Marsze obronne. Aparatowi PiS nie o Jana Pawła II chodziło, ale o komunikat wyborczy
W Niedzielę Palmową przeszły przez ulice Warszawy, Krakowa i wielu innych miejscowości marsze pod hasłem „obrony Jana Pawła II”. To nie była okrągła rocznica jego śmierci. Nie było też wcześniej tylu manifestacji na jego cześć. Niewielu ludzi Kościoła wezwało uczestników, by nie robili z nich wydarzeń dzielących jeszcze głębiej społeczeństwo, choć zdarzyli się biskupi otwarcie mówiący, żeby nie wciągać papieża do bieżącej walki politycznej. Słusznie, bo papież nie może się wypowiedzieć, czy chce, by marsze ku jego pamięci dzieliły Polki i Polaków.
Czytaj także: Jan Paweł II jako patron szkół zaczyna się chwiać na cokole
Nie o Jezusa ani o papieża im chodziło
Przykładem pozytywnym w Kościele może być dominikanin Ludwik Wiśniewski. Napisał na stronie Onetu, że gotów jest położyć się krzyżem przed siedzibą którejkolwiek partii politycznej, która nadużywa imienia świętego papieża, przedstawiając się jako jego obrońcy. Wyraził obawę, że jeśli marsze zamienią się w ataki na rzekomych wrogów, zdrajców i judaszy, „to się po tej niedzieli nie pozbieramy jako naród”.
Przykład negatywny to surmy bojowe organizatorów marszu papieskiego w Warszawie: miały być sygnałem, że „Polacy nie pozwolą na podeptanie dobrego imienia wielkiego rodaka, nie pozwolą sobie skakać po głowie i nie pójdą jak barany na cywilizacyjną rzeź”. Pewnie wielu z maszerujących by się zdziwiło, w jakiej roli chcą ich obsadzić propagandyści PiS – rekrutów w wojnie obozu Kaczyńskiego z jego przeciwnikami w polityce i społeczeństwie.