Przygotowywaliśmy się do koncertu w czasie Inwazji Mocy – wspomina Maciej Pawłowski, dyrygent i kompozytor, kierownik muzyczny warszawskiej Romy. – Nagle z głośników z całą mocą rozległy się dźwięki „Fausta” Gunoda, a pod sceną wylądował helikopter z Tyczyńskim na pokładzie. Gdy tylko wysiadł, powiedział: Zrobimy tę operę w wersji rockowej.
Stanisław Tyczyński lubi efekty specjalne. Inwazja Mocy, organizowana w latach 1995–2000, była najpotężniejszym w Polsce plenerowym przedsięwzięciem promocyjnym. Z okazji jubileuszu 10-lecia RMF FM w 2000 r. Tyczyński urządził w Zakopanem imprezę, która swoim rozmachem wpisała się do annałów III RP. Chór Armii Czerwonej śpiewał pod Giewontem, tancerki tańczyły kankana, całe Zakopane grało pod dyktando prezesa. Nie udał się tylko numer ze sztucznym żółto-niebieskim śniegiem (kolory RMF), który miał spaść dokładnie o północy. To spowodowało, że Tyczyński, wspomina jeden z jego bliskich współpracowników, uznał imprezę za właściwe nieudaną. – Staszek jest absolutnym perfekcjonistą. Nigdy niczego nie robi na pół gwizdka – dodaje Barbara Górska, była dziennikarka RMF FM.
Jednak numer specjalny, który przygotował prezes jesienią 2006 r., wypalił bezbłędnie. Wiadomość o sprzedaży RMF FM zaszokowała wszystkich: media, akcjonariuszy, rynkowych analityków. Nie było żadnego przecieku ani nawet plotek. Jeszcze niedawno o Stanisławie Tyczyńskim ludzie mówili, że prędzej wysadzi Kopiec w powietrze, niż sprzeda swoje radio. I stało się.
Prezes legenda
Pod koniec października 2006 r. pracownicy radia znaleźli w swoich pocztach elektronicznych podpisaną przez Tyczyńskiego krótką wiadomość: „Dzisiaj główni akcjonariusze Brokera (w tym ja) podpisali umowę sprzedaży wszystkich akcji na rzecz wydawnictwa Bauer. Każdy ma prawo powiedzieć: Dość (w tym ja). Widzimy się na Wigilii (w tym ja)”. Pracownicy, według relacji jednego z nich, byli poruszeni, ale nie wstrząśnięci. – Staszek przyzwyczaił nas do niespodzianek. W wisielczych humorach pytali jeden drugiego: – Sprechen sie Deutche?
Tyczyński stworzył legendę RMF FM i sam był jej najważniejszą częścią, prezesem spółki Broker, w skład której, oprócz RMF FM, wchodzi jeszcze sześć spółek, m. in RMF Classic, RMF Maxxx, portal Interia. Lakoniczna informacja o sprzedaży radiostacji oznaczała, że wydawnictwo Bauer nabyło 56 proc. akcji Brokera (po 144,80 zł). Resztę musi wykupić od właścicieli rozproszonych akcji. Wartość transakcji ocenia się na ponad 477 mln zł.
Jednak, teoretycznie przynajmniej, wszystko może się jeszcze wydarzyć, bo na transakcję musi wyrazić zgodę Urząd Ochrony i Kontroli Konkurencji. Chodzi o stwierdzenie, że nie nosi ona charakteru monopolizującego rynek. Pojawiają się głosy, że koncentracja polskiego rynku medialnego w rękach kapitału niemieckiego może budzić pewne zastrzeżenia.
Niezależnie od tego, jak potoczą się dalsze losy transakcji, rodzi się pytanie, dlaczego Tyczyński chce pozbyć się swej gwiazdy? Jedni mówią, że radio RMF FM dojrzało i Tyczyński nie ma już w nim nic nowego do zrobienia, od dawna zaś myśli o telewizji. Potrzebuje pieniędzy na działalność swojej nowej spółki Digit Cinema. Inni przypominają, że koncesja RMF FM kończy się za niecałe dwa lata, prezes zaś obawiał się, czy otrzyma przedłużenie od KRRiTV. Jeszcze inni powiadają, że biznes Tyczyńskiego to kolos na glinianych nogach, zadłużony po uszy, więc sprzedaż jest niejako wymuszona. A Michał Figurski, były dziennikarz RMF FM, obecnie dyrektor programowy Antyradia, przypomina słowa piosenki Perfectu: „Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym”. Jego zdaniem Tyczyński będzie nucił tę piosenkę, mocząc nogi na Seszelach.
Wielu jednak twierdzi, że Tyczyński szykuje kolejny numer specjalny. Osoba z nim zaprzyjaźniona bez wahania opowiada: – Wiosną Staszek zaskoczy wszystkich. Swoje nowe przedsięwzięcie kroi na miarę XXI w. Przygotowuje gigantyczny konglomerat multimedialny.
Sam prezes milczy, odmawia komentarzy.
Prezes pracoholik
Romans Tyczyńskiego z radiem rozpoczął się w stanie wojennym, kiedy współtworzył (sam składał nadajnik) podziemne Radio Solidarność Małopolska. Na dobre rozwinął się jednak w 1989 r., kiedy dobiegający trzydziestki Tyczyński wrócił do Polski po pięcioletnim pobycie we Francji. Przywiózł stamtąd pierwszą żonę, Barbarę, a także doskonałe kontakty. Miał 5 tys. dol., dwa komputery i wsparcie od Francuzów. Chciał założyć wolne radio. Porwał za sobą grupę młodych ludzi, część z nich, odpowiadając na jego wezwanie, odeszła z radia publicznego.
Tyczyński nie miał żadnych wahań. Uda się – powtarzał. Pracował wraz ze wszystkimi, więcej niż wszyscy, osiemnaście godzin na dobę. Kiedyś zasnął jak kamień w taksówce. Gdy dojechali do celu, przerażony taksówkarz, nie mogąc go dobudzić, wezwał pogotowie, bo myślał, że pasażer umarł w drodze.
Radio rozwijało się szybko. Satelitarny program francuski był w coraz większym stopniu zastępowany polską ramówką. W stacji nie było wówczas hierarchii. Zamieniali mikrofony na łopaty, bo zabytkowe budynki carsko-królewskich fortów na Kopcu Kościuszki wymagały solidnego remontu. W nocy przemieniali się w ochroniarzy. Na Kopcu stale przecież przybywało najwyższej klasy sprzętu.
Tyczyński zna się na radiowej technologii. RMF FM dorobił się własnego helikoptera, wozów, z których dzięki łączności satelitarnej można było nadawać z dowolnego miejsca. Umiał ten sprzęt wykorzystać nie tylko dla newsowej szybkości. Gdy w 1996 r. rozpoczynała się promocyjna Inwazja Mocy, nadeszła katastrofalna powódź. Tyczyński uparł się wysłać na zalane tereny samochody RMF. Zapewniły wówczas jedyną łączność z powodzianami.
Prezes elastyczny
– Staszek żyje walcząc o realizację swoich pomysłów – mówi Piotr Metz, były dyrektor muzyczny RMF FM – ale nie potrafi cieszyć się z osiągnięć. Zanim ludzie zdążą odetchnąć, on już jest gdzie indziej. Metz był bliskim współpracownikiem prezesa przez dziesięć lat. Rozstali się w niemiłych okolicznościach. – Mimo to – twierdzi Metz – nigdy nie powiem, jak niektórzy koledzy, że w RMF było fatalnie. Przeciwnie, było fantastycznie.
Pierwsza duża grupa dziennikarzy odeszła z Kopca Kościuszki w 1998 r. wraz z Edwardem Miszczakiem, dziś dyrektorem programowym TVN, o którym mówiło się, że nieokiełznane pomysły prezesa sprowadza na ziemię. Miszczak pociągnął ze sobą do TVN radiowe gwiazdy: m.in. Marcina Wronę i Ewę Drzyzgę. Wtedy Tyczyński zmienił taktykę. Przestał stawiać na kreowanie gwiazd, bo one dyktowały warunki, a w końcu odchodziły. Zaczął obstawiać markę, promował wizerunek stacji. Nie tylko bez przerwy słuchał własnego radia (i tylko jego, bo konkurencja, deklarował, go nie obchodzi), ale wymyślał audycje, akcje, a nawet reklamy. Po raz pierwszy na urlop wyjechał w dziewiątym roku działalności stacji. Na trzy dni.
Z RMF FM uczynił radio o wyjątkowej tożsamości. Wprowadził na antenę dzienniki nadawane kwadrans przed wszystkimi (nie, jak inni, o pełnej godzinie), newsowe raporty z ważnych wydarzeń, stworzył biura korespondentów w miejscach konfliktów zbrojnych, wypracował koncepcję więzi ze słuchaczami. 11 września 2001 r. (terrorystyczny atak na WTC) wykonał słynne posunięcie: nie tylko zakazał nadawania reklam, wyłączył także muzykę.
Ale to również Tyczyński był pierwszym na rynku radiowym, który w swojej rozgłośni ograniczył słowo na rzecz ciągłego grania. – Był na najwyższym piętrze – ocenia były członek KRRiTV – ale schodził coraz niżej. Inni zaś podpowiadają, że Tyczyński reagował elastycznie, dobrze wyczuwając nastrój słuchaczy, którzy mieli dość gadania na antenie.
Na Kopcu od zawsze panował stan wyższej konieczności, walki i pogotowia. Prezes ciągle sprawdzał słupki procentowe (tzw. słuchalności), ale nigdy nie był zadowolony. Wyciskał z ludzi ostatnie soki, narzucał konkurencji morderczy bieg. Z RMF FM uczynił radiowego lidera.
Prezes ascetyczny
Stał się guru, specem od cudów na Kopcu. Miał wizję rozgłośni komercyjnej, ale i sto tysięcy pomysłów na minutę. A jednocześnie wówczas w żaden sposób nie przypominał kapitalisty. Brzydził się posiadaniem samochodu i garnituru, nigdy nie miał pieniędzy, bo nie odbierał pensji, mieszkanie umeblował starymi, biurowymi sprzętami. – Przychodził czasem do studia, jak miałem nocną audycję – wspomina Metz – i pytał, czy nie mam przypadkiem bułki, bo on cały dzień nic nie jadł.
Tyczyński żył jak asceta, ale jednocześnie potrafił polecieć na przedstawienie „Aidy” na kraniec świata. Założył stację, która grała jego ulubioną muzykę – Opera FM (obecnie RMF Classic). Własne pieniądze pakował w płyty dla radia. Krąży anegdota, że gdy wszedł w Londynie do największego sklepu z płytami i wybrał w sumie kilkadziesiąt kilogramów płyt, ekspedientów zamurowało. Gdy radio wystartowało, melomani z całego świata zaczęli sami nadsyłać mu ciekawe płyty.
– Staszek to jest człowiek słodko-gorzki, potrafi być czarujący, ale bywa także bardzo trudny – opowiada Barbara Górska. – Emanuje piekielną energią i jest diabelsko inteligentny. Chyba dlatego podoba się kobietom.
Pięć lat temu Tyczyński poślubił modelkę, wicemiss Polski (1993 r.) i odtwórczynię roli Ewy w „Złotopolskich”, młodszą od siebie o trzynaście lat Renatę Gabryjelską. Z wykształcenia prawniczkę, specjalistkę od marketingu, a wkrótce absolwentkę reżyserii w Warszawskiej Szkole Filmowej, założonej przez Bogusława Lindę i Macieja Ślesickiego. Niedawno ukończyła swój film dyplomowy. Jest to opowieść o bezdomnym pucybucie z krakowskiego dworca.
Wesele, które także przeszło do legendy, odbyło się w krakowskiej restauracji Camelot. Młoda para została wniesiona, dla zmylenia kolorowej prasy, w ogromnych kufrach. Ona upodobniła się do Yoko Ono, on do Johna Lennona. Miał na sobie stylizowany srebrny garnitur i lennonowskie okulary. Tyczyński nie cierpi się fotografować, choć jego żona, mówią znajomi prezesa, jak to piękna kobieta, nie miałaby nic przeciwko temu. – Kobieta potrzebuje oprawy, więc Staszek wystawił dla Gabi pałac pod Krakowem – powtarzają znajomi.
Niedawno prasa kolorowa podała, kolejny już raz, że Tyczyńscy są bliscy rozwodu lub nawet że już się rozwiedli. – Staszek jest z pewnością bardziej częścią kosmosu niż podstawowej komórki społecznej. Przeżywają kryzysy, ale nadal są razem – stwierdza jeden z przyjaciół. Renata Gabryjelska ma mieszkanie w centrum Warszawy, często podkreśla, że w Krakowie brakuje jej atmosfery stolicy. Prezes z Kopca trzyma się z dala, jak sam je nazywa, od „pierdolonych warszawskich salonów”.
Prezes zraniony
Mimo sukcesu, jaki RMF FM osiągał u słuchaczy, Tyczyński coraz częściej odczuwał zniechęcenie. Zawsze będziemy sami – mówił czasem do zaufanych współpracowników. – Zawsze będą nam podcinać skrzydła i podstawiać nogę. Prezesowi, wbrew jego niezależnemu charakterowi, przyszło bowiem działać na koncesjonowanym rynku mediów. Konieczność przedłużania co siedem lat licencji na działalność stacji radiowej, obowiązek uzyskiwania zgody KRRiTV na wszelkie poważniejsze posunięcia, a tym samym zależność od układów politycznych wywoływały za każdym razem jego furię. Nawet gdy w Naczelnym Sądzie Administracyjnym wygrał z KRRiTV wojnę o zakaz rozszczepiania, okazało się, że też ją przegrał. Rozszczepianie polega na kierowaniu do słuchaczy przy okazji ogólnopolskiego programu, również lokalnych audycji, np. prognozy pogody, porad dla kierowców itp. Taki zabieg pozwala na zbieranie lokalnych ogłoszeń, co sprawia, że pieniądze płyną podwójnym strumieniem.
KRRiTV poprawiła formalne niedociągnięcia i wydała ponowny zakaz rozszczepień. Tyczyński znów odwołał się od jej decyzji, sprawa toczy się przed sądem już 5 lat. „Chcemy pokazać – głosił Tyczyński – że podmioty gospodarcze mogą się bronić przed szkodliwymi decyzjami urzędników, nawet jeśli ma się to skończyć przed Trybunałem w Strasburgu”. W pozwie żądał pokrycia strat wywołanych utratą prawa do rozszczepiania: 20 mln zł oraz związanych z koniecznością zwolnienia 200 pracowników. Wręczył im wówczas zalakowane koperty z dymisją, które nakazał otworzyć w samo południe. Sam rozżalony pragnął dotknąć innych – niech też poczują, co znaczy żyć i pracować w tym kraju.
Gdy złożył do KRRiTV wniosek o przyznanie częstotliwości naziemnych – jego telewizja miała mieć charakter muzyczno-informacyjny – nawet nie dostał odpowiedzi. Wtedy w rozmowie z „Polityką” padły słowa: „Sprzedam to wszystko jakiemuś Murdochowi. Albo trzeba wezwać przez ogłoszenie prasowe zagranicznych potentatów medialnych i niech wezmą wszystko”.
Wielu niecierpliwie czekało na jego upadek. Niech się przynajmniej porządnie potknie. „Koniec legendy – pisały niektóre gazety. – Magnat z Kopca wreszcie zegnie kark”. A on nadal walczył.
Na początku 2004 r. ludzie dobrze znający Tyczyńskiego wieszczyli, że kroi się coś nowego. Prezes na dobrych kilka tygodni praktycznie znikł dla świata, nie chciał rozmawiać, zamknął się w sobie. Podjął decyzję 5 marca. Został szefem Broker FM, faktycznie więc stanął na czele grupy, a swoje ukochane radio pozostawił w rękach zaufanych ludzi. Nie spuszczał go jednak całkowicie z oka, przyjął funkcję przewodniczącego rady nadzorczej RMF FM. Wiadomo, że prezes oprócz telewizji miał i inne projekty. Chciał rozwijać sieć RMF Classic, stworzyć RMF Maxxx skierowany do młodzieży.
To się powiodło.
Aby zyskać pieniądze na dalszy rozwój, zdecydował się na utratę części biznesowej niezależności i w połowie 2004 r. wszedł na giełdę.
Prezes kosmiczny
Niemal 40 km od Krakowa, przy trasie Kraków-Katowice (miejsce wybrał sam Tyczyński), w Nieporazie stoi trzynaście budynków w kształcie kopuł zbudowanych według pomysłu i projektu prezesa. Kosmiczne miasteczko, jak określają je złośliwi, ma już swoją historię. Inwestycja, która pochłonęła wielkie wówczas pieniądze, została sprzedana (za 89 mln zł) jednej z firm, a następnie ponownie od niej wyleasingowana na kilkanaście lat. Niedawno inwestycja została wykupiona, kopuły są znów własnością Tyczyńskiego. Podobno ma zostać dobudowana czternasta, nieduża, z przeznaczeniem na hotel i biuro.
Nowa spółka Tyczyńskiego nazywa się Digit Cinema i zajmie się głównie produkcją filmową dla telewizji, Internetu oraz contentu, czyli multimedialnych serwisów dostarczanych do telefonów komórkowych.
– Odcinanie radiowej pępowiny to była dla niego bardzo bolesna operacja. Stopniowo jednak pochłaniała go nowa pasja – opowiada bliski współpracownik. Tyczyński już wystartował ze swoim telewizyjnym pomysłem RFM Maxxx TV. Program tej internetowej telewizji jest oparty całkowicie na tym, co nadaje radio: wraz z piosenką można obejrzeć teledysk, razem z newsami będzie można oglądać zdjęcia z wydarzeń.
W kopułach ma się podobno mieścić siedem studiów telewizyjnych i filmowych, także studia radiowe. Studio filmowe, będące kopią jednego z najnowocześniejszych londyńskich, jest wyposażone w stół mikserski klasy tego, na którym montowano ostatnią część „Wojen gwiezdnych”. W kopułach mieszczą się także wszelkie najnowsze osiągnięcia techniki komputerowej, pozwalające nie tylko na produkcję programów i filmów, ale także umożliwiające ich szeroką dystrybucję w Internecie, komórkach, iPodach, na wszelkich dostępnych, nowoczesnych nośnikach.
Niewykluczone, że Tyczyński podąża śladami Ruperta Murdocha. Nie można wykluczyć, że nawet wspólnie z nim. Jak wiadomo News Corp., firma należąca do Murdocha, kupiła w Polsce udziały w TV Puls. Marty Pompadur, prezes News Corp. dla Europy Wschodniej i Środkowej, podczas wizyty w Polsce deklarował, że zamierzeniem firmy jest także produkcja filmowo-telwizyjna wspólnie z Polakami. Tyczyński ostatnio wiele razy bywał w USA. Czy negocjował z Murdochem? Będzie z nim konkurował na polskim rynku czy wręcz przeciwnie – współpracował? Ta druga odpowiedź wydaje się całkiem prawdopodobna.
Prezes niemalowany
Biznesowi Tyczyńskiego zawsze szkodził, twierdzi wiele osób, wizerunek, który on sam od lat konsekwentnie buduje. Inni jednak uważają, że pełni w Polsce rolę lakmusowego papierka demokracji. Jego najważniejszymi przeciwnikami zawsze byli politycy.
Jednak legendarny prezes z Kopca walczył o swoje demokratycznymi i praworządnymi metodami. Nie jest anarchistą, może tylko odbiega od schematycznego obrazu eleganckiego biznesmena. Bywa niemiły, kapryśny, przekorny, uparcie trzyma się swoich wizji. Osobie tak kontrowersyjnej jak on z pewnością nigdy nie będzie łatwo, ale nie ulega wątpliwości, że ekstrawagancja prezesa niekiedy staje się jego atutem.
– Tyczyński jest człowiekiem naprawdę niezwykłym, odważnym, idącym do przodu, a przy okazji nieprzewidywalnym – mówi Krzysztof Kozłowski, były senator, zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. – Czy jest szalony? Z pewnością tak. Moje doświadczenie podpowiada mi, że zwykli ludzie zazwyczaj nie potrafią zrobić tyle, ile on zrobił. Szkoda byłoby, gdyby zamknął się tylko w kopule. Swoją drogą ciekawe, jaki nada stamtąd komunikat?