Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Moje stosunki z USA

We wrześniu 1962 r. zobaczyłem Statuę Wolności i „nasz” statek „United States” wpłynął do portu Nowy Jork. We wrześniu 1962 r. zobaczyłem Statuę Wolności i „nasz” statek „United States” wpłynął do portu Nowy Jork. LucillaDalPozzo / Pixabay
Poza Polską nie ma kraju, który ofiarował mi więcej niż USA. Nie mogę milczeć, kiedy polski rząd niszczy nasze stosunki z USA.

Kategorycznie protestuję przeciwko obecnej polityce rządu polskiego wobec Stanów Zjednoczonych. Ja nawiązałem stosunki dyplomatyczne z USA na poziomie szkoły podstawowej w 1948 r. w Berlinie Zachodnim.

Z entuzjazmem udałem się do szkoły, bo domyślałem się, że będą tam dzieci. Miałem zakaz bawienia się z dziećmi niemieckimi na ulicy, a innych nie było. W szkole po raz pierwszy zetknąłem się z Amerykanami oraz z ich językiem. Lekcje trwały do godz. 17, ale nie zadawali niczego do domu. Razem ze mną do szkoły chodziło jeszcze jedno polskie dziecko. O godz. 17 wychodziliśmy przed szkołę, skąd odbierał nas polski kierowca, pan Filipiak. Pewnego dnia zamiast pana Filipiaka podjechał obcy samochód, wysiadło z niego trzech osiłków i ni z tego, ni z owego zbili nas na kwaśne jabłko. Prawdopodobnie byli to wyklęci cywile, którzy nie mogli się pogodzić z wynikiem drugiej wojny. W domu zamiast współczucia spotkały mnie wyrzuty, że nie zapamiętałem numeru samochodu. Ze szkoły amerykańskiej zabrano mnie, jak tylko we wschodnim Berlinie powstała polska szkoła imienia… Bolesława Bieruta.

W czasie zimnej wojny moje stosunki z USA zostały zamrożone. Po kilkunastu latach byłem już młodym obiecującym (?) dziennikarzem POLITYKI. Ośmielam się tak pisać, ponieważ znany wówczas publicysta Edmund Jan Osmańczyk zamieścił listę dziesięciu młodych obiecujących dziennikarzy, na której i ja się znalazłem. Widocznie przeczytali to w ambasadzie amerykańskiej, ponieważ zadzwonił do mnie radca Lee Stull z zaproszeniem na kawę. W owym czasie chodzenie na kawę z dyplomatą zachodnim było wysoce niewskazane. Ciekawe, co o tym sądził Mieczysław Rakowski, redaktor naczelny. – Idź, i niech Darek (Fikus) idzie z tobą – powiedział. Lee, którego znałem przelotnie z koktajli i innych okazji dyplomatycznych, zaoferował mi roczne stypendium na Uniwersytecie Princeton.

We wrześniu 1962 r. zobaczyłem Statuę Wolności i „nasz” statek „United States” wpłynął do portu Nowy Jork. Świat leżał u mych stóp. Miałem 24 lata i znalazłem się na jednym z najlepszych uniwersytetów w USA. Wszystko opłacone i do tego jeszcze 100 ówczesnych dolarów miesięcznie na drobne wydatki! Mogłem wybierać dowolne zajęcia, pamiętam trzy, jakie wybrałem: gospodarkę Ameryki Łacińskiej (prof. Edmundo Flores), socjologię (Melvin Tumin) i język hiszpański. Było to doniosłe wydarzenie w moich stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi. Do dzisiaj (czyli przez prawie 60 lat) przechowuję zeszyty, a także otrzymuję i czytam organ absolwentów „Princeton Alumni Weekly”, z nieodłączną kopertą na czek.

Jak każdy chyba w mojej sytuacji zastanawiałem się – zostać czy wracać? Wybrałem to drugie, bo w kraju było to, co najdroższe – POLITYKA i dziewczyna. W Nowym Jorku spotkałem Rakowskiego, który założył się ze mną, że kiedy wrócę do Polski, czyli latem, on nie będzie już naczelnym. Pomylił się o ćwierć wieku.

