Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Nie potrzebujemy niemieckich patriotów, nasi są lepsi. Oto oni

Andrzej Duda i minister Błaszczak odbierają koreański sprzęt, 6 grudnia 2022 r. Andrzej Duda i minister Błaszczak odbierają koreański sprzęt, 6 grudnia 2022 r. Maciej Nędzyński / CO MON / Ministerstwo Obrony Narodowej
Trudno być optymistą w sprawie bezpieczeństwa kraju, skoro prezes lekceważy sojuszników, premier wodzi się za łby z ministrem z tej samej koalicji, prezydenta można ośmieszyć, podając się za wpływowego polityka, ale i zapewne podsłuchać, a sprawy wagi państwowej dyskutuje się na Twitterze.

Oto kalendarium wydarzeń z patriotami w tle. 20 listopada 2022 r. pani Lambrecht, ministra obrony Republiki Federalnej Niemiec, zaproponowała, w związku z wybuchem rakiety w Przewodowie, pomoc dla Polski w postaci udostępnienia systemów obrony przeciwlotniczej Patriot (wcześniej zaoferowano je Turcji i Słowacji). Następnego dnia p. Błaszczak oświadczył: „Z satysfakcją przyjąłem propozycję niemieckiej minister obrony dotyczącą rozmieszczenia w naszym kraju dodatkowych wyrzutni rakiet Patriot. Podczas dzisiejszej rozmowy telefonicznej ze stroną niemiecką zaproponuję, by system stacjonował przy granicy z Ukrainą”. I dodał na Twitterze: „Jestem po rozmowie z Ch. Lambrecht. Niemiecka minister obrony potwierdziła chęć rozmieszczenia wyrzutni Patriot przy granicy z Ukrainą. Do ustalenia pozostaje wersja systemu, jak szybko do nas dotrą i jak długo będą stacjonować. Liczę na szybkie przedstawienie szczegółów przez stronę niemiecką”.

23 listopada zabrał głos p. Kaczyński i za pośrednictwem PAP stwierdził: „Zaznaczam, że wyrażam tu mój własny, osobisty pogląd, ale uważam, że dla bezpieczeństwa Polski najlepiej byłoby, gdyby Niemcy przekazali ten sprzęt Ukraińcom i przeszkolili ukraińskie załogi, z zastrzeżeniem, że baterie miałyby być rozlokowane na zachodzie Ukrainy. Wówczas pozwalałoby to skuteczniej, niż przy pomocy S-300, zestrzeliwać rakiety przeciwnika. Z drugiej strony uchroniłoby to nas przed tego rodzaju wydarzeniami jak to, które miało miejsce w Przewodowie. Jednocześnie, gdyby Rosjanie postanowili nas zaatakować, to też byłaby dla nas ochrona. Takie rozwiązanie uznałbym za optymalne i pokazujące, że Niemcy dokonują rzeczywistej zmiany postawy, a nie pewnego aktu o charakterze propagandowym”.

Pan Błaszczak tego samego dnia zapodał: „Po kolejnych atakach rakietowych Rosji zwróciłem się do strony niemieckiej, aby rakiety proponowane Polsce zostały przekazane na Ukrainę i rozstawione przy zachodniej granicy. To pozwoli uchronić Polskę przed kolejnymi ofiarami i zwiększy bezpieczeństwo przy naszej wschodniej granicy”.

Czytaj też: Gra rakietami Patriot. Co o ofercie Berlina piszą i mówią Niemcy

Będzie tak, jak prezes sobie życzy

Ostatnia proklamacja p. Błaszczaka została ogłoszona o godz. 8:01, a trudno przypuścić, aby Prezes the Best, znany z zamiłowania do sennych poranków, udzielił nakazu zaglądania do PAP o świcie. Coś się zdarzyło we wtorek 22 listopada i to, a nie kolejne rosyjskie ataki rakietowe, sprawiło, że p. Błaszczak „wymyślił”, aby patrioty trafiły do Ukrainy, a nie do Polski.

Może było tak. Jego Ekscelencja rzekł: „Słuchajcie, Mariusz, zagalopowałeś się, bo odpowiedziałeś Niemrze bez konsultacji ze mną. Teraz będzie tak. Jutro udzielę wywiadu i stwierdzę, że dla naszego bezpieczeństwa patrioty powinny być przekazane Ukrainie. Wy, Mariusz, znacie moje stanowisko, ale powiedzcie, że jest wasze i spowodowane kolejnymi rosyjskimi atakami. Ja zaznaczę, że jest to moje osobiste zdanie, ale to tylko taka retoryczna zagrywka”. Pan Błaszczak przypuszczalnie tak odpowiedział: „Będzie, jak Pan Prezes sobie życzy. Jest rzeczą oczywistą, że prywatne i osobiste opinie Pana Prezesa są tak samo zasadne i wiążące jak publiczne, więc na pewno niczego nie pomylę”.

Niektórzy komentatorzy uważają różnicę pomiędzy p. Błaszczakiem z poniedziałku i p. Błaszczakiem ze środy za istotną, ale to zbytnia komplikacja prostego faktu polegającego na przypadkowym zakłóceniu identyczności obecnego szefa MON z powodu braku konsultacji z Głównym Przełożonym.

24 listopada zabrał głos p. Morawiecki i poparł koncept przekazania niemieckich patriotów Ukrainie. Dzień później p. Szrot z Kancelarii Prezydenta przekazał, raczej enigmatycznie, że wedle jego szefa rakiety powinny bronić terytorium Polski, ale pryncypał zaznaczył później, że z wojskowego punktu widzenia najlepiej byłoby, gdyby chroniły z terytorium Ukrainy. 26 listopada p. Duda stwierdził, że jeśli strona niemiecka nie zgodzi się na przekazanie patriotów Ukrainie, to powinny stacjonować u nas, natomiast p. Morawiecki wyraził się ostrożniej, że wtedy rozważymy rozmieszczenie rakiet w Polsce.

Strona niemiecka potwierdziła ofertę dla Polski z równoczesnym wyjaśnieniem, że przedmiotowe rakiety nie mogą być użyte poza granicami NATO. Jego Ekscelencja na koniec chyba zażartował: „Rozwiązaniem racjonalnym jest to, które ja rzeczywiście jako pierwszy zaproponowałem. Natomiast nigdy nie jest tak, żeby tego rodzaju decyzje mogły zapadać bez udziału pana premiera. Przypomnijmy, że w Polsce mamy do czynienia z systemem parlamentarno-gabinetowym z istotną rolą prezydenta i oczywiście mowa tutaj też o decyzjach pana prezydenta”, ponieważ proces decyzyjny na szczytach tzw. dobrej zmiany żywo przypomina tzw. centralizm demokratyczny z okresu tzw. realnego socjalizmu.

Mniej żartobliwe są takie słowa: „Dotychczasowa polityka Niemiec nie daje żadnych podstaw do tego, żeby sądzić, że oni zdecydują się na ingerencję, na to, żeby strzelać do rakiet rosyjskich. Natomiast te rakiety z ukraińską obsługą na terenie zachodniej Ukrainy by bardzo dobrze zabezpieczały Polskę i jednocześnie byłyby rzeczywiście używane”. Niezłe traktowanie sojusznika, notabene kanałami twitterowo-agencyjnymi.

Czytaj też: Uparty Olaf Scholz. Kluczy w sprawie Ukrainy, a Europa się dziwi

Patrioty. O co chodzi w tym zamieszaniu?

Polska ma własne patrioty. W kwietniu 2015 r. rząd PO-PSL podjął decyzję o zakupie ośmiu baterii tych rakiet. Pan Macierewicz spowolnił (pewnie był zbyt zajęty katastrofą smoleńską) realizację tej transakcji i ograniczył ją do dwóch zestawów, które pojawiły się dopiero w 2018 r., ale na razie nie są gotowe do użytku.

Pan Zybertowicz, profesor socjologii i doradca p. Dudy ds. bezpieczeństwa, w jednym z programów telewizyjnych bardzo zaniepokoił się doniesieniem, że obecna kompradorska opozycja pomyślała o patriotach, próbował tę informację sfalsyfikować, ale w końcu z wyraźną niechęcią uznał ją za prawdziwą. Pan Macierewicz stwierdził już 21 listopada o niemieckiej propozycji: „Wydaje się, że była to gra polityczna. (...) Takie działanie było celem całej tej operacji, czyli próba zaatakowania naszego rządu, zaatakowania Polski. Danie opozycji, formacji proniemieckiej, pewnego narzędzia do ataku na rząd”. Zastanawia czas przeszły, bo przecież, zgodnie z intencjami p. Antoniego, atak trwa. W samej rzeczy Prezes the Best zawarł w swym wywiadzie dla PAP zdanie: „Takie rozwiązanie uznałbym za optymalne i pokazujące, że Niemcy dokonują rzeczywistej zmiany postawy, a nie pewnego aktu o charakterze propagandowym”.

Pan Sellin, rutynowany aktywista tzw. dobrej zmiany, ocenił, że niemiecka propozycja jest niepoważna, ma charakter piarowy, a kompetencje p. Lambrecht do zajmowania stanowiska, jakie obecnie piastuje, są wątpliwe. I tak wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, a także na dokładkę Generalny Konserwator Zabytków, autorytatywnie wypowiada się o sposobnościach szefowej niemieckiego resortu obrony. Motywy te są stale obecne w TVP(Dez)Info, piśmie „Do(Od) Rzeczy” i podobnych mediach.

O co idzie w tym całym zamieszaniu? Tytuł niniejszego felietonu ma z tym związek, ale gramatyka bruździ w tym względzie. Po angielsku byłoby „We do not need German Patriots, our are better” i nie trzeba byłoby się zastanawiać, czy chodzi o patrioty, czy o naszych patriotów. Reakcje dobrozmieńców na niemiecką ofertę dostarczenia wyrzutni rakietowych MIM-104 Patriot są przez nich uznawane za przejaw patriotyzmu. Nie można więc mylić ich patriotów z naszymi dobrozmiennymi patriotami. Pewien aspekt tej sprawy poruszył p. (Nie byle) Jaki, wyjaśniając, że UE chce wprowadzenia w Europie aut elektrycznych do 2035 r., aby biednego Polaka nie stać było na takie drogie auta – „przysłowiowy” janusz nie będzie już przeszkadzał Niemcowi na plaży w Sopocie.

Czytaj też: Niemieckie patrioty w Polsce. Żadna ze stron nie mogła oblać tego testu

Antoni, Antoni i jeszcze raz Antoni

Wszystko wskazuje na to, że p. Antoni, Antoni i jeszcze raz Antoni (tak niegdyś wołał Prezes the Best) ma rację – tak, to jest gra polityczna, ale chyba pomylił obiekt z subiektem, ponieważ grają nie Niemcy czy opozycyjne zdradzieckie mordy, ale dobrozmieńcy. Pan Kaczyński wymyślił, że restytucja fobii antyniemieckich w Polsce będzie skuteczną dźwignią wyborczą, bo umożliwia propagandę wskazującą na opozycję jako pas transmisyjny interesów niemiecko-rosyjskich w Polsce.

Oto kilka wypowiedzi p. Kaczyńskiego: „Jeżeli w Polsce będzie rządzić partia niemiecka [tj. PO], to będziemy szli drogą, która prowadzi pod niemiecki but. (...) Nie może być tak – ja tak sądzę i jak myślę, wszyscy polscy patrioci – żeby nasza droga historii przełomu XX i XXI w. wyglądała tak, że spod jednego buta wyrwaliśmy się po to, by po 35 czy 40 latach znaleźć się pod kolejnym”; „Zagrożeniem dla prawdziwego rozwoju Polski są dążenia Brukseli, a w rzeczywistości Berlina do ograniczenia naszej suwerenności, a tym samym do zahamowania naszego niezależnego rozwoju”; „[Tusk] płacił na Zachodzie, ale też na Wschodzie, bo Zachód, czyli Niemcy, chciały mieć dobre stosunki z Moskwą i jakby próbował z Moskwą jakoś zadzierać, to wtedy musiałby mieć gorsze stosunki z Berlinem, a wtedy tym dużym misiem by nie został. (...) [Ta sytuacja przełożyła się na] wiele realnych strat, to znaczy sposób traktowania nas przez inne państwa i w Europie, i w skali światowej, jak i strat w sferze gospodarczej”.

Jego Ekscelencja znalazł dobrego kontynuatora w osobie p. Pietrzaka, który nadał o Tusku, że to „produkt germanizacji i rusyfikacji, (...) potomek Bismarcka [to lepiej niż dziadek z Wehrmachtu] albo Stalina”. Teraz już jest jasne, za co czołowy wesołek tzw. dobrej zmiany dostał Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski od p. Dudy.

A p. Morawiecki znalazł: „Donald Tusk to to samo co Angela Merkel. Pani Merkel ściągnęła na Europę, a w związku z tym także na Polskę, na Europę Środkową, ogromne nieszczęście w postaci swojej polityki gazowej, energetycznej i współpracy z Rosją. Donald Tusk równa się Angela Merkel. W związku z tym i on jest odpowiedzialny za to ogromne nieszczęście, które Europę spotkało”. Przyjmijmy, że Tusk = Merkel. Biorąc to poważnie, tj. zgodnie z definicją identyczności podaną przez Leibniza, a = b, o ile wszystko, co można powiedzieć o a, można także powiedzieć o b i na odwrót. W związku z tym równość Tusk = Merkel jest fałszywa, aczkolwiek identyczność Morawiecki = Handlarz Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym, będący obecnym premierem RP, jest niewątpliwie prawdziwa. Ponieważ trudno przypisać p. Morawieckiemu zainteresowanie logicznymi aspektami identyczności, trzeba przyjąć, że wyraził jakąś metaforę, dość prymitywną w samej rzeczy.

Czytaj też: Walka z Rosją będzie długa i ciężka. Kluczowe są rezerwy

Gdyby nie mur...

Te cytaty, a podobnych można znaleźć bez liku, dość dobrze przedstawiają istotę i cel szaleńczej polityki zarówno zewnętrznej, jak i wewnętrznej, prowadzonej pod wodzą p. Kaczyńskiego. Trzeba jednak dostrzegać, że w tym szaleństwie jest metoda – trzymanie władzy dla dalszego spółkowania.

Identyczność odkryta przez p. Morawieckiego jest przejawem daleko posuniętej paralogiczności dobrozmieńców, czyli „naszych patriotów”. A oto inny przykład. Wspomniany p. Zybertowicz argumentował, że gdyby Polska nie zabezpieczyła swej wschodniej granicy przed, jak to nazwał za zachodnimi strategami, inżynierią masowej migracji, to Polska zostałaby zdestabilizowana, nie mogłaby być najważniejszym ogniwem w świadczeniu pomocy dla Ukrainy, ta zostałaby pokonana, a wojska rosyjskie stałyby na naszej granicy. Ktoś uprościł tę sytuację i powiedział: „Czyli jeśli nie stanąłby mur na granicy polsko-białoruskiej, Ukraina by upadła”.

Pan Zybertowicz wprawdzie zgodził się, ale równocześnie okrutnie się obruszył i zauważył, że proste rozumowania logiczne są „za trudne na waszą [opozycji] cierpliwość, nie na pojętność, bo tę macie” – koniec tej wypowiedzi trzeba uznać za przejaw łaskawości. To ciekawy kazus do analizy. Oczywiście mogło tak być, że Polska byłaby zdestabilizowana, a Ukraina totalnie pokonana. Wszelako p. Zybertowicz przeprowadził typowy wywód kontrfaktyczny, tj. rozumowanie startujące z przesłanki jawnie fałszywej, ponieważ Polska, zdając sobie sprawę z akcji „Śluza”, zabezpieczyła wschodnią granicę (inna sprawa, czy stawianie muru miało sens), a skoro tak, to stwierdzenia o możliwych konsekwencjach, tj. ewentualnym upadku Ukrainy, są zwyczajnie niesprawdzalne.

Pan Zybertowicz dopuścił się przy okazji grubego nadużycia, bajdurząc, że gdyby posłuchano opozycji i nie zabezpieczono granicy, to... itd. Wszelako opozycja nie postulowała pozostawienia rubieży z Białorusią całkowicie otwartej, ale stosowanie przepisów prawa międzynarodowego do migrantów. Niezrozumienie przez p. Zybertowicza logiki wnioskowania w oparciu o okresy warunkowe jest przejawem tego, co tak ochoczo zarzuca innym, mianowicie umysłowości paralogicznej, podobnej do niezrozumienia pojęcia identyczności przez p. Morawieckiego.

Pan Zybertowicz ma bardzo melodyjny głos, którego potęga staje się dojmująca, gdy jego właściciel jest zdenerwowany, np. jak wtedy, gdy perorował o strategii masowej migracji i jej skutkach. W pewnym momencie uznałem, że jeśli jakiś agresor natknie się na p. Zybertowicza i zostanie przez niego zbesztany, to na pewno wycofa się w popłochu, nawet bez potrzeby odstraszenia go rakietami Patriot. Wystarczy siła głosu prawdziwego polskiego patrioty i równocześnie prezydenckiego doradcy ds. bezpieczeństwa. I tak dochodzimy do wniosku, kolejny raz, że nie potrzebujemy ich patriotów, bo mamy naszych.

Czytaj też: Czy przecenialiśmy armię Rosji? Mówi znany zachodni analityk

Nadzieja w Zybertowiczu

Nie mogę się oprzeć pokusie przedstawienia jeszcze jednego logiczno-lokalizacyjnego osiągnięcia tzw. dobrej zmiany, tym razem w wykonaniu p. Dudy. Rzecz nie dotyczy patriotów, aczkolwiek niewątpliwie ma związek z patriotyzmem. Trwają mistrzostwa świata w kopaną w Katarze. W swoim drugim meczu Polska pokonała Arabię Saudyjską. Oto gratulacje ze strony głowy państwa: „W Masłomiący, w gminie Michałowice pod Krakowem, w siedzibie koła Gospodyń Wiejskich (Wspaniałych!), Polska wygrała z Arabią Saudyjską 2:0! Brawo! Gratulujemy i dziękujemy Biało-Czerwonym!!!”. Nie ma to jak wspaniałe gospodynie wiejskie z Masłomiący i ich rola w zwycięstwie nad Arabią Saudyjską. Pech, że mecze z Argentyną i Francją jednak musiały odbyć się w Katarze.

Nic dziwnego, że ktoś mający taką orientację w świecie po raz drugi dał się nabrać rosyjskim pranksterom. Za pierwszym razem gadał z sekretarzem generalnym ONZ, za drugim – z p. Macronem. Zorientował się już po prawie ośmiu minutach, a jego chwalcy uznają to za wielki sukces. Różnie tłumaczy się to wydarzenie, np. tym, że była noc, słaba słyszalność, a przywódcy światowi, np. p. Scholz, kanclerz RFN, nie używali standardowych zabezpieczonych środków łączności. Trudno być optymistą w sprawie bezpieczeństwa Polski, skoro Jego Ekscelencja lekceważy sojuszników, premier wodzi się za łby z ministrem z tej samej koalicji, prezydenta można ośmieszyć, podając się za wpływowego polityka, ale i zapewne podsłuchać, a sprawy wagi państwowej dyskutuje się na Twitterze, pewnie dla zachowania tajemnicy państwowej. Niewykluczone, że jedyna nadzieja w odstraszającym głosie p. Zybertowicza.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną