Świat

Witajcie w świecie super-Trumpa. Powrotu do starych dobrych czasów już nie ma

Zysk Trumpa będzie warunkiem „dealu”, a „deal” stanie się podstawą polityki nazywanej wcześniej transakcyjną. Nie wiadomo, czy nazwa ta będzie wciąż pasować do warunków, w których – przewidywalnie – tylko jedna strona będzie musiała zyskać. Zysk Trumpa będzie warunkiem „dealu”, a „deal” stanie się podstawą polityki nazywanej wcześniej transakcyjną. Nie wiadomo, czy nazwa ta będzie wciąż pasować do warunków, w których – przewidywalnie – tylko jedna strona będzie musiała zyskać. mat. pr.
Jeśli przyjąć, że to nie zwycięstwo Trumpa zmieniło Amerykę, a zmiany w Ameryce przyniosły zwycięstwo Trumpa, powrotu do starych dobrych czasów już nie ma. W jego wizji nie ma sojuszników – wszyscy w mniejszym czy większym stopniu wykorzystują USA. Na tych, którzy „płacą”, przynajmniej da się zarobić.

Błękitna ściana nie zatrzymała czerwonej fali. Największy polityczny comeback naszych czasów okazał się faktem. 45. prezydent USA będzie też 47. Donald Trump zyskał status bohatera, a wyznawcy utwierdzili się w wierze w jego nadludzkie możliwości. Jeśli zechce je przetestować, wielkie zmiany zaczną się zanim wkroczy ponownie do Białego Domu 20 stycznia. Teoretycznie najpotężniejszy człowiek świata poczuje się niezwyciężony. Nadchodzi Super-Trump.

Czytaj też: Poczet prezydentów USA. Pomocnik historyczny „Polityki”

Trump, zyski i „deale”

„Bóg oszczędził mnie z jakiegoś powodu” – Donald Trump powtórzył w pierwszym powyborczym przemówieniu frazę, która w czasie kampanii miała mobilizować wyborców wokół jego misji, a teraz ma mu ją umożliwić. „Moje motto będzie proste: co zostało obiecane, będzie zrealizowane” – zapewnił tłum wiwatujący na Florydzie.

Technicznie nie była to mowa wygranego kandydata – gdy przemawiał miał na koncie 266 zagwarantowanych głosów elektorskich na 270 potrzebnych do całkowitej pewności. Ale wcześniejszy układ wygranych stanów w praktyce zablokował możliwość uzyskania wymaganego wyniku przez Kamalę Harris. W dodatku, co nie zdarzyło się od dekad, Republikanin wygrał tzw. popular vote, co znaczy, że nie tylko sprzyja mu arytmetyka wyborcza, ale po prostu więcej Amerykanów chce, by rządził ich krajem.

Reklama