennej decyzji władz w Warszawie, a nie jakichkolwiek negocjacji ze stroną już rosyjską. Przypuszczalnie każdy inny polski rząd zrobiłby to samo.
Czytaj też: Jan Olszewski, sumienie obozu „dobrej zmiany”
Okrągły Stół w kształcie grubej kreski
Jest też inna przyczyna obecnej nobilitacji Olszewskiego i jego rządu. Chodzi o przykrycie innego 4 czerwca, mianowicie tego z 1989 r. Mój ulubiony fizyk jąder atomowych (sam siebie tak nazywa) prof. Broda (jego blog ma ksywę „prawda jest prosta”) prawi nie po raz pierwszy: „Pomnik świetnie obrazuje najważniejszy moment z politycznego życiorysu premiera Jana Olszewskiego – jego mowę z trybuny sejmowej, która do dzisiaj brzmi i przypomina, że walka wciąż nie jest skończona. Także ocena wyborów 4 czerwca jest dziwaczna. To było wielkie zwycięstwo, plebiscyt, w którym Polacy jeden jedyny raz odrzucili całkowicie jednoznacznie PRL. Zwycięstwo kompletnie zmarnowane, ale właśnie dlatego uświadamiało bardzo wcześnie, że korekta jest niezbędna. Gdyby Polacy posłuchali wezwań do bojkotu, komuna jeszcze bardziej chwyciłaby wiatr w żagle, bo bez względu na frekwencję wybory byłyby ważne, a wynik mógł być dramatycznie odmienny. Jest irytujące, że po 32 latach wciąż znajdują się ludzie niedostrzegający prawdy tych wydarzeń. Bzdury o tym, że komuna sama by upadła, oceniła wciąż trwająca historia tych 32 lat”.
Pan Broda jest umiarkowany np. w porównaniu z p. Zybertowiczem, socjologiem i doradcą p. Dudy, który ustalił (w marcu 2019 r.), że „podczas obrad Okrągłego Stołu komuniści podzielili się władzą z własnymi agentami”.
Mniej więcej w tym samym czasie p. Bukowski, doktor filozofii i kombatant walk o niepodległość (urodzony w 1955 r.), stwierdził: „Prezydent Andrzej Duda uznał, że Tadeusz Mazowiecki zasłużył sobie na pomnik w Warszawie jako »postać wielce zasłużona, jako człowiek, który walczył o odzyskanie przez nas wolności«. Ponieważ obecnie modne są monumenty symboliczne, a nie figuralne, to proponuję, aby pomnik premiera rządu, w którym zasiedli pospołu komuniści i przedstawiciele tzw. konstruktywnej opozycji, miał kształt grubej kreski, bo właśnie z nią najbardziej kojarzy się Mazowiecki. Jestem pewien, że nie zabraknie artystów, którzy zaproponują oryginalne koncepcje wyrzeźbienia symbolu Okrągłego Stołu i zarazem premiera wyłonionego przez kontraktowy Sejm jesienią 1989 roku”.
Czytaj też: Pomnik Mazowieckiego? Doradczyni prezydenta jest na nie
Co się zdarzyło 4 czerwca
Biorąc pod uwagę zacytowane wypowiedzi sprzed trzech lat i podobne, pobrzmiewające w TVP(Dez)Info, warto przypomnieć, co się zdarzyło 4 czerwca 1989 r. W drugiej połowie lat 80. polscy komuniści brali pod uwagę, że mogą stracić władzę. To ich skłoniło do poszukiwania kompromisu z „Solidarnością”, ale takiego, który zapewniłby im realny wpływ na rządy.
Efektem było porozumienie Okrągłego Stołu z kwietnia 1989 r. przewidujące częściowo wolne wybory. Zdecydowano (pomijam rozmaite szczegóły) o utworzeniu Senatu, do którego elekcja miała być całkowicie swobodna, natomiast PZPR i jej koalicjanci (głównie ZSL, SD) miały zagwarantowane 65 proc. miejsc w Sejmie, a reszta miała być obsadzona przez posłów wybranych z innych list.
Działacze PZPR byli pełni optymizmu przed wyborami, np. p. Leszek Miller nie ukrywał tego jeszcze w ostatnim dniu przed ciszą wyborczą. Wynik pierwszej tury był druzgocący dla partii rządzących. Opozycja obsadziła 99 miejsc w Senacie i 160 (na 161 możliwych) mandatów poselskich. Kandydaci „partyjni” nie uzyskali wymaganej liczby głosów, w szczególności padła prawie cała tzw. lista krajowa, na której byli czołowi „reżimowi” politycy. Do wypełnienia gwarantowanych 65 proc. miejsc w Sejmie potrzebna była druga tura, ale zgodnie z ordynacją musieli w niej uczestniczyć nowi kandydaci.
Frekwencja w pierwszej turze wyniosła 62 proc., a w drugiej – 25 proc. Krótko mówiąc, większość obywateli uznała elekcję 4 czerwca za rzeczywistą, natomiast dwa tygodnie później dała władzy do zrozumienia, że myśmy już zrobili to, co do nas należy, a teraz wybierajcie się sami – to nie nasza sprawa. Dane te pokazują, że p. Broda i p. Zybertowicz plotą głupoty, bo gdyby komuniści i opozycja mieli dogadać się w sprawie podziału władzy, to zapewne przewidziano by sposób na wyborczy sukces ówczesnej elity PRL, a gdyby miał to być tylko plebiscyt, to różnica frekwencji w obu turach nie byłaby tak znacząca.
Czytaj też: Kandydaci ′89. Co to była za drużyna?
Wasz prezydent, nasz premier
Nie warto zresztą spierać się o słowa i wtedy nikt nie zaprzątał sobie głowy terminologią. Ważniejsze było pytanie, co dalej. Pamiętam spotkanie ze Zbigniewem Brzezińskim na UJ w czerwcu 1989 r. Zapytany o prognozy, odpowiedział, że teraz czeka „was” (tj. Polaków) długi okres współistnienia z komunistami. A był to ktoś, kto posiadał wyjątkowo obfite dane uprawniające do wysnuwania prognoz, na dodatek osoba bardzo głęboko zainteresowana tym, co dzieje się w Polsce.
Początkowo wszystko wskazywało na to, że przewidywania Brzezińskiego były trafne. Było też jasne, że prezydentem i premierem zostaną osoby z obozu władzy. Wojciech Jaruzelski został wybrany na stanowisko prezydenta państwa 19 lipca 1989 r. Zaproponował, aby „Solidarność” brała udział w tworzeniu rządu, ale Wałęsa odmówił. Pierwszą misję sformowania gabinetu podjął Czesław Kiszczak na początku sierpnia, ale ta próba nie powiodła się z powodu „zdrady” koalicjantów PZPR. W związku z tym wrócono do pomysłu „wasz prezydent, nasz premier”, zgłoszonego przez Adama Michnika na początku lipca 1989 r.
Jaruzelski zgodził się, co otworzyło drogę do powstania rządu Tadeusza Mazowieckiego, ostatecznie powołanego 12 września 1989 r. W jego pierwotnym składzie było dwóch członków PZPR, mianowicie Kiszczak jako minister spraw wewnętrznych i Florian Siwicki jako minister obrony narodowej – obaj zakończyli urzędowanie 6 lipca 1990 r. Nie znam okoliczności ich odejścia, ale ważne jest to, że stało się to jeszcze za premierostwa Mazowieckiego. A to pokazuje, że p. Bukowski opowiada zwyczajne dyrdymały o „zasiadaniu pospołu”, ponieważ, pomijając nawet brak zrozumienia, czym była tzw. gruba kreska, w jego enuncjacjach znaczy to coś więcej niż fakt, że Kiszczak i Siwicki przez około dziewięć miesięcy byli ministrami w rządzie pierwszego niekomunistycznego premiera po 1945 r.
Czytaj też: Ostatni dzień komuny
Kiedy się zaczęła III RP
Wydarzenia od czerwca do września 1989 r. były możliwe dzięki Okrągłemu Stołowi i wynikowi wyborów z 4 czerwca 1989 r. Nasuwa się pytanie, czy można było osiągnąć coś więcej. Spekulować można na ten temat bez końca. Niewykluczone, że przygotowywany film o Jego Ekscelencji dostarczy danych do osądu, że Lech Kaczyński za poradą swojego brata namawiał do walnego pokonania komunistów już w maju 1989 r. Może też się okazać, że p. Morawiecki był gotów do sformowania rządu jeszcze przed artykułem Michnika o waszym prezydencie i naszym premierze, i miał gotowy plan, aby także funkcja głowy państwa była odebrana komunistom.
Prognoza Brzezińskiego winna temperować mało realistyczne diagnozy późniejszych krzykaczy-rewolucjonistów, którzy, jak np. p. Morawiecki senior z „Solidarnością Walczącą” i p. Moczulski z ówczesną Konfederacją Polski Niepodległej, wzywali do bliżej nieokreślonej walki zbrojnej. Mimo już widocznego kryzysu ZSRR wcale nie było jasne, czy to mocarstwo nie skorzysta z jeszcze wówczas obowiązującej tzw. doktryny Breżniewa (możliwość interwencji zagranicznej w wypadku zagrożenia spójności bloku radzieckiego). Husak w Czechosłowacji, Honecker w NRD i Ceausescu w Rumunii byli wyraźnie zaniepokojeni rozwojem sytuacji w Polsce, a ten ostatni wręcz sugerował użycie wojsk Układu Warszawskiego do opanowania „pełzającej kontrrewolucji”.
W lipcu 1989 r. byłem w Moskwie i (jeszcze) Leningradzie. Dobrze pamiętam rozmowy z Rosjanami i ich pytanie: „Czy wy się nie bocie?”, powtarzane niemal na każdym kroku. To, co wtedy działo się w Polsce, było podziwiane (oczywiście nie przez wszystkich) i komentowane powiedzeniem: „My też tak byśmy chcieli, ale…”. Może to wystarczający przyczynek do zrozumienia, jak skomplikowana była ówczesna sytuacja. Niektórzy powiadają, że przecież była Jesień Ludów w 1989 r., a więc Polska nie była osamotniona. Zgadza się, ale wolnościowe wydarzenia w innych krajach bloku jeszcze radzieckiego miały miejsce właśnie w jesieni, a nie w lecie. 4 czerwca 1992 r. był mało znaczącym epizodem w porównaniu z tym, co zdarzyło się trzy lata wcześniej.
Przekłamanie, lansowane przez TVP(Dez)Info, że niepodległa III RP zaczęła się od rządu Olszewskiego, przypomina rozmaite manewry z faktami historycznymi, np. wmawianie przez niektórych historyków radzieckich i rosyjskich, że II wojna światowa wybuchła 22 czerwca 1941 r. (najazd Niemiec na ZSRR), a nie 1 września 1939 r. Propaganda tzw. dobrej zmiany ma fajnych prekursorów.
Czytaj też: Jak Mazowiecki przewidział politykę Kaczyńskiego
Terlecki trzyma się prosto
Przyczynki do uczczenia 4 czerwca kończę też na 2021 r. Pan Terlecki, wicemarszałek Sejmu i przewodniczący klubu parlamentarnego PiS, zapodał: „Jeżeli Cichanouska chce reklamować antydemokratyczną opozycję w Polsce i występować na mityngu Trzaskowskiego, to niech szuka pomocy w Moskwie, a my popierajmy taką białoruską opozycję, która nie staje po stronie naszych przeciwników”. Zdumiało to wiele osób, np. p. Gowina, który ją przyjął tak: „Jestem przekonany, że doszło do jakiegoś włamania na konto pana marszałka Terleckiego, bo nie wyobrażam sobie, żeby spod jego palców mógł wyjść taki wpis”.
Okazało się, że wyobraźnia p. Gowina jest ograniczona (to akurat nie dziwi), bo pan marszałek dokonał tzw. autentycznej wykładni swych słów i uznał: „Oburzonym moim [wpisem] wyjaśniam, że w czasie gdy polski rząd upomina się w Europie o wsparcie dla wolnej Białorusi, walczy o prawa polskiej mniejszości, finansuje niezależną telewizję, udziela białoruskim działaczom różnorodnej pomocy, pani Cichanouska zgadza się brać udział w mityngu opozycji, która w Polsce nie uznaje wyniku demokratycznych wyborów, kwestionuje legalność państwowych instytucji i wspiera łamiących prawo sędziów. W dodatku pani Cichanouska ma tam występować razem z liderem opozycji wobec rządu Viktora Orbána. Gratuluję pomysłu. Co innego spotykać się z kim tylko ma ochotę, a co innego brać udział w werbunku antyrządowych kadr. Oto jak łatwo stracić sympatię większości Polaków”.
Dobrozmieńcy są zakłopotani – p. Rzepecki z otoczenia p. Dudy stwierdził: „Troszkę dziwny wpis pana marszałka Terleckiego, nie rozumiemy tej decyzji i tego wpisu”. Pewnie brak zrozumienia sprawia, że wprawdzie aktywiści tzw. dobrej zmiany odcinają się od pomysłu wysłania p. Cichanouskiej do Moskwy, ale zgadzają się, że nie powinna uczestniczyć w spotkaniach politycznych (w innych może) organizowanych przez opozycję.
Tak samo traktowano „Solidarność” do czasów Okrągłego Stołu, wzywając: „Wara od polityki”. Mam też pewien problem, niezauważony w dotychczasowych komentarzach, z wykładnią pierwszego wpisu p. Terleckiego. Skoro śle p. Cichanouską do Moskwy, to chyba uważa, że jej miejsce jest po stronie Putina, czyli naszego przeciwnika. Znaczy, że p. Cichanouska nie reprezentuje tej części opozycji białoruskiej, którą należy popierać. Pamiętam p. Terleckiego z lat 70., gdy zdarzało mu się podpierać (być może np. 4 czerwca 1976 r.) mury w okolicach krakowskiego klubu Pod Jaszczurami. Chyba jeszcze niecałkowicie pokonał przyczyny, dla których miał kłopoty z utrzymaniem pozycji wertykalnej w owym czasie, aczkolwiek, co trzeba przyznać, teraz trzyma się w miarę prosto.
Sławomir Sierakowski: Prorosyjskość PiS to kwestia czasu