Kraj

Dlaczego to dobrze, gdy lewicy rośnie. Demokraci mogą wyciągnąć wnioski

Wiec poparcia Adriana Zandberga Wiec poparcia Adriana Zandberga Facebook
Polska demokracja powinna wyciągnąć wnioski z politycznego fiaska wpisanego w system amerykański.

Osoby o zdeklarowanych poglądach lewicowych są w tym roku rozpieszczane przez wyborczą ofertę – obok Magdaleny Biejat z Lewicy i Adriana Zandberga z Razem pojawiła się klasyczna opcja feministyczno-antyklerykalna: Joanna Senyszyn, po debatach pokochana przez młodych internautów za błyskotliwe, merytoryczne riposty i potencjał memetyczny, w czym sama chętnie bierze udział. Wbrew pozorom nie doszło do skanibalizowania potencjalnych głosów, wręcz przeciwnie – sondaże pokazują dawno niewidziane wzrosty. Strona demokratyczna powinna z tego wynieść jedno ostrzeżenie i jedną nauczkę.

Kto się boi Zandberga

Nietrudno zauważyć, ile negatywnych emocji wśród zdeklarowanych wyborców Rafała Trzaskowskiego wzbudza Adrian Zandberg. Polityk partii Razem, która nie weszła do rządu, więc gdy uważa, że potrzebna jest jego krytyka, bezpardonowo ją urządza. W szczególności obrywa się Zandbergowi za mówienie o konieczności zdemontowania PO-PiS. Oburzyło to np. Zbigniewa Hołdysa, który niepytany zabrał głos w serwisie Bluesky: „Zandberg jeździ po Polsce i głosi wszędzie, że ma dość Tuska i Kaczyńskiego. A ja mam dość Zandberga”.

Socialmediową analizę przedstawiła także Magdalena Środa: „Zandberg stał się koniunkturalnym symetrystą, by wygrać, stawia znak równości między PO i PiS, czyli między demokracją a zamordyzmem. Zapewne zna tę różnicę, która ma charakter fundamentalny, ale dla wygranej można – jak widać – sprzedać i twarz (z brodą, co dodaje mu patriarchalnej siły), i zdrowy rozsadek, i – jak sądzę – swoją polityczną przyszłość”.

Te gwałtowne reakcje wynikają oczywiście z endemicznej dla centroprawicy niechęci do lewicy (trauma po PRL płynnie przeszła w strach przed Wenezuelą; antylewicowe publikacje pojawiają się przed każdymi wyborami, próbuje się partii Razem dorobić gębę zwolenników PiS), ale przede wszystkim z niezrozumienia problemu „PO-PiS”. W interpretacji strony demokratycznej to niesprawiedliwe zrównanie przewin Prawa i Sprawiedliwości z błędami popełnianymi przez Platformę Obywatelską. Tymczasem chodzi o przerwanie dwupartyjnej sztafety – raz rządzi PiS, raz PO. Czasem samodzielnie, czasem z przystawkami. To droga do katastrofy, co wyraźnie widać na przykładzie amerykańskim.

W wideoeseju „Jak NAPRAWDĘ przetrwać upadek społeczeństwa?” zajmujący się narracjami dekolonizacji Joris Lechêne analizuje wygraną Donalda Trumpa nieco w poprzek większości analiz, zwracając uwagę na niewydolność binarnego systemu amerykańskiego. Wybór między Partią Republikańską i Demokratyczną jest pozorny, bo nie pozwala na wyrażanie swoich potrzeb i głosu sprzeciwu. Jeśli ktoś czuje się pokrzywdzony przez politykę Demokratów, z desperacji odda głos na partię, która obiecuje demontaż systemu. Nawet jeśli sam pójdzie na dno, to przynajmniej się zemści. I jest to emocja, którą trzeba zrozumieć, porzucając mrzonki o racjonalnych wyborcach.

Podkast: Finisz kampanii według „Polityki”: punkty węzłowe i prawdziwa stawka wyborów. Słuchaj i oglądaj

Przepis na katastrofę

Duopol PO-PiS utrwala podział na kształt amerykański. Dla polityków, którzy cynicznie pragną jedynie władzy i wpływów, to wygodny układ. Kaczyński może straszyć „niemieckim” Tuskiem, PO przypominać o grozie rządów PiS. I bardzo dobrze, bo PiS był straszny, ale to nie może być jedyny argument. Nie tylko dlatego, że polityka powinna być dyskusją o kształcie Polski, w której wszystkim będzie się dobrze żyło, a nie meczem futbolowym z elektoratem sprowadzonym do roli kibiców – ale dlatego, że jest to zwyczajnie na dłuższą metę nieskuteczne. Jak to ujął Lechêne: „System binarny może produkować tylko nielogiczne, nienormalne rezultaty”. Jeśli zapytamy kogoś, kto zamierza zagłosować na Trzaskowskiego, co go przekonuje do kandydata, i w odpowiedzi usłyszymy litanię narzekań na bandziorów z PiS, to znaczy, że coś nie działa.

Demokratyczna lewica jest niezbędna do działania systemu. Niektórzy to rozumieją: „Magdalena Biejat nie jest moją sąsiadką, bo nie mieszkam na warszawskiej Pradze. Nie jest moją faworytką, bo będę głosował na centroliberała Trzaskowskiego. Ale może w kampanii zrobić to, co powinna robić polityczka lewicy, która jest w koalicji z centroprawicą KO i TD: upominać się o prawa kobiet, prawa pracownicze, korzystniejsze warunki startu życiowego dla młodych” – pisał na blogu Adam Szostkiewicz (choć można by przy okazji spytać, dlaczego KO i TD nie chcą się upominać o te prawa). Nie osiągnęliśmy jeszcze amerykańskiej binarności, wciąż jest miejsce na inne partie, ale ich zwalczanie (jak to media i komentariat robią z Razem) lub próby pożarcia (na zjedzenie „przystawek” chrapkę ma KO) sprawią, że wentylem dla niezadowolonych będzie albo PiS, albo partie faszyzujące.

Takim „pożarciem” są też próby namawiania do głosowania w pierwszej turze „taktycznie” na Rafała Trzaskowskiego, głosy osób o poglądach lewicowych są traktowane jako pewne; wymaga się od wyborców, żeby siedzieli cicho, bo przyjdzie Mentzen z Braunem i wszystko to będzie ich winą. Trudno zrozumieć feministkę Magdalenę Środę, która nie głosuje na kobietę, ale woli postawić na „pewniaka”: „Przyjemna jest myśl, że głosując na Trzaskowskiego, będziemy mieli Małgorzatę jako prezydentową, oczywiście przyjemniejsza byłaby myśl, gdybyśmy mieli Magdalenę Biejat”. To marnowanie społecznej energii, zwłaszcza tej zgromadzonej w czasie antypisowskich protestów w sprawie prawa do aborcji.

Czytaj też: Biejat gwiazdą debaty „Super Expressu”? Każdy grał w swoją grę, w swojej lidze

Sojusz liberalno-lewicowy

Czy jest możliwe porozumienie między ludźmi o różnych poglądach? Faszyści i konserwatyści zamykają się na dialog, są ludźmi dogmatu – odbieranie praw mniejszościom jest dla nich paliwem politycznym i zwykłą złośliwością. Partie progresywne, czy liberalne, czy lewicowe, mają ten sam cel – dobro społeczeństwa i jednostki. Nawet jeśli różnią się co do narzędzi, jakimi można te cele osiągnąć, jest to płaszczyzna do porozumienia. Silna lewica byłaby gwarantem, że partie prawicowo-centrowe – jak KO – nie skręcą za bardzo na prawo; mechanizmem zabezpieczającym przed faszyzacją. Trudna sytuacja geopolityczna czy światowy wzrost prawicowego populizmu kusi niestety polityków drogą na skróty, ukłonami w stronę Konfederacji czy przejmowaniem języka trumpistów.

Tymczasem, jeśli się można nauczyć czegoś od Trumpa, to że warto mieć swoje poglądy i się ich stanowczo trzymać. Odwaga to coś, czego brakuje uzależnionym od tąpnięć sondażowych słupków politykom. Dopóki liderzy nie znajdą tej odwagi, coraz lepsze wyniki lewicy powinny cieszyć nas wszystkich. Może dzięki temu Rafał Trzaskowski zrozumie, że zwrot w lewo to jedyna droga do ocalenia demokracji. Nawet jeśli Zandberg przedstawia postulaty tubalnym głosem spod patriarchalnej brody, to można się z nim dogadać.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną