Do tej pory samorządy otwierały oferty przetargowe na dostawę energii elektrycznej w 2023 r., a potem jak Polska długa i szeroka skarżyły się na zaproponowane drastycznie wysokie stawki. Niektóre unieważniły przetargi, by rozpisać nowe. Natomiast Gdańsk, a właściwie cała związana z tym miastem grupa zakupowa, nie ma dylematu: przyjąć wywindowaną ofertę czy nie przyjąć. Nie otrzymał żadnej propozycji. Ma inny problem – skąd w ogóle wziąć prąd.
Gdańsk pominięty przez spółki energetyczne
Takiego obrotu sprawy chyba nikt się nie spodziewał. W związku z tym prezydent Aleksandra Dulkiewicz zwołała posiedzenie sztabu kryzysowego. „Na to spotkanie zostali zaproszeni przedstawiciele wszystkich firm i instytucji zajmujących się dostawą energii elektrycznej i ciepła – informowała podczas konferencji prasowej. – Zaprosiłam także wojewodę pomorskiego Dariusza Drelicha, bo za kryzysy w państwie odpowiada administracja rządowa”.
„Gdyby była normalna sytuacja, to mamy trzy rozwiązania – tłumaczyła Dulkiewicz. – Pierwsze to zamówienie z wolnej ręki, czyli zwracamy się do jednego konkretnego dostawcy i z nim negocjujemy stawkę. Drugie to powtórzenie przetargu w takim samym kształcie. Trzecie to powtórzenie przetargu, ale z modyfikacjami”.
Jednak finał może być analogiczny do tego, jaki przyniósł pierwszy przetarg. Wtedy od 1 stycznia 2023 r. miastu pozostaje zakup energii na zasadzie tzw. rezerwowej sprzedaży, co oznacza stawkę 4 tys. zł za MWh, czyli nawet dziesięciokrotnie wyższą, niż płaci obecnie.
W poniedziałek 3 października mają się spotkać wszystkie podmioty tworzące z Gdańskiem wspólną grupę zakupową.