Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Zawiesić to, co już wisi, i rozmawiać o byciu bytu

Jarosław Kaczyński i politycy PiS na miesięcznicy smoleńskiej. Warszawa, sierpień 2021 r. Jarosław Kaczyński i politycy PiS na miesięcznicy smoleńskiej. Warszawa, sierpień 2021 r. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Bardzo chciałbym być świadkiem dyskusji mgr Przyłębskiej i dr Kaczyńskiego o byciu bytu dokonującym się w nicościowaniu nicości, np. na przykładzie reasumpcji głosowania z powodu pomyłki p. Kukiza.

Na ogół jest tak, że zawiesza się to, co jeszcze nie wisi, ale zdarzają się problemy z interpretacją tej zasady. 13 grudnia 1981 r. wprowadzono w Polsce stan wojenny, formalnie o północy z 12/13, ale rzecz ogłoszono dopiero o 6 rano przez radio, a w TVP parę godzin później. Spowodowało to zamieszanie, np. p. J. Kaczyński dowiedział się o tym wydarzeniu w kościele, gdy uczestniczył w niedzielnym nabożeństwie. Dekret o stanie wojennym uznawał za przestępstwo kontynuowanie działalności związkowej. Notabene zachodzi pewna analogia pomiędzy dzisiaj a wtedy, gdyż wówczas chodziło o zakaz działań „Solidarności”, aczkolwiek ujęto to znacznie ogólniej, a teraz nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji ma uderzyć tylko w TVN, chociaż opowiada się o wymaganiach wobec nadawców.

Wracając do „wtedy”: oskarżano wówczas ludzi (ciekawe, czy p. prokurator Piotrowicz brał w tym udział, oczywiście jako obrońca) o kontynuację nielegalnej działalności związkowej czynionej w nocy z 12 na 13, tj. przed oficjalnym ogłoszeniem stanu wojennego. Jeden z wrocławskich adwokatów skwitował to w ten sposób, że podstawą oskarżenia jest zawieszenie tego, co jeszcze nie wisiało. Kontekst tej wypowiedzi ujawnia jej głębszy sens.

Pani Manowska, pierwsza prezes Sądu Najwyższego, zawiesiła Izbę Dyscyplinarną SN (ID). TSUE orzekł 15 lipca, że system odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów w Polsce nie jest zgodny z prawem UE, a dzień wcześniej wiceprezes tego trybunału wezwał Polskę do bezzwłocznego wstrzymania stosowania przepisów dotyczących uprawnień nieuznawanej ID. Można to interpretować jako podstawę decyzji p. Manowskiej zawieszającej to, co już wisiało, a to naprawdę wymaga sporej sztuki, by tak rzec, dialektycznej.

Czytaj też: PiS kontra TSUE. Rząd stawia na konfrontację

Prezes Manowska buduje mur

Warto od razu przypomnieć drogę p. Manowskiej do fotela, jaki zajmuje. Pomijając rozmaite szczegóły, do 2014 r. prezydent mianował pierwszą prezes SN spośród dwóch kandydatów przedstawionych mu przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN. Liczba ta została zwiększona do pięciu przez ustawę z 2017 r., a powodem była obawa tzw. dobrej zmiany przed niemożnością wystawienia „swojego” kandydata z uwagi na to, że „postkomuniści” mają jednak przewagę w SN. Zwyczajowo prezydent mianował tę osobę, która uzyskała większą liczbę głosów. Zasadę złamano w 2020 r., gdy p. Duda zdecydował się na p. Manowską, mimo że uzyskała drugą lokatę w głosowaniu, z dwukrotnie mniejszą liczbą głosów niż p. Wróbel wskazany przez sędziów SN. Obecny rezydent Pałacu Namiestnikowskiego zapowiedział przed nominacją, że głęboko zastanowi się, kogo wybrać, i niewątpliwie solennie dotrzymał danej obietnicy.

Pani Manowska rozpoczęła kadencję od takiej deklaracji (złożonej w czerwcu 2020 r.): „Na pewno nie będę brać udziału w debatach politycznych, czyli czy rząd ma rację, czy opozycja ma rację. Absolutnie. Będę się wypowiadać w opiniach do aktów legislacyjnych, a zabierać głos publicznie wówczas, gdy debata będzie dotyczyła spraw Sądu Najwyższego i sądów powszechnych. W szczególności kiedy jakieś wypowiedzi polityków, dziennikarzy będą godziły w autorytet sądów. (...) Zamierzam odgrodzić grubym murem Sąd Najwyższy od polityki”.

Wiedząc, że mówiło się o p. Manowskiej jako następczyni p. Gersdorf już od 2018 r., biorąc pod uwagę jej funkcję jako wiceministra sprawiedliwości za „pierwszego” p. Zbyszka (pardon za poufałość), kierowanie Krajową Szkołą Sądownictwa i Prokuratury, pomyślaną jako kuźnia dobrozmiennych kadr prawniczych (kadry, jak wiadomo, decydują o wszystkim – jak zauważył Lenin, jeden z prekursorów obecnej polityki personalnej prowadzonej przez PiS), oraz głębokie deliberacje (ale chyba bez wahania) p. Dudy w związku z wypełnieniem jego prerogatywy w przedmiocie wyboru pierwszego prezesa SN – nie bardzo wierzyłem w ten gruby mur i byłem przekonany, że znajdą się w nim wyrwy.

Wyrwy w Sądzie Najwyższym

I nie zawiodłem się. Oto fragment jednego z ostatnich oświadczeń p. Manowskiej: „Wydałam dwa zarządzenia tylko po to, by dać czas politykom, żeby spróbowali się dogadać i wyznaczyć jakiś kierunek zmian. Po to, aby nie wisiała im nad głową groźba kar finansowych. Termin 25 listopada nie jest z niczym związany. Mogłabym równie dobrze powiedzieć, że jest uzależniony od pojemności szaf w gabinecie pierwszej prezes. Ma on przede wszystkim zmotywować polityków do pracy nad zmianami legislacyjnymi, bo w polityce niestety jest tak, że wiele rzeczy zostawia się na ostatnią chwilę. Rozmawiałam z prezydentem i premierem, jak również z panią marszałek Sejmu o możliwych kierunkach zmian dotyczących Izby Dyscyplinarnej oraz KRS. Wybranie kierunku zmian i przygotowanie ich to kompetencja organów władzy ustawodawczej i wykonawczej. Rozmawiałam nie z politykami, jak to się niekiedy sugeruje. Nie zawierałam żadnych kompromisów. Ja rozmawiałam z organami tych władz”.

Tym samym p. Manowska wyraźnie zaprzeczyła swojej programowej deklaracji, którą wcześniej zacytowałem. Tam wskazała na priorytet prawa ponad wszystko, a teraz prawi o daniu czasu politykom, aby dogadali się, i o rozmowach nie z politykami, ale organami władzy. Tedy apolityczność p. Manowskiej jest kontrolowana przez jakieś organy, które pewnie są robotami, ale na pewno nie politykami.

Czytaj też: Rozłam w Sądzie Najwyższym

Ziobro udziela reprymendy

W ogólności p. Manowska była niezwykle aktywna politycznie po wyroku TSUE z 15 lipca jak na kogoś odgrodzonego grubym murem od polityki. Już dzień później oświadczyła: „Jestem głęboko przekonana, że Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego jest w pełni niezależna w sprawowaniu ustawowo jej przypisanej jurysdykcji, a sędziowie tej Izby są w pełni niezawiśli w orzekaniu” oraz uchyliła postanowienie p.o. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego z 5 maja 2020 r. respektujące postanowienie TSUE z 8 kwietnia 2020 r. o zastosowaniu środków tymczasowych w jednym z postępowań prowadzonych przez Izbę Dyscyplinarną.

30 lipca zwróciła się do polityków (pardon: organów) o pilne usunięcie „mankamentów ustawowych”, z powodu których Polsce grożą kary finansowe, ale także paraliż odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. Zaznaczyła przy tym, że zarzuty TSUE nie dotyczą orzekania w ID. I jeszcze stwierdziła: „Osobiście nie zgadzam się z wyrokiem TSUE z 15 lipca ani postanowieniem wiceprezes TSUE z 14 lipca. Dla mnie to postanowienie jest ultra vires [ponad kompetencje]. Tak jak stwierdził Trybunał Konstytucyjny”.

Zarządzenia p. Manowskiej częściowo zawieszające (inne słowo: „zamrażające”) działania ID zostały źle przyjęte przez p. Zbyszka (jeszcze raz pardon za poufałość), który zareagował ostro: „Decyzje podjęte przez panią Małgorzatę Manowską oznaczają, że niestety nie była w stanie sprostać temu wyzwaniu. W związku z wydanymi wczoraj przez pierwszą prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską zarządzeniami blokującymi pełną pracę Izby Dyscyplinarnej jako minister sprawiedliwości oświadczam, że są to działania sprzeczne z polskim prawem, rangi tak ustawowej, jak konstytucyjnej”. Być może p. Manowska częściowo odmroziła (odwiesiła) ID z powodu reprymendy ze strony czołowego dobrozmieńca, ale wyrwa w grubym murze oddzielającym SN od polityki okazała się dość duża.

Czytaj też: Gierki PiS w Brukseli już nie przejdą

Dał przykład Sąd Najwyższy w USA

Wskazane wyżej okoliczności wyraźnie wskazują, że p. Manowska uprawia mitologię na temat swej niezależności od polityki. W ogólności nie ma co udawać, że sądy najwyższe czy konstytucyjne mogą być murem odgrodzone od polityki. Weźmy np. Sąd Najwyższy USA, w którym zasiadało wielu wybitnych amerykańskich filozofów prawa, w tym Horace Gray, Oliver Wendell Holmes, Benjamin Cardozo czy Felix Frankfurter, a pierwszy i drugi należą do historii światowej jurysprudencji. Nikt nie będzie zaprzeczał, że US Supreme Court (USSC), instytucja najwyższej klasy prawniczej, swoimi rozstrzygnięciami utrwalała niewolnictwo przez wiele dekad. Sędziów USSC mianuje prezydent USA i czyni to wedle swych politycznych interesów, związanych z przynależnością do republikanów lub demokratów.

Gdy niewolnictwo w Stanach Zjednoczonych odchodziło w niechlubną przeszłość, sędziowie USSC nie „dawali czasu politykom, żeby starali się dogadać i wyznaczyć jakiś kierunek zmian”, np. w sprawie interpretacji zasady „równi, ale podzieleni”, wprowadzonej w 1864 r. po wojnie secesyjnej, ale rozstrzygali sprawy, np. czy odrębne szkoły dla białych i czarnych są legalne w świetle konstytucji, czy nie.

Wspomniany F. Frankfurter w rozmowie z delegacją Afroamerykanów, a więc politykami reprezentującymi interesy czarnych mieszkańców stanu Karolina Północna (rzecz dotyczyła tej części USA), powiedział, że jako sędzia nie może im nic obiecać, ale jeśli chcą wygrać, to muszą znaleźć w dokumentach związanych z dyskusją wokół 13. poprawki do konstytucji, zakazującej niewolnictwa i wprowadzającej zasadę „równi, ale podzieleni”, oparcie dla argumentacji, że jakakolwiek segregacja rasowa jest z nią niezgodna. Frankfurter nie udawał, że rozmawia z organami, a nie politykami. Kierował się tym, czym każdy niezawisły i kompetentny sędzia od czasów rzymskich, mianowicie troską o rządy prawa. Afroamerykanie wygrali ten spór, aczkolwiek stan faktyczny do dzisiaj wygląda różnie.

Czytaj też: Dlaczego wybuchła wojna secesyjna

Andrzej Duda ultra vires

Wspomniałem o USA nie bez powodu. Zasady systemu common law takiego jak w USA sprawiają, że wyroki sądów są prawotwórcze. W tzw. modelu kontynentalnym, charakterystycznym dla Europy (bez Wielkiej Brytanii), sądy stosują ustawy, natomiast prawo jest tworzone przez organy upoważnione do tego, np. parlamenty. Pomysł konstytucji UE został odrzucony przez państwa członkowskie, ale przyjęto, że orzecznictwo trybunałów europejskich jest uznawane w całej UE.

Rzecz sporna, czy jest to zasada bezwyjątkowa, czy nie. Co gdy taki czy inny sąd krajowy ograniczy prawa obywatelskie, które zostały potwierdzone np. przez Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC)? Dość powszechne stanowisko teoretyków prawa jest takie, że orzeczenia „europejskie” są wówczas stosowane bezpośrednio w danym kraju, nawet gdy wkraczają w materie ustrojowe. Zatem gdy p. Manowska opowiada o ultra vires i braku kompetencji TSUE do stanowienia prawa w Polsce (typowy argument dobrozmieńców), to winna wziąć pod uwagę, że ani TSUE, ani ETPC nie stanowią prawa, ale wydają orzeczenia w konkretnych sprawach, które prowadzą do ogólniejszych postanowień, np. w stosowaniu środków zabezpieczających.

Nawet zważywszy na to, że problem jest sporny, zarówno w doktrynie, jak i praktyce stosowania prawa, elementarna uczciwość intelektualna wymaga przyznania, że tak jest, a nie epatowania zawołaniami w rodzaju: „Jest niebywałe, że TSUE mógł zawiesić funkcjonowanie sądu krajowego, i to w ramach środka zabezpieczającego”. Skoro to się zdarzyło, to rzecz jest „bywała” z uwagi na to, że – zgodnie z logiką – to, co jest, jest możliwe. W ramach ćwiczeń p. Manowska mogłaby się zastanowić, czy jej droga do prezesury SN nie polegała na naciąganiu przepisów i czy w ten sposób nie stanowi znamion ultra vires ze strony p. Dudy – może nie z punktu widzenia formalnych prerogatyw, ale ich przyzwoitego wykonywania.

Czytaj też: Wojna PiS z UE może być jeszcze droższa

Kaczyński mówi, jak było i jak ma być

Organ Jego Ekscelencja, aż dziw, że pominięty w epistolarnych produkcjach p. Manowskiej, stwierdził: „Sądzę, że trzeba tę reformę podjąć, bo ona i tak była planowana, najwyżej będzie to kwestia jej przyspieszenia, ale to jest też część Polskiego Ładu. Zlikwidujemy Izbę Dyscyplinarną w tej postaci, w jakiej funkcjonuje ona obecnie, i w ten sposób zniknie przedmiot sporu. (...) Pierwsze propozycje dotyczące Izby Dyscyplinarnej pojawią się we wrześniu i będą to projekty rządowe. (...) One będą zmieniały kodeksy i musi to iść w dłuższym, kodeksowym trybie. Chodzi o konkretny kształt Izby Dyscyplinarnej, ale to nie oznacza, że ta Izba nie będzie funkcjonować w żadnej postaci. (...) Tego zresztą nikt od nas nie oczekuje, ale to będzie zupełnie inny organ. Chcemy ją zreformować nie ze względu na wyrok TSUE, ale po prostu dlatego, że ta Izba nie wypełnia swoich obowiązków. Wszyscy są równi wobec prawa, w niewielu krajach sędziowie mają immunitety i dobrze byłoby je też znieść w Polsce”.

Podobnie, bo jakże by inaczej, p. Morawiecki: „Należałoby dokonać przeglądu działania Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. A to dlatego, że ta Izba na pewno nie spełniła wszystkich oczekiwań, również moich, również naszej formacji”.

Pewnie chodzi o to, że jednak nie udało się do końca zgnębić sędziów Tulei czy Juszczyszyna, czego liderzy tzw. dobrej zmiany oczekiwali. A jak zlikwiduje się immunitety, to nowa Izba Dyscyplinarna będzie miała drzwi szeroko otwarte dla pełnej i szybkiej realizacji wspomnianej zasady o kadrach, jak wiadomo, decydujących o wszystkim, co znakomicie zabezpieczy Polski Ład. Notabene w jego upublicznionej wersji nic nie ma o Izbie Dyscyplinarnej, ale nieważne, jak jest, ważne, jak Jego Ekscelencja mówi, że było i ma być.

Czytaj też: Kaczyński o likwidacji Izby Dyscyplinarnej. To gra na czas?

Igraszki z bytem i nicością

Przechodzę do uwag związanych z rozmowami o „byciu bytu”. Mgr Przyłębska wyjaśniła naturę swego bycia odkryciem towarzyskim wiadomo jakiego bytu. Odpowiadając na pytanie, kiedy ostatnio widziała się p. Kaczyńskim, rzekła: „Mam wrażenie, że w tym pytaniu jest zawarta teza, że nie powinnam się spotykać ze znajomymi i przyjaciółmi, bo jestem prezesem Trybunału Konstytucyjnego. (...) Może te zarzuty biorą się stąd, że nasi krytycy nie wyobrażają sobie, że można siedzieć do późnej nocy i dyskutować o problemach metafizycznych, o byciu bytu, który dokonuje się w nicościowaniu nicości. Tu akurat Heidegger. O tym, czy jesteśmy rozmową, czy nie”.

Jestem prostym filozofem analitycznym i utrzymuję, że gdy rozmawiam z kimś, to mój byt nie jest byciem rozmową. Zgodnie z tradycją sądzę, że byt jest, a niebytu nie ma, co prowadzi do wniosku, że zawiesić można tylko to, co jeszcze nie wisi, bo inne zawieszenie jest niebytem.

W związku z Heideggerem bardzo chciałbym być świadkiem dyskusji mgr Przyłębskiej i dr Kaczyńskiego o byciu bytu dokonującym się w nicościowaniu nicości, np. na przykładzie reasumpcji głosowania z powodu pomyłki p. Kukiza. Nie licząc na dopuszczenie mnie, typowej zdradzieckiej mordy, do takowej komitywy, proponuję, aby w trakcie siedzenia do późnej nocy wspomniani dyskutanci poruszyli także analogię pomiędzy byciem bytu Niemiec, powiedzmy w 1935 r., zagrożonych z jednej strony bolszewicką Rosją, a z drugiej zgniłym zachodem, a podobną metafizyczną sytuacją obecnej Polski. Heidegger miał w tej sprawie sporo do powiedzenia, gdy fascynował się tym, „na jak wielkiego męża stanu wyrasta Hitler”.

Tak bywa z byciem bytu, gdy nicość nicuje (niem. nichtet), czyli jest w coś przekształcana, np. w Polski Ład. Warto jednak pamiętać, że igraszki z nicością niekiedy coś unicestwiają (vernichten; od niego pochodzi groźne słowo Vernichtung) po drodze, np. wolność i demokrację.

Adam Szostkiewicz: Witek na włosku

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną