Weekend kampanii. Ataki na polityków opozycji, brutalność i nowe „polityczne złoto” PiS
W cyklu komentarzy „Weekend kampanii” dziennikarze, publicyści i współpracownicy „Polityki” co tydzień podsumowują najważniejsze wydarzenia kampanii, omawiają ich skutki oraz zmiany notowań partii.
„Po nas choćby potop” – to powiedzenie najlepiej oddaje politykę obozu rządzącego. Ale i trwająca kampania wyborcza ma taki charakter, co szczególnie uwidoczniło się w minionym tygodniu. Władza nie liczy się z żadnymi zasadami, nawet moralnymi – wszak przyzwoitość to kategoria dawno już obśmiana przez środowisko Zjednoczonej Prawicy. To wszystko – jak i bierna postawa wielu komentatorów, którzy w ostatnich miesiącach nie reagowali na szerzenie mowy nienawiści przez liderów obozu władzy – zbiera żniwa. Agresja werbalna z politycznych wieców PiS i studia TVP nie tylko przeniosła się na ulice, ale i zaczęła się przeradzać w agresję fizyczną.
W ubiegły wtorek cała Polska zobaczyła sceny sprzed siedziby Telewizji Polskiej, kiedy na zorganizowaną tam konferencję Donalda Tuska wkroczył funkcjonariusz pisowskich mediów Michał Rachoń. Próbował zagłuszać lidera Koalicji Obywatelskiej, atakował i prowokował. Z każdym kolejnym dniem to napięcie tylko narastało: w studiu TVP Info dochodziło do kuriozalnych – nawet jak na i tak niskie tam standardy – sytuacji. Wszystko przez to, że na kilka tygodni przed wyborami politycy KO przerwali nieformalny bojkot rządowej telewizji – przede wszystkim po to, aby odbiorcy pisowskiej tuby propagandowej mogli usłyszeć o aferze wizowej i hipokryzji władzy w kwestii przyjmowania uchodźców. Pojawienie się w programach TVP Info kandydatów KO – oraz przekazu niezgodnego z linią PiS – podziałało na funkcjonariuszy tej stacji jak płachta na byka. Magdalena Ogórek a to wygrażała posłowi Markowi Sowie, a to obrażała Katarzynę Lubnauer; z kolei Miłosz Kłeczek raz wciskał Robertowi Kropiwnickiemu proporczyk z niemiecką flagą, raz wyzywał posła PSL Pawła Bejdę od chamów.
W ślad za funkcjonariuszami wydziału propagandy PiS podążyli ich odbiorcy, przesiąknięci frazami TVP i Nowogrodzkiej. Wyzywanie kandydatów opozycji stało się właściwie przykrą codziennością spotkań wyborczych. A zwieńczeniem był atak na przewodniczącego klubu parlamentarnego KO Borysa Budkę, którego w piątek w katowickiej galerii handlowej napadł 49-letni mężczyzna, wykrzykujący, że Budka jest „Niemcem”, „nazistą” i „świnią Tuska”. Agresor szarpał posła, zniszczył mu telefon; Budka zgłosił sprawę na policji.
Gomułka na Nowogrodzkiej
Można przypuszczać, że ataków na polityków opozycji byłoby mniej, gdyby atakujący nie czuli cichego przyzwolenia władzy na takie zachowanie. A że takowe istnieje, widać było przy okazji głośnej interwencji otwockiej policji, która we wtorek zaciągnęła do radiowozu posłankę Kingę Gajewską – tylko dlatego, że demonstrowała nieopodal wiecu Mateusza Morawieckiego. Posłów chroni immunitet, policjanci musieli mieć tego świadomość – podobnie jak tego, kogo zatrzymują, ponieważ zarówno Gajewska, jak i zgromadzeni obok ludzie krzyczeli do funkcjonariuszy, że to posłanka. Na nic jednak to się zdało. Co więcej, kiedy zdjęcia zatrzymywanej posłanki obiegły media, politycy obozu rządzącego i ich akolici ruszyli ze wsparciem dla policji – drwili z Gajewskiej i przekonywali, że interwencja policjantów była prawidłowa.
Przejawem podobnego podejścia władzy do przeciwników politycznych, a nawet zwykłych krytyków, było też zuchwałe zachowanie Służby Ochrony Państwa, której funkcjonariusze powalili na ziemię aktywistów ekologicznych tylko dlatego, że podczas spotkania wyborczego Mateusza Morawieckiego w Świdniku rozłożyli baner: „Ocieplenie to twoja robota”. Wszystkiemu towarzyszyły wulgarne komendy – SOP jednak oficjalnie zaprzecza, aby to funkcjonariusze krzyczeli: „Leż, ku..., leż!” czy „Ty ch...”. Jakby tego było mało, dokumentującej zajście dziennikarce „Gazety Wyborczej” sopowiec rozbił telefon.
Ale i słowa Jarosława Kaczyńskiego – wygłoszone już po napaści na Borysa Budkę – nie pozostawiają wątpliwości, że rządzący celowo eskalują napięcie, zohydzają przeciwników politycznych, utrwalają dychotomiczną wizję podziału świata. W specjalnym wystąpieniu prezesa PiS poświęconym filmowi Agnieszki Holland „Zielona granica” odezwały się echa czasów, wydawałoby się, dawno minionych, a Kaczyński kolejny raz brzmiał – i grzmiał – jak Gomułka. W haniebny sposób atakował reżyserkę i, rzecz jasna, pod wszystko próbował podłączyć KO i Donalda Tuska. Jakby było mało migawek z przeszłości, wiceszef MSWiA Błażej Poboży poinformował, że w kinach studyjnych film Agnieszki Holland będzie poprzedzany specjalnym spotem wyprodukowanym przez resort spraw wewnętrznych – istne Pisowskie Kroniki Filmowe.
Czytaj też: Zatrzymanie posłanki KO na wiecu Morawieckiego. Myślą, że im już wszystko wolno. Mylą się
Szury i mundury
„Zielona granica” ma być dla PiS kolejnym „politycznym złotem”. Wzmożenie moralne, które pod batutę Kaczyńskiego rozkręciły prawicowe media, ma nie tylko mobilizować wyborców PiS do „obrony polskiego munduru” – a co za tym idzie, także władzy – ale też przykryć aferę wizową, która zaczyna przebijać się do elektoratu obozu rządzącego. Trudno bowiem uwierzyć, że „to nawet nie jest aferka”, kiedy równolegle są aresztowania, dymisje, a Niemcy straszą przywróceniem kontroli na granicy. Stąd PiS próbuje zrównoważyć skutki jednego kryzysu, rozpętując kolejny – potencjalnie korzystny dla rządzącej prawicy.
PiS jest gotowy podpalić kraj, byle utrzymać się przy władzy. Szczując na reżyserkę oraz jej film, równolegle proponuje patriotyczne uniesienie w wersji turbo: łańcuchy poparcia dla mundurowych, koncerty „Murem za polskim mundurem”, a nawet posłanki ganiające po Sejmie w… wojskowych mundurach. I śmieszno, i straszno.
Choć i tak największym echem rozniosły się skandaliczne słowa Andrzeja Dudy, który chcąc wesprzeć swojego pryncypała z Żoliborza, przypomniał hasło z czasów okupacji hitlerowskiej: „Tylko świnie siedzą w kinie”. Duda tłumaczył, że to był cytat z – bliżej nieokreślonych – funkcjonariuszy Straży Granicznej. Ale zarazem nie odciął się od nagonki na Holland. A przypomniane przez niego hasło zaczęło żyć swoim życiem – transparenty z nim pojawiły się pod kinami, w których puszczany jest film, ale też opozycyjna strona, chcąc wesprzeć reżyserkę, twórczo je przerabia.
„W tym szaleństwie, w tej głupocie jest metoda” – mówił w niedzielę w Mińsku Mazowieckim Donald Tusk. Lider KO tłumaczył, że eskalując emocje, szczując, wskazując „zdrajców”, a równolegle demonstrując swoją siłę, PiS chce utrwalić w ludziach przekonanie, że tylko on może zaprowadzić porządek.
Polecieli i ulecieli
W zalewie tych emocji trudno się przebić z postulatami programowymi. Udało się Nowej Lewicy, której wycieczka na konwencję do Wiednia miała służyć pokazaniu na „żywym przykładzie”, że możliwe jest zbudowanie osiedli tanich mieszkań na wynajem. Swoją konwencję w sobotę miała też Konfederacja. „Spodek odleci” – zapowiadali konfederaci. Jednak daleko nie ulecieli: ze Spodka przebiły się głównie fragmenty koncertu zapomnianego już nieco Jakuba Molędy (wokalisty znanego w latach 90. boysbandu L.O.27) oraz zdjęcia pustek na trybunach. Ambicje polityków Konfederacji, podobnie jak katowicka hala, okazały się za duże.
Z kolei liderom Trzeciej Drogi udało się przebić głównie z komunikatem, że nie zamierzają brać udziału w organizowanym 1 października przez Tuska „marszu miliona serc”. To też najlepszy dowód, że TD nie tyle walczy z PiS, ile przede wszystkim z wyborczym progiem. Dystansując się od największej formacji opozycyjnej i próbując za wszelką cenę odróżnić, żółto-zieloni usiłują złapać polityczny tlen. Przy tak silnej polaryzacji to nie lada sztuka. A nic nie wskazuje na to, aby kampanijna temperatura choć trochę zelżała.