Niespodziewanie Joanna Senyszyn – znana przecież na polskiej scenie politycznej od lat – to największe wiralowe objawienie tej kampanii.
Gra zaczyna się od nowa. Dwa tygodnie to mało czasu na zmianę strategii sztabu, kombinowanie z wizerunkiem publicznym kandydata. Jest jednak coś, co Trzaskowskiemu mogłoby pomóc.
Nie było chyba głupstwa, którego któryś z kandydatów zapomniałby powiedzieć. Nie, to nie było wcale śmieszne. Lecz w całym tym szaleństwie głupoty, nienawiści i podłości jedna rzecz warta była odnotowania.
Polska demokracja powinna wyciągnąć wnioski z politycznego fiaska wpisanego w system amerykański.
W studiu stawiło się 10 z 13 kandydatów. Nie było Magdaleny Biejat i Rafała Trzaskowskiego, a Macieja Maciaka nie zaproszono.
To już ostatnia prosta kampanii przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, a pytań jest więcej, a nie mniej. Trzaskowski pozostaje faworytem, ale PiS poczuł, że wraca do gry, Mentzen osłabł, a reszta startuje z innych powodów niż prezydentura.
Organizowana przez „Super Express” debata okazała się platformą dla promocji radykalnych poglądów Grzegorza Brauna czy Macieja Maciaka. Moderatorzy nie protestowali. Reagowali za to inni kandydaci.
Cała debata publiczna wygląda dziś trochę jak ta w Końskich – coraz więcej nadawców, dużo emocji, mniej treści. To ostatnie chwile, kiedy rywalizacja wyborcza jest jeszcze choćby w najmniejszym stopniu zabawna.
Stanowski to kandydat paradoks. Realistycznym celem Hołowni jest 8 proc. Głośna marcowa dyskusja o mijance Mentzena z Nawrockim się zakończyła. Sztab Trzaskowskiego musi uważać, żeby nie zrobić kolejnych grubych błędów.
Dlaczego Biejat nie przebija się do mainstreamu, czy Zandberg brzmi wiarygodnie, mówiąc o obronności, i co do debaty wnosi powrót Joanny Senyszyn, wyjaśnia dr hab. Wojciech Rafałowski Katedry Socjologii Polityki Uniwersytetu Warszawskiego.