Po kilku latach nastąpiło ochłodzenie moich stosunków z USA. A to przez wojnę w Wietnamie. Z ramienia POLITYKI spędziłem 100 dni w Indochinach. Była to brudna wojna i nic dobrego o niej napisać nie można. Amerykanie przegrali ją na tyłach, u siebie w kraju. Niezależne media przynosiły do ich domów rozdzierające sceny: bombardowanie napalmem, scena egzekucji wykonanej własnoręcznie przez komendanta głównego policji, wreszcie widok biegnącej przerażonej dziewczynki z rączkami do góry. Autorami tych relacji byli znani dziennikarze amerykańscy, m.in. Charles Mohr („NYT”), Neil Sheehan („Newsweek”) i znany mi jeszcze z Polski Dawid Halberstam, który za swoją książkę o Wietnamie wkrótce otrzymał nagrodę Pulitzera. (Prezydent Johnson miał za krótkie ręce, żeby uciszyć media. Teraz próbuje tego Jarosław Kaczyński). Trzymałem się z nimi. Oni mieli kontakty, samochody, z nimi mogłem zobaczyć więcej. Tak, mimo oficjalnego chłodu, podtrzymywałem moje stosunki z USA. Opisałem to w książce „Co dzień wojna” (1966), ale Pulitzera nie dostałem.

Lata 60. w Polsce nie były wesołe, a lata 70. nie lepsze. Byłem z tym oswojony i sądziłem, że tak już będzie do końca świata i jeden dzień dłużej. Redakcja, cenzura, dom. Pewnego dnia odwiedził mnie w Warszawie David Halberstam. (Widziałem zdjęcia z naszego spaceru na Nowym Świecie, jakie wykonał jakiś agent). Na pytanie, co u mnie słychać, opowiedziałem, jak jest. David poradził mi aplikować o stypendium Fundacji Niemana na Uniwersytecie Harvarda dla dziennikarzy w średnim wieku (mid-career). Udało się. Był to kolejny ważny krok w moich stosunkach z USA. W 1979 r. wraz z Agnieszką i małą Agatą znalazłem się w Cambridge koło Bostonu. Agata, podobnie jak kiedyś ja w Berlinie, zaczęła swoją edukację w szkole amerykańskiej. Ja wybrałem kilka kursów, w tym – nie wiadomo po co – język hiszpański. Przydał się po kilkunastu latach, kiedy zostałem ambasadorem w Chile.

W Harvardzie poznałem także wielu ciekawych ludzi. Jednym z nich był Crocker Snow Jr., wydawca i redaktor naczelny czasopisma „The WorldPaper”, wydawanego w Bostonie w kilku wersjach językowych. W Polsce rozpoczynały się wtedy (1979) ruchy tektoniczne, zainteresowanie naszym krajem rosło. Crocker zamawiał u mnie korespondencje. Moje stosunki ze Stanami Zjednoczonymi miały osiągnąć swoje apogeum w 1989 r. Znalazłem się wśród trójki dziennikarzy, którzy mieli przeprowadzić wywiad z prezydentem George’em Bushem przed jego wizytą w Polsce. Wkrótce byłem w Waszyngtonie, w Gabinecie Owalnym Białego Domu. „Hi, Daniel!” – powiedział na powitanie prezydent, który znał nasze imiona. To kolejny krok w moich stosunkach z USA.

Kolejny, ale nie ostatni. Wkrótce zostałem bowiem redaktorem „The WorldPaper” z kontraktem na cztery lata. Znów Cambridge, moje ulubione miejsce w USA. Agata na studia, Łukasz do szkoły, Marta i ja do pracy. Poza Polską nie ma kraju, który ofiarował mi więcej niż USA. Opisałem zbrodnie tego kraju – od Wietnamu po Chile – ale jest i druga twarz Ameryki: pogodna i hojna. Nie mogę milczeć, kiedy polski rząd niszczy nasze stosunki z USA.

Polityka 33.2021 (3325) z dnia 10.08.2021; Felietony; s. 88
Reklama
Reklama