Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Po co lewicy wiedeńska wyprawa? Szczypta szaleństwa w kampanii

Lewica w Wiedniu, 23 września 2023 r. Lewica w Wiedniu, 23 września 2023 r. Lewica / Facebook
Po co lewicowcy zdecydowali się na eskapadę do Wiednia? Zarzuty, że przepalają paliwo i pieniądze na zagraniczne wycieczki, są co prawda bezsensowne, ale i tak nieco ryzykowali.

W samym środku kampanii wyborczej, na trzy tygodnie przed głosowaniem, liderzy Lewicy postanowili zrobić sobie wycieczkę do Wiednia. Brzmi dziwnie, ekstrawagancko? Owszem. Co więcej, to chyba pierwsza tego typu wyprawa w dziejach polskich kampanii i wywołała sporo nieprzychylnych komentarzy – że przecież tu o Polskę chodzi, że w Austrii nikogo nie przekonają, że to bezsensowne przepalanie pieniędzy i benzyny (w dobie kryzysu klimatycznego!). I było to raczej do przewidzenia. Po co w takim razie lewicowcy zdecydowali się na taką eskapadę?

Wiedeń. Święty Graal lewicy

Wiedeń regularnie trafia na szczyty zestawień najbardziej przyjaznych do życia miast na świecie, a jego program mieszkaniowy jest dla osób o poglądach lewicowych czymś w rodzaju politycznego świętego Graala. Program trwa od stulecia i walnie przyczynia się do tego, że od 1919 r. austriacka socjaldemokracja straciła władzę w stolicy tylko raz – gdy zbrojnie przejęli ją austrofaszyści. Dziś w Wiedniu ok. 220 tys. z 958 tys. mieszkań należy do miasta, a dodatkowe 200 tys. do spółdzielni. Mają one regulowane ceny, więc wynajem lokalu o powierzchni 50 m kosztuje jakieś 1,5 tys. zł – przy znacznie wyższych pensjach niż w Polsce.

Mieszkania nie dostanie każdy, ale wymagania są liberalne. Przykładowo: jako singiel nie można zarabiać więcej niż 53 tys. euro rocznie; pułap ten przekracza zaś tylko 25 proc. wiedeńczyków. Co więcej, przychód sprawdza się tylko raz: przy przyznawaniu mieszkania. Osiedla mają przestrzenie wspólne, zieleń, przedszkola czy boiska. A że lokali wynajmowanych na zasadach niekomercyjnych jest tak wiele, to presja cenowa uniemożliwia też prywatnym właścicielom czynszowe szaleństwa.

Na trawniku, na balkonie, w mieszkaniu

I dlatego właśnie Lewica zdecydowała się zorganizować na jednym z wiedeńskich osiedli konwencję mieszkaniową – żeby pokazać, że jej propozycje dotyczące tego obszaru (który stanowi jeden z sześciu filarów programu) nie zostały wzięte z Księżyca. – Jesteśmy tutaj po to, żeby pokazać konkretne, działające rozwiązanie. Nie chcemy być gołosłowni. Kiedy pokazujemy nasze propozycje, pokazujemy konkretnie, jak chcemy je wprowadzić ustawowo, ale też pokazujemy kraje, w których one działają – mówi współprzewodniczący Razem Adrian Zandberg.

Sama konwencja bardzo przypominała tę, którą Lewica zorganizowała półtora roku temu na placu budowy osiedla we Włocławku, czyli raczej relację telewizyjną niż klasyczne wydarzenie kampanijne. Liderzy, jak zawsze w tej kampanii, występowali w międzypłciowych parach, ale na trzech planach: Włodzimierz Czarzasty z Anną Marią Żukowską na trawniku między blokami, dzwoniący kluczami Robert Biedroń z Joanną Scheuring-Wielgus na balkonie i Adrian Zandberg z Dorotą Olko w jednym z mieszkań (komunalnym, rzecz jasna). Na koniec wywiad z Polakiem mieszkającym na osiedlu. Wszystko to transmitowane na żywo, ale bez publiczności na miejscu – z wyjątkiem garstki dziennikarzy, w tym piszącego te słowa.

Czytaj też: Lewicy plan na wybory. Ekipa Avengersów walczy o status quo

Szczypta szaleństwa w kampanii

Postulaty? Budowa 300 tys. mieszkań na tani wynajem, stworzenie funduszu remontu pustostanów, wsparcie spółdzielni mieszkaniowych, powołanie Ministerstwa Mieszkalnictwa czy dążenie do zwiększenia wykorzystania kredytów o stałej stopie oprocentowania. Czyli nic nowego. Ale, jak podkreślają sztabowcy, nie chodzi o to, żeby ciągle wychodzić z nowymi pomysłami. W kampanii rzecz raczej w tym, by nieustannie powtarzać te same postulaty – inaczej nie ma szans się z nimi przebić. Liczy się też dobry „obrazek” i pokazanie wyborcom czegoś ciekawszego niż wiecznie te same wystąpienia na scenie.

Zarzuty, że Lewica przepala paliwo i pieniądze na zagraniczne wycieczki, są bezsensowne – z Warszawy do Wiednia jest niewiele dalej niż do Szczecina (nikt chyba nie oburzałby się na zorganizowane tam wydarzenie), a tego typu „konwencja” jest tańsza niż taka, na którą trzeba wynająć salę, zapłacić za sprzęt i obsługę, dowieźć działaczy. A to, czy kilkaset osób – które i tak zagłosują na Lewicę – obejrzy przemówienia na żywo czy nie, nie ma żadnego znaczenia.

Decyzja o wiedeńskim wypadzie była jednak nieco ryzykowna, bo nawet jeśli zarzuty nie mają sensu, to w kampanii nie rządzi przecież racjonalność. Widać to dobrze po części iksowych (twitterowych) komentarzy. Ale X (Twitter) to nie wszystko, a Lewica zrobiła coś niestandardowego i zwróciła uwagę na swoje propozycje. A że lewicowcy, oprócz ostrej wojny z Konfederacją, chcą budować się na pozytywnym przekazie programowym, to muszą szukać wszelkich sposobów przekonania wyborców, że ten program mają. Kampania Lewicy jest defensywna, a wyrównanie wyniku z 2019 r. byłoby dla formacji marzeniem. Dlatego warto docenić szczyptę szaleństwa, jakim była wiedeńska wyprawa.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną