Wprawdzie PiS pogrąża się na wielu polach, lecz czymś zaskakującym i nowym jest zjawisko niejako przypadkowego mówienia prawdy przez dygnitarzy rządowych, co nieuchronnie wiąże się z utratą stanowiska albo mówiącego prawdę, albo kogoś, o kim prawdę powiedziano. Jeśli ta zaraza prawdy zacznie się szerzyć, w rządzie nie pozostanie już nikt. Trzeba odnotować te niezwykłe wydarzenia, bo gdy autorytarna władza zaczyna sama siebie krytykować, a w reakcji na tę krytykę dochodzi do zasłużonych bądź niezasłużonych dymisji, to należy uznać, że weszła w fazę turbulencji i walk frakcyjnych. W końcu publiczna krytyka jednych przez drugich wewnątrz obozu władzy oznacza, że ktoś przestał się kogoś bać albo ktoś z kimś jawnie rywalizuje, albo też komuś już nie zależy, bo wie, że jego dni na urzędzie są policzone.
Polemiki i krytyka wzajemna wśród ludzi władzy jest czymś zdrowym i naturalnym w demokracji – jednak w przypadku rządów autorytarnych, gdzie taka krytyka musi kosztować stanowisko jedną ze stron, jej pojawienie się w przestrzeni publicznej znamionuje głęboki kryzys i podziały. Co jest ich powodem? Zapewne przekonanie, że rządy Jarosława Kaczyńskiego dobiegają końca.
Skoro tak, to trzeba się cieszyć tym nowym repertuarem w politycznym teatrze. Kolejne krytyki i kolejne dymisje zdają się być preludium do Wielkiej Dymisji, jak należałoby chyba nazwać odejście Jarosława Kaczyńskiego ze stanowiska prezesa wszystkich prezesów na z góry upatrzone stanowisko emerytowanego zbawcy narodu.
Czytaj też: Europie pokazać język, czyli praworządność w wersji PiS