Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Z kwiatem w zębach

Do licznych wcieleń: pisarki, anarchistki, działaczki feministycznej, didżejki, radykalnej czirliderki i prezeski fundacji, Sylwia Chutnik dodała właśnie kolejne – autorki przewodnika po Warszawie.

Ona już chyba w przedszkolu była feministką – mówi Kazimiera Szczuka. W przedszkolu chyba jeszcze nie. Miała 10 lat, kiedy podczas wakacji u dziadka wpadła jej w ręce biografia Emeliny Pankhurst „Bunt długich spódnic”. Dziadek tej książki z pewnością nie czytał ani nie miał zamiaru. Była przeznaczona na podpałkę. A w środku opisy, jak angielskie sufrażystki walczyły z policją na ulicach o swoje prawa. Wojowniczki z bombami schowanymi w fałdach długich spódnic. I tak Emelina Pankhurst została – obok Pippi i Małej Mi – kolejnym literackim dowodem, że nie trzeba być grzeczną dziewczynką. Równocześnie przyszła fascynacja punkiem i anarchizmem.

– Wyglądali fascynująco, jak artyści – wspomina pisarka. – Trochę to wszystko idealizowałam, bo odbierałam punków nie jako subkulturę, lecz jako rycerzy zbawiających świat i marzyłam, że gdy dorosnę, będę taka jak oni.

Feministka anarchistka

Mając 15 lat zorganizowała pikietę protestacyjną pod cyrkiem. Przeszła na wegetarianizm. Zaczęła działać jako wolontariuszka w Amnesty International, zbierając podpisy w sprawie chińskich więźniów politycznych. Pod ksywką Derwisz (tam wszystko było trochę tajne i podziemne) włączyła się w ruch anarchofeministyczny. Na Gender Studies poznała Agnieszkę Graff, Kazimierę Szczukę, Bożenę Umińską, Izabelę Filipiak, które wtedy tworzyły „naziemny” ruch feministyczny.

– Ja spotkałam Sylwię wcześniej, bo jako 14-latka przychodziła na lekcje angielskiego, które prowadziłam – opowiada Agnieszka Graff. – Zapamiętałam ją jako wybitnie inteligentną, rozczochraną, iskrzącą osóbkę. Rzadkie połączenie pracowitości z oryginalnością.

– Jest niesamowicie skupiona na zadaniach i metodycznie doprowadza rzeczy do celu. Potrafi być cichą robotnicą, by za chwilę przeistoczyć się w demona sceny – dodaje Kazimiera Szczuka.

To się sprawdziło przy organizacji Manif. Starsze feministki na początku z pewną nieufnością obwąchiwały te młodsze. Dredy, różowe włosy, kolczyki, tatuaże, a tu przecież chodzi o poważne sprawy. Z drugiej strony imponował im ten odjazdowy, wariacki styl.

– Przy Sylwii poczułam się trochę jak stara ciotka rewolucji – przyznaje Agnieszka Graff. – Ale dziś trudno sobie wyobrazić Manifę bez radykalnych czirliderek, tańczących w czarno-różowych strojach.

Jeśli nie mogę tańczyć, to nie jest moja rewolucja – to hasło anarchofeministek zmieniło się w manifowe happeningi. Bo rewolucja to nie tylko czarne sztandary, kominiarki i marsze albo siedzenie w domu w rozciągniętym swetrze. Musi mieć element frywolny. Balony, pompony, przebieranki. Zwłaszcza rewolucja kobieca. Któregoś roku urządziły podczas Manify spektakl „Samba z babami” i obtańczyły pomnik kardynała Wyszyńskiego. Sylwia jako tancerka z Rio w wersji punk; z kwiatem w zębach i złotym staniku.

– Zimno było jak cholera, bo to przecież marzec, ale rewolucja wymaga poświęceń – mówi.

W zaawansowanej ciąży zatańczyła jeszcze na platformie podczas Manify, ale wszyscy myśleli: jeszcze miesiąc, dwa i wypadnie z obiegu.

– Starsze feministki miały już dorosłe dzieci, młodsze jeszcze o tym nie myślały, a te ze średniego pokolenia w większości rezygnowały z macierzyństwa – mówi Agnieszka Graff. – Te, które zdecydowały się na dziecko, wycofywały się z ruchu. Jakoś tak się milcząco przyjęło, że matki znikają, stają się niewidzialne. A Sylwia nas zawstydziła i jako pierwsza zrobiła z macierzyństwa feministyczną opowieść.

Mama prezeska

Ta opowieść zaczęła się od wściekłości, bo to oczekiwanie wisiało w powietrzu. Rodzisz, więc odkładasz punkowe ciuchy; czas na podomkę. Siedź w domu, zamiast włóczyć się bez sensu. Koniec z rewolucją. Mama nie może być Radykalną Czirliderką. Postanowiła więc zostać Radykalną Gospodynią Domową. Dorabiała robiąc dredy i piercing (testowane na sobie) i jako didżejka prowadząca dyskoteki. Chciała puszczać muzykę z Bollywood i asian underground, ale Polacy są jak inżynier Mamoń i wolą złote przeboje. Grała więc Cindy Lauper i Madonnę, a jak się ludzie rozkręcili, to i Fasolki. Wszędzie, gdzie się dało, zabierała ze sobą synka – na uczelnię, na spotkania i na Manifę. Wymyśliła KidsBlock, specjalną platformę dla dzieci.

Szybko zrozumiała, że przemieszczanie się z wózkiem po Warszawie jest sportem ekstremalnym; rodzajem miejskiego survivalu. Wózek z dzieckiem i zakupami waży około 30 kg. Wsiadanie z nim do autobusu to podnoszenie ciężarów w kategorii rwanie. Wchodzenie do zamkniętych pomieszczeń – kombinacja gimnastyki artystycznej z elementami siłowymi. I wszędzie schody, schody, schody. A jak znieść wózek ze schodów i nie podrzeć sobie rajstop?

Razem z koleżankami postanowiła założyć fundację MaMa. Miała pewne obawy (dwója z matematyki w liceum), bo fundacja to budżety, faktury, arkusze kalkulacyjne, procenty i ZUS. Ale zgodnie z feministyczną zasadą: skoro umiem upiec ciasto, umiem też założyć organizację społeczną, zaparła się i założyła.

Zaczęły od akcji „O Mamma Mia, wózkiem tu nie wjadę”. W miejscach nieprzystosowanych dla wózków wklejały vlepki i wręczały ulotki osobom za to odpowiedzialnym. Po jakimś czasie sprawdzały, czy coś się zmieniło. Co roku aktualizują mapę miejsc przyjaznych rodzicom. Okazało się, że ten banalny temat jest bardzo nośny. Odzew jest ogromny, miasto się zmienia, a Sylwia dostała nagrodę międzynarodowej organizacji Ashoka, nazywaną społecznym Noblem.

Dziś lista tematów, którymi zajmuje się fundacja, jest dużo dłuższa: łamanie praw pracowniczych matek, urlopy macierzyńskie, ściągalność alimentów. Metody – od udzielania porad prawnych aż po kręcenie hiphopowych teledysków o alimenciarzach, których społeczeństwo traktuje ulgowo i ze zrozumieniem. – Działa mnóstwo fundacji dla dzieci, a my jesteśmy dla mam – deklaruje Sylwia. – Spraw do załatwienia jest ciągle mnóstwo, ale świadomość społeczna zmienia się na lepsze. Przy okazji uchwalenia ustawy żłobkowej pani prezydentowa Komorowska mówiła to, co ja pięć lat temu. Tylko że wtedy to brzmiało radykalnie.

Sylwia pisze w domu. Zawsze ma wtedy w komputerze otwarty inny arkusz i kiedy ktoś z domowników przechodzi jej za plecami, szybko przerzuca się na jakiś wniosek budżetowy, brutto, netto, w każdym razie jakieś poważne sprawy. – Pisanie to trochę obciach, jak ćwiczenie na siłowni – mówi. – Zawsze trochę się wstydziłam, że piszę. Bałam się oskarżenia o egzaltację.

Jako nastolatka pisała oczywiście wiersze. Należała do KLAN, czyli Klubu Ludzi Artystycznie Niewyżytych, gdzie uczyli się m.in. tworzenia haiku. Potem była długa przerwa. Pisywała niewielkie artykuły do gazet, jakieś teksty publicystyczne do feministycznych biuletynów. Z literaturą wyszło niechcący.

Pisarka przewodniczka

Kiedy urodził się Bruno, mieszkała na Ochocie, koło bazarku przy hali Banacha. A każdy bazarek gromadzi klientelę alkoholiczno-śmietnikową. Co do tego nie było wątpliwości. Pierwszy obrazek, jaki zobaczyła po przeprowadzce, to pijana baba śpiąca w betonowym kwietniku. Chodziła z wózkiem wokół bazarku, obserwowała ludzi i z nudów wymyślała ich historie. Podsłuchiwała bazarowe rozmowy, a po powrocie z zakupów spisywała. Z podsłuchanych rozmów pierwsza wyłoniła się opowieść o Czarnej Mańce. Potem kolejne. Publikowała je na stronach fundacji Feminoteka. Pisała, wysyłała i zapominała. Dopiero po jakimś czasie Marta Dzido spytała, czy zamierza to skończyć i czy będzie z tego książka. A powinna być? – zdziwiła się. Tak powstał „Kieszonkowy atlas kobiet”. Zdziwiła się, że Ha!art chce go wydać, potem jeszcze bardziej, że jest nominowana do Paszportu POLITYKI w kategorii literatura, a najbardziej zdziwiła się, że ten Paszport dostała. Książka miała świetne recenzje, zainteresował się nią (i wystawił) warszawski Teatr Powszechny, a Sylwia stała się znaną osobą. Jej zdjęcie ukazało się nawet na Pudelku. Co prawda tyłem i tylko dlatego, że obok usiadł Kuba Wojewódzki, ale zawsze.

Jak się chodzi z wózkiem po mieście, ma się czas na obserwację fasad, zwiedzanie bram, szukanie podwórkowych Matek Boskich i inne eksploracje. Co prawda Sylwia pisze, że Warszawa to trudny przypadek choroby, a miłość do niej to proces długotrwały, bo romantyczne zakochanie od pierwszego wejrzenia nie wchodzi w grę, a jednak ją pokochała. Kilka lat temu koleżanka poprosiła ją, żeby oprowadziła po mieście uczestniczki jakiejś konferencji feministycznej. Opracowała trasę i bardzo się jej to spodobało. – Odezwał się we mnie zew mądralińskiej. Ja mówię, a wszyscy słuchają – wspomina.

Skończyła kurs przewodników organizowany przez PTTK i zaczęła szukać autorskiego pomysłu na miasto. Trop był dość oczywisty – kobiety. Wygrzebywała opowieści o kobietach związanych z Warszawą, odszukiwała miejsca, gdzie prowadziły salony, pensje, apteki, cukiernie, biblioteki; gdzie są tworzone przez nie rzeźby, freski, obrazy; gdzie mieszkały aktorki, poetki, pisarki, filozofki, pilotki, żołnierki. Są w tym panteonie postaci fascynujące, jak Krystyna Skarbek, królowa europejskiego ruchu oporu, agentka organizująca ucieczki z obozów jenieckich, sportretowana w jednej z powieści Iana Fleminga. Są postaci tragiczne, jak Adina Blady-Szwajgier, lekarka z getta, która podawała dzieciom morfinę, bo wierzyła, że taka śmierć jest lepsza niż ta obozowa. Są też całkiem niepozorne, jak pani Majchrzakowa, karmicielka gołębi, której rzeźbiony wizerunek można znaleźć na fasadzie kamienicy przy ul. Piwnej.

Kiedy pisarka zaczyna grzebać w historii miasta, to się nieuchronnie musi skończyć powstaniem przewodnika. A kiedy pisarka jest dodatkowo feministką, to nieuchronnie musi to być przewodnik z misją. Przypomnieć kobiety, które zazwyczaj tkwią gdzieś na zapleczu historii jako czyjeś żony, matki czy pomocnice. I to jest przypadek najnowszej książki Sylwii Chutnik „Warszawa kobiet”.

Recenzja – s. 86.

Polityka 12.2011 (2799) z dnia 18.03.2011; Kultura; s. 94
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną