Miał powody do szarży: jako szef kancelarii premiera odpowiadał za projekt decyzji o rozpoczęciu przygotowań do tzw. wyborów kopertowych. Jest więc drugą po Morawieckim osobą, która może odpowiadać karnie za to zarządzenie. Grozi mu też zwrot poniesionych przez państwo strat – ok. 70 mln zł.
Czytaj też: Czy Morawieckiego da się osądzić za wybory kopertowe?
Teatr Dworczyka
To, gdzie w tej sprawie są słabe punkty, dobrze było widać po tym, na które pytania Michał Dworczyk usiłował nie odpowiadać. Najbardziej newralgiczne: dlaczego wybory miała przeprowadzać Poczta Polska, a nie Państwowa Komisja Wyborcza, która za to ustawowo odpowiada, i dlaczego premier Morawiecki wydał zarządzenie o rozpoczęciu przygotowań do wyborów, mimo że ekspertyzy Prokuratorii Generalnej i departamentu prawnego Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wyraźnie stwierdzały, że ustawa antycovidowa nie może być podstawą prawną organizacji wyborów wyłącznie drogą korespondencyjną.
Na pytanie, dlaczego wybory kopertowe miała organizować Poczta, Dworczyk odpowiedział, że nie wie, ale „wydaje mu się”, że tylko ona posiada zasoby, by móc wybory zorganizować. Choć bardziej wiarygodna wydaje się wersja, że PKW, dysponując opinią Artura Sobonia, ówczesnego ministra infrastruktury (był przesłuchiwany na jednym z poprzednich posiedzeń komisji), uznała, że nie da rady przeprowadzić wyborów w tych warunkach. Poczta Polska też chyba nie chciała, bo w tym czasie podał się do dymisji jej prezes Przemysław Sypniewski, którego zastąpił polityk PiS Tomasz Zdzikot.
W sprawie braku podstawy prawnej działań premiera Dworczyk powoływał się na trzecią opinię, wydaną już po zarządzeniu przygotowania wyborów, która uznawała, że można je przeprowadzić na podstawie ustawy antycovidowej.