Błękitna ściana nie zatrzymała czerwonej fali. Największy polityczny comeback naszych czasów okazał się faktem. 45. prezydent USA będzie też 47. Donald Trump zyskał status bohatera, a wyznawcy utwierdzili się w wierze w jego nadludzkie możliwości. Jeśli zechce je przetestować, wielkie zmiany zaczną się zanim wkroczy ponownie do Białego Domu 20 stycznia. Teoretycznie najpotężniejszy człowiek świata poczuje się niezwyciężony. Nadchodzi Super-Trump.
Czytaj też: Poczet prezydentów USA. Pomocnik historyczny „Polityki”
Trump, zyski i „deale”
„Bóg oszczędził mnie z jakiegoś powodu” – Donald Trump powtórzył w pierwszym powyborczym przemówieniu frazę, która w czasie kampanii miała mobilizować wyborców wokół jego misji, a teraz ma mu ją umożliwić. „Moje motto będzie proste: co zostało obiecane, będzie zrealizowane” – zapewnił tłum wiwatujący na Florydzie.
Technicznie nie była to mowa wygranego kandydata – gdy przemawiał miał na koncie 266 zagwarantowanych głosów elektorskich na 270 potrzebnych do całkowitej pewności. Ale wcześniejszy układ wygranych stanów w praktyce zablokował możliwość uzyskania wymaganego wyniku przez Kamalę Harris. W dodatku, co nie zdarzyło się od dekad, Republikanin wygrał tzw. popular vote, co znaczy, że nie tylko sprzyja mu arytmetyka wyborcza, ale po prostu więcej Amerykanów chce, by rządził ich krajem.