Wsparcie dla zapowiadanego przez Polskę od kilku miesięcy gigantycznego zamówienia na 250 abramsów zapisano w sprawozdaniu komisji sił zbrojnych Izby Reprezentantów w ramach prac nad obronną ustawą budżetową na 2022 r. Ustawa ta jest corocznie przedmiotem przeciągania liny między większością a mniejszością, Białym Domem, Kongresem i Pentagonem, a także frakcjami wewnątrz partii rządzącej. Polityczne podziały spowodowały, że choć rok fiskalny w Stanach zaczął się 1 października, ani ustawa o budżecie obronnym (NDAA), ani cały budżet federalny nie został uchwalony, a rząd finansuje się w ramach prowizorium. Jednak zapis o czołgach dla Polski jest istotny, bo NDAA ’2022 to pierwsza w pełni autorska ustawa obronna administracji Joe Bidena i wyznacza kurs polityki zbrojeniowej nie tylko na przyszły rok, ale całą resztę kadencji.
„Komisja pochwala niedawną decyzję Polski o zakupie 250 najnowocześniejszych wersji amerykańskich czołgów Abrams w celu podniesienia zdolności swoich sił zbrojnych” – czytamy w specjalnym paragrafie poświęconym transakcji z Polską. Nie dotyczy on wyłącznie czołgów, ale abramsy wymienione są tam jako jedyny konkretnie nazwany typ uzbrojenia. „Komisja zwraca się do sekretarza obrony i dyrektora agencji współpracy obronnej (odpowiedzialnej za koordynację eksportu uzbrojenia) o poinformowanie kongresowych komisji ds. obrony nie później niż do 31 grudnia 2021 o procedurze i harmonogramie dotyczących sprzedaży Polsce czołgów Abrams” – dodają kongresmeni. Wyznaczyli nieodległy termin, w którym chcą usłyszeć od Pentagonu szczegóły zapowiadanego kontraktu.
Jest to sytuacja o tyle dobra, że przy specyficznym podejściu polskiego MON do informacji publicznej ze strony Kongresu i amerykańskich urzędów polska opinia publiczna może dowiedzieć się dużo więcej niż od ich rodzimych odpowiedników. „Komisja zachęca administrację, by wspomniana sprzedaż nastąpiła tak szybko, jak to możliwe” – konkludują amerykańscy parlamentarzyści.
Izba Reprezentantów i Senat są w rękach demokratów, i choć między Białym Domem a Kongresem od czasu do czasu iskrzy, wsparcie dla wzmocnienia zdolności obronnych NATO i sojuszników – poprzez sprzedaż uzbrojenia – nie stanowi kontrowersji.
Czytaj też: Wicher ze wschodu, czyli gry wokół ważnej rakiety
Rosyjski kontekst kontraktu z Polską
Sprzedaż abramsów postrzegana jest w Kongresie w kontekście sojuszniczym: całej wschodniej flanki NATO. Kongresmeni podkreślają, że odstraszanie Rosji i wzmacnianie sojuszników narażonych na jej wrogie działania to ich priorytet. Cytują przy tym znane od lat przykłady rosyjskiej agresji: nielegalne zajęcie Krymu, okupację Donbasu, militarne zastraszanie Ukrainy i wrogie działania na Morzu Czarnym. Po raz pierwszy jednak tak wyraźnie zwracają też uwagę na wojskową integrację Białorusi i Rosji, której skutkiem jest nagromadzenie sił u granic Polski.
Zakup 250 czołgów ma podnieść zdolności odstraszania Rosji przez sojusz, a w tym zadaniu potencjał obronny Polski jest dla Waszyngtonu kluczowy. Kongresmeni wprost nazywają nasz kraj najsilniejszym sojusznikiem USA, który – zgodnie z deklaracją podjętą na szczycie NATO w Walii – przeznacza na wojsko ponad 2 proc. PKB i ponad 20 proc. z tego wydaje na modernizację sprzętu (faktycznie te współczynniki są dużo wyższe – 2,3 proc. i 30 proc.). Komisja docenia wysiłki modernizacyjne (co nie powinno dziwić, skoro większość kupowanych przez MON dużych pakietów uzbrojenia jest „made in USA”), ale także rosnącą zdolność do współdziałania z jednostkami wojsk lądowych i sił powietrznych Stanów Zjednoczonych, rozmieszczonymi rotacyjnie lub cyklicznie w Polsce. Pojawienie się abramsów, kolejnego po F-16, F-35, patriotach i HIMARS-ach systemu obronnego łączącego Polskę z USA, rozszerzy i zacieśni to współdziałanie, co z perspektywy Waszyngtonu jest niezwykle korzystne.
Komisja obrony Izby Reprezentantów idzie dalej i domaga się, by Amerykanie nie tylko sprzedawali sojusznikom na wschodniej flance swój sprzęt, ale by znacząco i trwale zwiększyli obecność wojskową w Europie. Kongresmeni – nie po raz pierwszy w ostatnich latach – wskazują na korzyści wynikające ze stałego rozmieszczenia wojsk w regionach, gdzie ryzyko konfliktu jest wysokie, a zdolność do odstraszania na odległość może nie wystarczyć. Dlatego we wnioskach do ustawy obronnej wpisali całą litanię postulatów na rzecz ustanowienia na wschodzie NATO nowych stałych baz, z których wojska mogłyby szybciej i bardziej stanowczo reagować, które byłyby tańsze w utrzymaniu niż obecnie stosowany model rotacyjnego przerzutu wraz ze sprzętem i których obsada nie podlegałaby rytmowi szkolenie-misja-odpoczynek, zmniejszającemu trzykrotnie w praktyce ilość dostępnych sił.
W kontekście baz znowu pojawia się Polska, wymieniona wraz z Rumunią i krajami bałtyckimi jako miejsce, gdzie przydałoby się więcej amerykańskich wojsk w stałych placówkach. Komisja zażądała nawet od Pentagonu specjalnego raportu o możliwościach, korzyściach i kosztach takiej dyslokacji, który miałby być gotowy na wiosnę.
Czytaj też: Potężna broń hipersoniczna. Rosja i Chiny już ją mają
Biden nie chce budować nowych fortów
Pamiętajmy jednak, że to na razie głos komisji, który nie ma jeszcze wsparcia całego Senatu. Kilka lat temu Pentagon zignorował apel o analizę dotyczącą stacjonowania w Polsce na stałe brygady wojsk lądowych, a zamiast tego wysyła ją na rotacyjnej zasadzie. Departament obrony niezależnie od apeli Kongresu prowadzi przegląd wojsk USA na świecie, w którym wschodnia flanka NATO ma być traktowana priorytetowo. Nie słychać, by siły USA miały tu zostać zmniejszone. Przeciwnie, w ubiegłym tygodniu Pentagon ogłosił dodatkowe wsparcie krajów na wschodzie Europy przez wysłanie doradców wojskowych z 4. Brygady Wsparcia Sił Bezpieczeństwa, formacji pomagającej w osiągnięciu interoperacyjności i zrównywaniu standardów nowych sojuszników. Departament obrony działa jednak na polecenie Białego Domu, a nie Kongresu, a kwestia stałych baz i rozmieszczenia wojsk w erze globalnej rywalizacji jest jedną z bardziej kontrowersyjnych w polityce obronnej USA. Joe Biden raczej nie chce budować nowych fortów.
Kongresmeni zwracają uwagę na brak logiki w jednej z kluczowych decyzji US Army z ostatnich lat, która ma ścisły związek ze wschodnią flanką NATO i Polską. Piąty korpus wojsk lądowych, którego wysunięta placówka dowódcza znalazła się w Poznaniu i gdzie stanowisko zastępcy dowódcy objął polski gen. Adam Joks, stacjonuje na stałe w Fort Knox w stanie Kentucky, choć ma on być przeznaczony do obrony Europy przed rosyjską agresją. Ta hybrydowa, rotacyjna koncepcja nie podoba się komisji, która pyta Pentagon o potencjalne negatywne skutki fizycznego oddalenia kwatery głównej od teatru działań. Jak wpłynie to na szybkość reakcji? Co z różnicą czasu? Czy Rosjanie nie mają teraz ułatwionego zadania?
Kongresmeni domagają się jasnej strategii, a z podtekstu wynika, że najchętniej widzieliby jego kwaterę główną na stałe w Europie. Jednak nawet umieszczenie dowództwa bliżej rejonu odpowiedzialności nie rozwikła problemu alarmowego przemieszczenia podporządkowanych korpusowi sił (kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy). Na niedawnych ćwiczeniach certyfikujących V Korpus w Niemczech „dowodzenie” podległymi związkami taktycznymi odbywało się wirtualnie. W realnej wojnie, a nawet w poprzedzającej ją fazie kryzysu, dywizje i brygady trzeba będzie mieć na miejscu i wysłać na pozycje, a ich przerzut zajmuje tygodnie, często miesiące w czasie pokoju, nie mówiąc o trudnościach, jakie całemu procesowi zafundowałby aktywny przeciwnik.
Czytaj też: Błaszczak gra w żołnierzyki. Wróci obowiązkowy pobór?
Cięcia w wielkich manewrach
W ostatnich dwóch latach przerzut wojsk i sprzętu do Europy ćwiczony był na nowo w serii przedsięwzięć pod wspólnym mianem Defender Europe. Ograniczona znacznie przez pandemię pierwsza edycja z 2020 r. koncentrowała się na rejonie Bałtyku, kolejna w 2021 obrała kierunek południowy na Morze Czarne i Bałkany. Do portów zawijały olbrzymie statki Ro-Ro, z których brzuchów wypełzały czołgi i „złożone” do transportu śmigłowce, a na poligonach lądowali wprost z USA spadochroniarze sił szybkiego reagowania (całymi batalionami).
Defender był tym wyczekiwanym od lat „ćwiczeniem wielkiej skali”, które NATO jest w stanie zorganizować tylko co kilka lat, ale Ameryka chciała przeprowadzać co roku. I kongresmeni zauważyli, że w budżecie na 2022 r. Defender zniknął. „Komisja odnotowuje, że departament obrony odwołał dużej skali ćwiczenie Defender Europe w okresie podwyższonej agresywnej aktywności wojskowej Rosji i zastąpił je ćwiczeniami o mniejszej skali. (...) Komisja wyraża zaniepokojenie, że modyfikacja skali ćwiczeń Defender zaplanowana kilka lat temu nie została ujawniona Kongresowi aż do chwili przedłożenia projektu budżetu na rok 2022”.
Jak widać, brak komunikacji między resortem obrony a parlamentem nie jest wyłącznie polską specjalnością. Jednak parlamentarzyści na Kapitolu mają silniejsze instrumenty nacisku, interwencji i kontroli – na początek zażądali od Pentagonu wyjaśnień i strategii ograniczenia wpływu zmniejszonego Defendera na gotowość obronną, współdziałanie z sojusznikami i odstraszanie Rosji. Z oświadczeń wojska i departamentu nie wynika na razie jasno, co stanie się w przyszłym roku z Defender Europe – wojska lądowe USA zapewniają, że w jakiejś formie manewry się odbędą, a główną rolę odegra właśnie V Korpus. Nawet jeśli sprzedaż abramsów nastąpi w rekordowym tempie, czołgi te w polskich barwach raczej nie zdążą na przyszłoroczną edycję, choć można być pewnym, że MON zrobi wszystko, by amerykańskie wozy wyglądały już na nasze.
Czytaj też: Gdzie trzymać drogie zakupy? F-35 wylądują w Łasku