Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Błaszczak grzmiał, wszyscy klaskali. Co dalej z bronią z Korei Południowej?

Zatwierdzenie umów na nowoczesne czołgi i haubice dla Polski, 26 sierpnia 2022 r. Zatwierdzenie umów na nowoczesne czołgi i haubice dla Polski, 26 sierpnia 2022 r. Leszek Chemperek / Ministerstwo Obrony Narodowej
Krytykę decyzji PiS zastąpiło kłopotliwe milczenie w sprawie nowych zamówień czołgów K2 i haubic K9. Koreańczycy dwoją się i troją, ale na razie Warszawa i Seul są daleko od uzgodnień. Zbliżenie może przynieść wizyta delegacji MON w Korei planowana na koniec kwietnia.

Przypomnijmy liczby, bo stanowiły największy jednorazowo ogłoszony pakiet uzbrojenia „kupowany” przez Polskę i jednocześnie największy „sprzedawany” jednorazowo przez Koreę Południową komukolwiek na świecie. Cudzysłowy są tu ważne, bo droga od szumnych zapowiedzi ówczesnej władzy do konkretnych liczb na faktycznych umowach bywa daleka.

27 lipca 2022 r. w scenerii ogrodu pałacyku MON przy Klonowej ówczesny szef resortu Mariusz Błaszczak ogłosił i „zatwierdził” własnoręcznymi podpisami zakup 48 samolotów FA-50, 288 wyrzutni rakietowych K-239 Chunmoo, 672 haubic samobieżnych K9 oraz aż 1 tys. czołgów podstawowych K2. Poza samolotami odrzutowymi, do których produkcji Polska ma bardzo ograniczone kompetencje, każdy z tych potężnych zakupów – po początkowej transzy pozyskanej „na szybko” z importu – miał się wiązać z uruchomieniem produkcji całości lub istotnych komponentów sprzętu w kraju.

Atmosfera była taka – po pierwszych kilku miesiącach wojny za wschodnią granicą – że machnięto ręką na pospieszny tryb uzgadniania zamówień, niedający szans na wynegocjowanie praktycznie niczego dla przemysłu. Rozmowy nad „polonizacją” czołgów, haubic i wyrzutni oraz kooperacją przy ich produkcji zaczęły się dopiero, gdy Koreańczycy mieli polskie zobowiązania na papierze. Dominowały pochwały, że rząd PiS szybko znalazł dostawcę sprzętu na zastąpienie tego oddanego Ukrainie, w dodatku nowoczesnego i zachodniej konstrukcji. „Nie mamy czasu” – grzmiał minister Błaszczak, a niemal wszyscy klaskali.

Może z wyjątkiem niektórych przedstawicieli polskiego przemysłu. W manifestacyjny sposób zaprotestował, a potem został usunięty szef Huty Stalowa Wola, który przewidywał złe skutki koreańskiego dealu stulecia dla swojej fabryki. Głosy krytyki, że PiS przy okazji może ukatrupić produkcję stworzonej przez poprzedników armatohaubicy samobieżnej Krab, podobnej do K9, a może lepszej, bo „własnej”, były tłumione narracją o budowie nowych linii produkcyjnych, inwestycjach za rządowe pieniądze na Śląsku czy w Poznaniu (m.in. Cegielski) i wizją potęgi nie tylko militarnej, ale i przemysłowej.

Krytycy krytyków przypominali też, że polskość Kraba jest iluzoryczna, bo podwozie i tak ma z Korei, wieżę z Wielkiej Brytanii, a armatę francuską – i jest bardzo udanym, ale składakiem. Koreańscy oferenci po bezprecedensowym sukcesie w Polsce mieli być skłonni zaoferować większy transfer technologii i szybsze, w tygrysim azjatyckim stylu, wdrożenie produkcji. W tej wizji już w 2026 r. haubice K9 i czołgi K2 miały wyjeżdżać z polskich fabryk, a oba wyroby miałyby literki PL przy nazwach.

Zwrot ku Europie?

Latem miną dwa lata od tych zapowiedzi Mariusza Błaszczaka, któremu – zrządzeniem wyborców – nie było dane doprowadzić ich do skutku. Ale ponieważ nowy rząd ogłosił generalną kontynuację kluczowych zamówień zbrojeniowych i do tej pory nie pokazał konkretnych zastrzeżeń do umów poprzedników, wynikających z prowadzonego w MON „audytu”, można było przypuszczać, że i koreańskie zamówienia przejmie jak swoje. Tak się stało przecież z kontraktami dla polskiego przemysłu, z dumą ogłaszanymi w pierwszych tygodniach nowego rządu jako propolski zwrot w polityce zbrojeniowej. I z amerykańskimi – będącymi kontynuacją w budowie systemu zintegrowanej obrony powietrznej. Jeśli chodzi o Koreę, widać zastój, skojarzony od razu z wyrażanymi w kampanii wątpliwościami, zastrzeżeniami i oporem.

Do tej pory Koreańczycy nie uzyskali podpisu MON na kolejnej transzy zamówień na 180 czołgów K2 ani na haubice K9, których 152 sztuki wstępnie zamówił Błaszczak w grudniu – na odchodne, z zastrzeżeniem realizacji na kredyt z Korei, którego zwiększenia się spodziewał. Mechanizm finansowy wprowadzony przez PiS dla umów z Koreą (i w kilku innych przypadkach) to kupowanie za pieniądze eksportera, który wykłada kasę dla swoich producentów, spłacaną później z procentem przez polskich podatników. Pod koniec lutego koreański parlament zgodnie z oczekiwaniami Polski podniósł limity kredytowe państwowego banku i ułatwił wykonanie planu. Dobrą wiadomość z Seulu przywiozły do Warszawy dwie kolejne delegacje na szczeblu szefa zbrojeniowej agencji rządowej i wiceministra obrony. Spotkania dwustronne się odbyły, padły zapewnienia o kontynuacji obopólnie korzystnej współpracy, ale do podpisania kolejnych umów nie doszło.

Być może finansowe tryby potrzebują czasu na uruchomienie gotówki. Pretekstem mogły być koreańskie wybory parlamentarne 10 kwietnia (wygrane przez dotychczasową opozycję), choć specyficzny system polityczny Korei sprawia, że na skład i decyzje rządu wyznaczanego przez prezydenta nie mają one zasadniczego wpływu. Warszawa – i tak zajęta wyborami samorządowymi – wykorzystała ten czas do odwleczenia własnych decyzji. Jednocześnie rząd Donalda Tuska czynił wielkie europejskie otwarcie, z dużą nadzieją postrzegane przez firmy obronne z Francji i Niemiec. Nie próżnowali też Amerykanie, zszokowani na początku skalą i tempem polskich deklaracji o zakupach z Korei. Nie sprzyjało wreszcie kilkumiesięczne opóźnienie w obsadzie Polskiej Grupy Zbrojeniowej przez nową władzę. W efekcie sytuacja stała się dla Koreańczyków na wielu poziomach trudniejsza. Z innej strony MON wciąż jest pod ogromnym wpływem generałów ze Sztabu Generalnego i Agencji Uzbrojenia, którzy są przywiązani do kierunkowych decyzji poprzedników – sami mieli na nie duży wpływ. Wciąż naciskają na szybką realizację planów sprzyjających realnemu zwiększeniu polskich zdolności obronnych, choć oczywiście muszą akceptować polityczne zmiany preferencji w odniesieniu do kontraktów jeszcze niepodpisanych.

Te zmienione preferencje oznaczają głównie zwrot ku Europie. Dlatego m.in. mówi się w branży o podwyższonej pewności siebie Francji co do szans w przetargu na okręty podwodne, a coraz częściej słychać też o francuskich samolotach wielozadaniowych Rafale dla Polski, temacie zapomnianym od ponad 20 lat, gdy wybraliśmy F-16 zamiast Mirage 2000.

Czytaj też: Błaszczak wydaje miliardy: koreańska inwazja i szok w zbrojeniówce

Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, w tle koreańskie czołgi K2 Black Panther. 6 grudnia 2022 r.Kacper Pempel/ForumMinister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, w tle koreańskie czołgi K2 Black Panther. 6 grudnia 2022 r.

Czytaj też: Sprzedać Polsce abramsy, odstraszyć Rosję

Potrzebne pilne decyzje

Korea to jednak głównie sprzęt lądowy, najbardziej i najszybciej potrzebny głównie z powodu wielkich i bezpłatnych donacji dla Ukrainy. Dokładnych liczb nikt do tej pory, mimo zmiany rządu, nie podał, ale „mówi się” o przekazaniu na wschód ok. 300 czołgów i 200 dział samobieżnych. Portal obronny Defence 24 podliczył w marcu wielkość sił pancernych Polski na 631 egzemplarzy czołgów konstrukcji zachodnich (K2, Leopard, Abrams) i wschodnich (T-72, PT-91), a zatem o ponad setkę mniej, niż wynosił stan przed wojną w Ukrainie, pomimo dostarczenia w sumie prawie 100 używanych abramsów i nowych K2. Jeśli uznać, że poradzieckie wozy i tak nie mają przyszłości i zostaną z czasem przekazane Ukrainie lub komuś innemu, stan czołgów zachodnich spada do 348. Oznacza to jedno: Polska musi nie tylko w pełni zrealizować obiecane dostawy abramsów (116 szt. używanych i 250 nowych), ale dokupić znaczną liczbę innych czołgów, by utrzymać w linii potencjał sprzed 2022 r. Gdyby zaś myśleć o rozbudowie armii do sześciu dywizji wojsk lądowych „najsilniejszych w Europie”, to według wyliczeń Tomasza Dmitruka z „Dziennika Zbrojnego” do ukompletowania wszystkich batalionów pancernych i zmechanizowanych tak wielkiej armii potrzeba aż 1798 czołgów.

Mniejsze, ale też olbrzymie są wyliczenia w zakresie dział samobieżnych – 816, bojowych wozów piechoty – 1450, czy kołowych transporterów opancerzonych – 1508. Jeśli zgodnie z zapowiedzią Sztabu Generalnego liczba wozów w batalionach pancernych i zmechanizowanych zmniejszy się z 58 do 44, polskie potrzeby sprzętowe spadną w tym zakresie o jedną czwartą, ale i tak pozostaną gigantyczne.

Nowy rząd nie odwołał planów PiS dotyczących rozbudowy sił zbrojnych ani nie przedstawił do tej pory żadnej alternatywnej wizji. Na tle potrzeb nawet tysiąc wozów K2 obiecanych z Korei to zaledwie część potrzebnego sprzętu. A problem zaczyna się pojawiać na poziomie liczb o wiele mniejszych niż zakładane potrzeby. Polska do tej pory podpisała tylko jedno zamówienie na 180 czołgów K2. Drugie, na taką samą liczbę, miało być gotowe w poprzedniej kadencji, ale na przeszkodzie stanęły finanse i niedogadanie zmian w konfiguracji (nowa transza miała być bardziej spolonizowana). Niemal pół roku po wyborach nie ma zapowiedzi, co dalej, zaczyna się niepokoić obronny komentariat, snujący w internecie przypuszczenia, spekulacje, a nawet wydający wyroki. Milczenie MON i Ministerstwa Aktywów Państwowych (bo przemysł obronny podlega resortowi aktywów) staje się drażniące, a pauza obciąża polityków, którzy w dziedzinie zamówień zbrojeniowych obiecywali kontynuację. Na kierunku koreańskim lepiej jest z zamówieniami na artylerię, bo umowy zawarte przez poprzedników dotyczą 364 dział K9, z tym że status tej grudniowej, warunkowej, nie jest dziś jasny.

W sprzęcie lądowym najbezpieczniejsza jest sytuacja wyrzutni rakiet, bo tych zamówionych zostało ponad 200 i współpraca koreańskiego producenta z polskim dostawcą podwozi na razie układa się dobrze. Pytanie, co dalej z polonizacją – haubic i wyrzutni – i z najbardziej problematycznym tematem czołgów. Porozumienia techniczno-przemysłowe niczego nie dadzą bez „woli politycznej”.

Okazja do dogadania się nadchodzi. 24 kwietnia na koreańskim poligonie nastąpić ma testowe odpalenie z „polskiej” wyrzutni Chunmoo pocisku rakietowego o kalibrze 600 mm. Ta wielka rakieta ma zasięg niemal 300 km i obok amerykańskich ATACMS-ów strzelających z HIMARS-ów ma być jedną z najgroźniejszych broni przyszłej polskiej armii. Polsce bardzo zależy na takim uzbrojeniu, a jeszcze bardziej na takim ułożeniu współpracy z dostawcami rakietowych technologii, by możliwe było uruchomienie w kraju produkcji takich i innych pocisków.

Na 300 km strzelać za często nie trzeba, więc Warszawie bardziej zależy na pociskach o mniejszym zasięgu, za to wytwarzanych w dużych liczbach i u siebie. Jeśli zamiar jest taki, by posiadać w szyku 800 wyrzutni rakiet, to biorąc pod uwagę pojemność zasobników startowych pocisków, na realne starcie potrzeba dziesiątek tysięcy. Korea miała być w tym zakresie nadzieją większą niż Ameryka, która wciąż utrzymuje technologiczne i przemysłowe restrykcje, utrudniające całościowy transfer kompetencji produkcyjnych.

„Wielkie bum” w Korei ma obserwować polska delegacja polityczno-wojskowa. Na razie ustalenia są takie, że z ramienia MON na jej czele stać ma wiceminister odpowiedzialny za zbrojenia Paweł Bejda. Ale Koreańczycy stają na głowie, by ściągnąć do siebie wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza oraz ludzi z kierownictwa resortu aktywów. Mają w pamięci, jakie wrażenie na Błaszczaku i jego świcie zrobiła wizyta z przełomu maja i czerwca 2022 r., i chcą powtórzyć wszystkie atrakcje (np. przejazd otwartą limuzyną) dla nowej ekipy. Niezależnie od składu delegacji i dyplomatyczno-biznesowego blichtru, jaki towarzyszyć będzie wizycie, konkretne ustalenia, co dalej z koreańskimi kontraktami, są konieczne i pilne.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną