Majowa konwencja programowa PiS została określona przez propagandę tej partii jako Ul, w którym pracowity rój dobrozmiennych pszczółek pod wodzą Prezesa the Best jako Króla Ula koncypował à la Gierek na zjazdach PZPR, aby Polska rosła w siłę, a Polacy żyli dostatniej. Mniej więcej po miesiącu okazało się, że – aby użyć słów Leca – „dmą w róg pomyślności, musi być pusty”.
Kaczyński w swoim urojonym świecie
Ul jednak nie został zamknięty i rozpoczęto w nim produkcję dobrozmiennych urojeń, przypisując je opozycji, głównie Tuskowi. Sygnał dał sam Jego Ekscelencja. Zapytany o problem śmierci kobiet z powodu zaniechania wcześniejszej terminacji ciąży (tj. aborcji w sensie potocznym), odparł: „To jest jedno wielkie oszustwo z waszej strony. (...) Ani we wniosku, ani oczywiście w orzeczeniu Trybunału, który jest związany z wnioskiem, nie było ani słowa o sprawie zagrożenia życia i zdrowia. Cała akcja jest propagandowym nadużyciem. (...) Takiej sprawy nie ma, jest wymyślona przez propagandę, to jest część tej urojonej rzeczywistości”.
Przypomnijmy, że tzw. kompromis aborcyjny z 1993 r. przewidywał legalną aborcję w jednym z trzech następujących przypadków: (a) gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety; (b) gdy uzasadnione przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu; (c) gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku przestępstwa. Gremium dowodzone przez mgr Przyłębską, eufemistycznie zwane Trybunałem Konstytucyjnym, orzekło w 2020 r., że przesłanka (b) jest antykonstytucyjna. Nie chce mi się sprawdzać wniosku i orzeczenia, o którym prawi p. Kaczyński, ale musiała w nim być, bezpośrednio lub pośrednio, mowa o zagrożeniu życia kobiety przez (b) w związku z (a). Tedy wygląda na to, że Prezes the Best żyje w urojonej rzeczywistości, a nie ci, którzy mu zadali wspomniane pytanie.
Niedługo potem dodał: „Jeżeli chodzi o tę sprawę, o której pan wspomniał, to ja nie chcę przesadzać, ale niemalże na każdym rogu w Warszawie i w wielu różnych miejscach można to załatwić, nikt tego nie zwalcza. Robienie więc referendum w takich sprawach miałoby sens wtedy, gdybyśmy np. zażądali, żeby z tym zdecydowanie skończyć”.
Jednak przesadził, ale trzeba też sprawiedliwie przyznać, że rozsądnie uznał referendum w sprawie liberalizacji aborcji za szkodliwe dla wyborczych interesów swojej partii – w przeciwieństwie do referendum dotyczącego relokacji migrantów. Tyle że ta hierarchia wartości jest urojeniem z Ula żywionym przez zasłużonego starego kawalera.
Czytaj też: Wejście Kaczyńskiego do rządu mówi coś ważnego i niejedno zmienia
Aborcja z walnym udziałem prezesa
Pan Kaczyński jest doktorem prawa i uczniem Stanisława Ehrlicha. Ten drugi nie był specjalnym wielbicielem Petrażyckiego, ale doceniał jego ideę polityki prawa, zalecającą troskę o konsekwencje wydawanych aktów prawnych. Pomijając rozmaite kwestie dyskutowane w związku z dopuszczalnością aborcji, rozważmy jakąkolwiek wersję kompromisu w tej materii. Przyjmuje ona, że legalna aborcja jest dopuszczalna tylko w pewnych wypadkach, np. tych, które wyznała ustawa z 1993 r. lub orzeczenie z 2020. Takowe rozwiązanie jest motywowane wyważeniem (zrównoważeniem) rozmaitych racji, w szczególności potrzebą ochrony płodu (niezależnie od tego, czy jest on uważany za człowieka, czy nie) i potrzebą ochrony życia czy też zdrowia kobiety w związku z możliwymi komplikacjami ciąży. To sprawia, że lekarz musi podjąć decyzję, czy dany przebieg ciąży zagraża życiu kobiety i/lub płodu, a to warunkuje możliwość dokonania legalnej aborcji.
Są rozmaite okoliczności z tym związane, mianowicie fakt, że nielegalna aborcja jest penalizowana, poglądy moralne lekarza i możliwość skorzystania z klauzuli sumienia, opinia społeczna na temat dopuszczalności aborcji czy stanowisko autorytetów religijnych. Jasne, że lekarz musi ważyć wszystkie okoliczności, ale, jak uczy elementarna wiedza socjologiczna, nie będzie ryzykował konfliktu z prawem, nawet gdy uzna, że są powody przemawiające za aborcją w danym przypadku. Konkretnie: mogą zajść przesłanki do terminacji, np. z powodu wcześniejszego odejścia wód płodowych, życie ciężarnej jest zagrożone, szanse na urodzenie żywego dziecka mogą być znikome, ale lekarz może być oskarżony o dokonanie nielegalnego zabiegu i nie zdecyduje się na dokonanie aborcji. Lekarz ma do wyboru albo dokonać aborcji, albo czekać, co dalej, np. na śmierć płodu (wtedy jego usunięcie nie jest aborcją).
Sytuacja ma charakter systemowy i tak powinna być traktowana. Racjonalna polityka prawa sugeruje, że lekarz decydujący o terminacji ciąży w sytuacji zagrożenia życia kobiety nie powinien obawiać się represji karnej z powodu prawidłowego przeprowadzenia aborcji. Tymczasem prawo, wydane z walnym udziałem p. Kaczyńskiego, może motywować lekarza do odstąpienia od wykonania zabiegu niewątpliwie ratującego życie kobiety po to, aby podtrzymywać wątpliwą egzystencję płodu (czy człowieka poczętego, jeśli ktoś woli). Użyłem zwrotu „z walnym udziałem p. Kaczyńskiego” całkiem świadomie, gdyż raczej nie ma wątpliwości, że Prezes the Best, kierując się nie polityką prawa, ale własnymi ideologicznymi urojeniami, polecił przeprowadzenie orzeczenia zaostrzającego warunki aborcji – i tak się stało.
Czytaj też: PiS, czyli Płody i Sepsa. Kobiety odnalazły swój obywatelski głos
Duda tymbarkuje
Kontekstem rozważanego problemu jest taki oto dokument (z 2005 r., ponoć podobnych jest sporo): „Władze Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu już w 2005 r. zadeklarowały, że nie będą wykonywały zabiegów terminacji ciąży. Adam Chrapsiński, ówczesny dyrektor placówki, w odpowiedzi na apel ministra zdrowia Marka Balickiego, który domagał się, by w szpitalach nie odmawiano zabiegu terminacji ciąży, gdy są ku temu przesłanki, odparł, że w jego placówce aborcje nie będą wykonywane, bo patronem szpitala jest Jan Paweł II”.
Do tego dochodzą akcje Ordo Iuris przeciw aborcji, poczynania episkopatu (np. ostatnie wystąpienie p. Gądeckiego w trakcie tzw. Marszu Życia) czy obowiązek rejestracji ciąż. Wszystko rodzi presję na lekarzy, której rezultatem są zgony kobiet, którym odmówiono uzasadnionej aborcji. Pan Niedzielski nawija, że lekarze w Nowym Targu dopuścili się błędu, i zamierza wydać instrukcje, jak postępować w przypadku zagrożenia życia kobiety. Ten śmieszny facet na stanowisku szefa resortu zdrowia roi sobie, że instrukcjami zlikwiduje presję na służby medyczne, której sam tak dzielnie patronuje.
Koroną takich urojeń z dobrozmiennego Ula jest odpowiedź p. Dudy na pytanie, dlaczego jego projekt precyzujący warunki dokonania aborcji czeka parę miesięcy na rozpatrzenie przez Sejm. Rzekł: „A co to ma wspólnego z pucharem Tymbarku? Jestem na pucharze Tymbarku i rozumiem, że państwo oczekujecie rozmowy ze mną na temat pucharu Tymbarku”. Na jednej z reklam napojów Tymbarku czytamy: „A ty z kim TymbarkuJESZ?”. Niektórzy będą mogli odpowiedzieć: „Ja z panem prezydentem Dudą”.
I o to chodzi, żeby wybierający lud nie zajmował się realną rzeczywistością, np. losem ciężarnych kobiet, a koncentrował się na tej urojonej, kreowanej przez p. Dudę i innych dobrozmieńców. Ostatecznie zawsze można polegać na ekspresyjnym mrużeniu oczu przez p. Schreibera, który zapewni, że nie ma sprawy, bo przecież ciężarne kobiety zawsze umierały, a za koalicji PO-PSL nawet częściej niż obecnie. Tako rzecze propaganda z programowego Ula PiS.
Wyrąb Poręby
Pan Poręba, eurodeputowany z ramienia PiS, został powołany na stanowisko szefa kampanii wyborczej i był bardzo chwalony jako optymalny kandydat do sprawowania tej funkcji, niejako mąż opatrznościowy mający doprowadzić Jego Ekscelencję i jego zastęp do kolejnego zwycięstwa. Rychło jednak się okazało, że potrzebne jest nowe oporządzenie preelekcyjnego sprawstwa. Pan Poręba złożył następujące oświadczenie: „Po głębokim namyśle, kierując się dobrem obozu, złożyłem wczoraj na ręce PJK [prezesa] dymisję z funkcji szefa sztabu PiS. Mimo że nie została przyjęta, pozostaje ona dla mnie decyzją ostateczną. Dziś na tym stanowisku potrzebny jest ktoś z nową emocją i energią. Za którym stanie się murem”.
Pozwolę sobie przełożyć tę opowieść o wyrębie p. Poręby na bardziej transparentną narrację: „Po krótkim namyśle, kierując się poleceniem PJK, złożyłem na jego ręce dymisję z funkcji szefa sztabu PiS. Ustaliliśmy, że przedstawię ją jako nieprzyjętą, ale rzecz w tym, że jest ostateczna z uwagi na decyzję PJK. Uznał, że na tym stanowisku potrzebny jest ktoś z nową emocją i energią. Za którym stanie się murem”.
Kolejnym naczelnikiem kampanii wyborczej PiS został p. Jojo Brudziński (zwany też Achimem). Ma rządzić twardą ręką i reprezentować nowe emocje głoszone z nową energią. Kiedyś już znakomicie się zaprezentował, asystując swemu przełożonemu i dopełniając jego słowa: „Cała Polska z was się śmieje”, frazą: „komuniści i złodzieje”. Może się jednak okazać, że tak wyrażona emocja, i to z niemałą energią, zostanie zastosowana wobec politycznego obozu p. Jojo. Jeśli jest prawdą (z ostrożności procesowej stosuję tryb warunkowy) to, co mówi się o witkowaniu, czarnkowaniu czy żalkowaniu (p. Żalek ujawnił kulisy przyznawania lewych grantów w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju), być może usłyszymy głos ludu: „Dość afer i kręcenia”, a ktoś doda: „Łapy precz od rządzenia”. Nie powiem, żebym był zmartwiony takim obrotem sprawy, polegającym m.in. na odrzuceniu dobrozmiennych imaginacji na temat rzeczywistego stanu rzeczy.
Czytaj też: Czy Brudziński uratuje kampanię PiS? To może nie wystarczyć
Latający wicepremier
Pan Pupa, senator PiS, wyjaśnia: „Jak prezes Kaczyński mówi [że ma być referendum], to tak ma być”. Można pokusić się o uogólnienie tych słów. Jego Ekscelencja ma chyba wątpliwości, czy emocje i energia p. Jojo Achima wystarczą do sukcesu wyborczego. Postanowił zreformować rząd w ten sposób, że został jedynym wicepremierem. Tak powiedział i zgodnie z wyjaśnieniem p. Pupy – tak się stało z udziałem p. Morawieckiego (autor wniosku) i p. Dudy (wręczył akt powołania). Swój wkład mieli również p. Błaszczak, p. Gliński, p. Kowalczyk i p. Sasin, którzy, oczywiście na własną prośbę, przestali być wicepremierami, czyli, by tak rzec, zostali upupieni, bo skoro prezes Kaczyński powiedział, że chce być jednym jedynym wiceszefem rządu, to słowo staje się ciałem.
I tak powstała unikalna sytuacja ustrojowa polegająca na tym, że wicepremier jest zarazem podwładnym premiera i jego przełożonym, gdyż p. Morawiecki jest wiceprezesem PiS. Ta osobliwa kombinacja nie przeczy temu, że premier i prezydent wypełniają wolę Jedynego Wicepremiera = Nadpremiera.
Tak czy inaczej, polityczne dzieje III RP w okresie tzw. dobrej zmiany zaowocowały pojawieniem się funkcji „latającego wicepremiera”, interweniującego, gdy uzna, że inni zawodzą. Czym jest zatem struktura władz RP w świetle ustawy zasadniczej z 1997 r.? Wszystko wskazuje na to, że jest to urojony koncept w konfrontacji z „rzeczywistością” postanowioną przez Jego Ekscelencję. Przy okazji warto wyjaśnić pewien szczegół zaproponowanej przez p. Dudę nowelizacji ustawy o państwowej komisji do badania wpływów rosyjskich. Odwołanie od decyzji administracyjnej tejże komisji można wnieść albo do sądu apelacyjnego zgodnie z miejscem zamieszkania osoby, wobec której decyzja ma skutkować, albo do Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Trybunał stołeczny jest jakoś wyróżniony, aczkolwiek z niezbyt jasnych powodów prawnych – może dlatego, że prezesem apelacji warszawskiej jest p. Schab, wielce zasłużony w dyscyplinarnym ściganiu sędziów kontestujących dobrozmienną reformę sądownictwa. Tak p. Duda wspomaga konstruowanie urojonej demokracji.
Polska odzyskana, czyli pozyskana
Nowy wicepremier od razu przystąpił do akcji i zaznaczył: „My mamy dobrą wolę. Jesteśmy partią zgody”. Dalej stwierdził, że PiS jest gotowy na trzecią kadencję rządzenia, zamierza „odzyskiwać Polskę”, tak jak robią to Niemcy, którzy „odrabiają straty z czasów II wojny światowej i odbudowują gmachy historyczne”.
Powiedzmy, że odzyskiwanie Polski jest kamuflażem jej pozyskiwania, np. w stylu Handlarza Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym. Słowa Prezesa the Best o Niemcach są wielce bulwersujące, zważywszy na inne jego wypowiedzi o powracającym imperializmie germańskim, spisku Merkel z Putinem na zgubę Polski i oczywiście o Tusku jako patronie proniemieckiej polityki wykoncypowanej pod rosyjskim wpływem.
Niewykluczone, że p. Kaczyński pomylił obecną Republikę Federalną Niemiec z Niemiecką Republiką Demokratyczną, o której mówiono w czasach młodości Jego Ekscelencji, że odrabia straty z okresu II wojny światowej i odbudowuje gmachy historyczne, a czyni tak w kontraście do Niemiec Zachodnich, ciągle wysuwających rewizjonistyczne roszczenia. Ule się zmieniają, ale rojenia pozostają.
Przy okazji p. Jojo (Achim) Brudziński też zaznaczył swoją nową kierowniczą rolę i przeniósł przedwyborcze spotkanie PiS z Łodzi na Dolny Śląsk. Ktoś trafnie zauważył, że mogłoby się odbyć na działkach na wrocławskim Oporowie, dość tanio zakupionych przez p. Morawieckiego. To pokazało, jak skutecznym politykiem jest jednoczesny zwierzchnik i podwładny p. Kaczyńskiego. Zdecydowano jednak, że miting (II Ul, by tak rzec) w dzień św. Jana Chrzciciela (24 czerwca) odbędzie się w Bogatyni. Żałuję, że to nie dzień moich imienin, ponieważ jedna z gadek p. Kaczyńskiego byłaby fajnym prezentem. Chodzi o jego słowa: „Nikt nam nie będzie niczego narzucał”, traktowane jako zasada organizująca miejsce Polski w świecie. W kontekście naszego członkostwa w UE i NATO są one podobnym urojeniem, jak proklamacja „Polska nierządem stoi” mająca zabezpieczać niepodległą Rzeczpospolitą Obojga Narodów.
Czytaj też: PiS sam w strachu chce nas straszyć migrantami. Uda się?
Sasin wygwizdany
I jeszcze słówko o rojeniach p. Sasina. Chyba w ramach rekompensaty za utraconą fuchę wicepremierowania pozwolono (i kazano, co na jedno wychodzi) mu otworzyć Igrzyska Europejskie w Krakowie, wedle dobrozmieńców najważniejsze wydarzenie sportowe na Starym Kontynencie. Został (a przy okazji i p. Duda) wygwizdany i tak to skomentował: „Grupka politycznych hejterów próbowała zakłócić otwarcie Igrzysk Europejskich. Wielki organizacyjny sukces Polski wywołał frustrację tych, którzy źle życzą naszej ojczyźnie. Pomylili sportowe święto z politycznym wiecem. Wstyd!”.
Fajne. W 1968 r. wołano (czynił to np. red. Kur – stąd powiedzenie „Kur wie lepiej”), że grupka studenckich wichrzycieli próbowała zakłócić wysiłek ludu pracującego miast i wsi, a kilkanaście lat później to samo kierowano pod adresem NSZZ „Solidarność”, walczącej o praworządny kraj. Grupka (rzeczywista) chłopców z obecnej Solidarności, kierowanej przez p. Piotra Dudę (jak tu nie wierzyć, że zbieżność nazwisk nie ma głębszego sensu), wspiera autorytarną tzw. dobrą zmianę i patriotycznie gwiżdże, gdy na konwencji zorganizowanej przez opozycję śpiewany jest polski hymn. Tako toczy się światek wedle wskazań rojeń z Ula.
Czytaj też: Sasinada pod Wawelem