Baza antyrakietowa w Redzikowie. Ten tekst nieco zepsuje atmosferę sukcesu i święta
Baza w Redzikowie (dziś oficjalne otwarcie) ma historię długą, męczącą i nie najlepszą z perspektywy dzisiejszych zagrożeń. To pozostałość po poprzedniej epoce, w której najpierw prezydent George W. Bush, a potem Barack Obama główne zagrożenia dla USA i Europy widzieli bardziej w Iranie niż w Rosji.
W związku z programem rakietowo-nuklearnym Teheranu Bush chciał zainstalować antyrakiety w przyjaznych mu krajach „nowej Europy”, jak jego sekretarz obrony Donald Rumsfeld określał przyjęte do NATO kraje z byłej strefy wpływów ZSRR. Były, z różnych przyczyn bardziej niż Francja czy Niemcy, przychylne amerykańskim interwencjom w Afganistanie i Iraku. Gdy tylko Amerykanie, pod presją Izraela, odkryli, że Iran rozbudowuje potencjał rakietowy przy pomocy Rosji i Korei Północnej, zapragnęli umieścić w Europie tarczę zdolną do przeciwdziałania. Na udostępnienie swego terytorium zgodziły się Polska i Czechy, kraje w NATO bardzo zaangażowane, ale wciąż czujące się jak członkowie drugiej kategorii. Strategiczna baza rakietowa USA podnosiłaby ich prestiż i poziom ochrony.
Czytaj także: Witajcie w świecie super-Trumpa. Powrotu do starych dobrych czasów już nie ma
Obama redukuje decyzję Busha
Amerykanie, tkwiący we mgle wojny z terrorem, nie żartowali.