Trzy większości
Ostry finisz kampanii. Największe wyzwanie stoi przed Trzaskowskim. Marketingowcy PiS są zręczni
Widać, że zachodzą procesy znane z wielu innych wyborów w Polsce i za granicą. Po pierwsze, dystans między dwoma głównymi kandydatami się zmniejszył, co jest zgodne z regułą „demokracji pół na pół”. W czasach wielkiej polaryzacji – od Polski po USA – nie ma teraz wielkich przewag jednego kandydata czy partii, normą staje się remis ze wskazaniem. Zresztą sztabowcy Trzaskowskiego, również sam kandydat, jeszcze w zeszłym roku mówili, że będzie „na żyletki”; ostatnio szef kancelarii premiera Jan Grabiec powiedział, że różnica będzie „1–2 proc.”. Ale przy tak niewielkim odstępie nie ma gwarancji, w którą to będzie stronę. Będzie się liczył każdy głos.
Po drugie, wraz z rozwojem kampanii, większą rozpoznawalnością uczestników prezydenckiej batalii, podnoszeniem się temperatury i ideowych tożsamości wyniki kandydatów z czasem „dopasowują się” do notowań ich partii, to naturalna tendencja. Rzecz w tym, że w ramach tego urealniania Nawrockiemu powoli rośnie do wyniku PiS, a Trzaskowskiemu nieco spada do poziomu Platformy. I chociaż w obu przypadkach jeszcze do tego równania trochę brakuje, stąd zapewne pojawiło się wrażenie pewnego kryzysu w kampanii Trzaskowskiego. Nieszczęsna debata w Końskich nie musi zatem być jedyną przyczyną pewnej zadyszki pretendenta z PO, choć na pewno przyspieszyła ten proces „wyrównywania”, podkopała morale w obozie Trzaskowskiego. I w tym sensie była oczywistym błędem od samego pomysłu debaty z Nawrockim, bo cała reszta była już następstwem tego pierwszego nieprzemyślanego ruchu. Kolejna debata, w „Super Expressie”, była już dla Trzaskowskiego wyraźnie korzystniejsza, kandydat KO ogarnął się, był dobrze przygotowany, późniejsze wiece wyborcze pokazały, że kryzys został opanowany.