Przesłuchanie Kaczyńskiego miało wyglądać inaczej. PiS torpeduje, ale czy skutecznie?
Przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego przez komisję śledczą ds. Pegasusa z pewnością miało wyglądać inaczej. Najpierw prezes PiS odmówił złożenia przysięgi w całości. Powoływał się na to, że nie może powiedzieć „wszystkiego”, co jest mu wiadome, skoro premier oficjalnie nie zwolnił go z obowiązku zachowania tajemnicy co do wiadomości o klauzuli tajności.
Był to wybieg, bo Kaczyński mógłby bez problemu przekazać niejawne informacje na posiedzeniu niejawnym. Jednak komisja nie dysponowała odpowiednim dokumentem od premiera ani nie postawiła się twardo Kaczyńskiemu. A potem nie było dużo lepiej – ogólne wrażenie było takie, że zadowolony z siebie Kaczyński wyśmiewał komisję, a jej brakowało umiejętności i narzędzi, żeby go na czymś złapać.
Nie był to pierwszy raz, gdy działające w Sejmie trzy komisje śledcze – do spraw Pegasusa, afery wizowej i wyborów kopertowych – borykały się z podobnymi problemami. Wcześniej przewodniczący miewali trudności z regulaminem, a śledczy zadawali pytania tak długo i niekonkretnie, że w ich wypowiedziach mieściło się kilka odrębnych kwestii, do tego dołączali zaś własne impresje i jeszcze oskarżenia polityczne. W konsekwencji świadek mógł sobie z tego wybrać, co chciał, i uniknąć trudnych pytań. Często pytano o fakty powszechnie znane, wielokrotnie powtarzano te same kwestie – widocznie brakowało dobrej taktyki przesłuchania. Był to znakomity sposób, żeby odfajkować posiedzenie i opublikować ognisty wpis w mediach społecznościowych – ale niewiele ustalić.