Była jedną z pierwszych powojennych gwiazd filmowych. Widzowie pokochali ją m.in. za role w „Zakazanych piosenkach”, „Skarbie” i „Pora umierać”. Kariera Szaflarskiej trwała prawie 80 lat. Na koncie miała ok. 100 ról teatralnych i to właśnie teatr pozostał jej największą miłością. Mówiła, że występowanie na jego deskach jest dla niej jak narkotyk, jak nieuleczalna choroba.
Oficjalnie zakończyła swoją karierę w listopadzie 2016 r. w związku z pogarszającym się stanem zdrowia. 6 lutego 2017 r. obchodziła 102. urodziny.
Tak o Danucie Szaflarskiej pisała Aneta Kyzioł w lutym 2015 roku, kiedy aktorka kończyła sto lat:
„Ludzie często mnie pytają, co robić, aby tak długo żyć? Nie wiem. Ja niczego specjalnego nie robię. Po prostu kocham życie we wszystkich jego barwach, odcieniach i cieniach. Życie jest cudem. Zawsze” – mówiła „Dziennikowi Teatralnemu”, odpowiadając na ponawiane regularnie od dziesięcioleci pytanie o jej przepis na długowieczność. Gdzie indziej tłumaczyła: „Najtrudniejsze dla kobiety jest, jak kończy trzydzieści lat, bo wtedy wie, że opuszcza młodość. Tak stało się ze mną. A potem to już była tylko zabawa! 50, 70, 90!”.
Media świętowały jej 90-lecie, 95-lecie, a potem już co rok, kolejne urodziny, obchodzone zresztą przez jubilatkę podwójnie. Urodziła się bowiem 6 lutego 1915 r., ale w dokumentach ma zapisaną datę o dwa tygodnie późniejszą, co z wrodzonym poczuciem humoru tłumaczy góralskim temperamentem ojca, który hucznie i długo świętował z sąsiadami narodziny córki, zanim dotarł do odpowiednich urzędów.
Z takim samym humorem podchodzi do świętowania setnych urodzin. – Opowiada o zalewie urodzinowych życzeń, śmiejąc się, że ma ochotę uciec, bo czuje się jak na własnej stypie – mówi Jacek Bławut, reżyser filmu „Jeszcze nie wieczór”, kręconego w 2008 r. w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie z emerytowanymi gwiazdami polskich scen, i przyjaciel aktorki. – Jej się nie odbiera wiekowo, z nią się rozmawia jak z koleżanką. Nie gada o chorobach, nie marudzi, dużo się śmieje. Na imprezie, którą zorganizowała dla niej macierzysta scena, TR Warszawa, prosiła o ograniczenie oficjalnych wystąpień i odczytywania okolicznościowych telegramów. Zamiast tego były tańce. A najbardziej ucieszyła się z niespodzianki – góralskiej orkiestry z rodzinnych okolic, śpiewającej zabawne kuplety o 300-letniej aktorce.
Liryczna góralka
Gdy się urodziła, trwała pierwsza wojna światowa. W jej wspomnieniach jednak jej nie ma, jest za to rajska górska wioska Kosarzyska koło Piwnicznej i szczęśliwe, beztroskie dzieciństwo w kochającej rodzinie wiejskich nauczycieli, chodzenie na bosaka, moczenie nóg w górskich potokach, nurzanie się w pachnących łąkach. Wygnanie z raju dzieciństwa przyspieszyła nagła śmierć ojca i przymusowa przeprowadzka do Nowego Sącza. Ale Kosarzyska to fundament, na którym aktorka zbudowała swój system wartości i stosunek do świata.
– Wtedy to były Austro-Węgry, tam panowała zupełnie inna atmosfera niż w pozostałych zaborach, tam się chciało żyć – uważa Izabella Cywińska, reżyserka przedstawień z udziałem Szaflarskiej. – To, razem z góralskim pochodzeniem Danusi, decyduje chyba o jej pogodnym charakterze. Po latach, już jako uznana aktorka, Szaflarska pobudowała w Kosarzyskach chatę. – Mówi o tym domu z miłością, lubi opowiadać, jak go budowała, jak dbała, żeby użyto odpowiedniego gatunku drewna – wspomina Cywińska. – Jest fenomenalnym połączeniem myślenia o przeszłości i przyszłości. Pielęgnuje korzenie, czerpie z dzieciństwa, ale też wciąż patrzy w przyszłość, snuje plany.
Miała dwóch mężów, pierwszym był pianista Jan Ekier (zmarł w ubiegłym roku, w wieku 101 lat), drugim – spiker radiowy Janusz Kilański. Ma dwie córki, dwoje wnuków i prawnuczkę. Jednak to praca zawsze była dla niej najważniejsza. O małżeństwach mówi: „Nie lubiłam wychodzić za mąż”, o rozwodach – że mężowie oczekiwali, iż będzie kurą domową, do czego się nie nadaje. Janowi Ekierowi na sugestię, że mogą zostać razem, jeśli ona rzuci scenę, odpowiedziała, że tylko wtedy, gdy on rzuci granie. Córki wiodły z nią cygańskie życie: w garderobach, w objazdach po Polsce. Obie mają zdolności artystyczne, starsza, urodzona podczas wojny, jest graficzką, młodsza konserwatorką zabytków.
– Ona zawód kocha – tłumaczy Barbara Horawianka, aktorka, przyjaciółka i sąsiadka Szaflarskiej. – Żeby nie wiem na jaki temat zaczęło się z nią rozmawiać, zawsze w końcu zejdzie na teatr. Chętnie opowiada, jak tę rolę robiła, jak inną, jak się kłóciła z reżyserem i go przekonała do swojej koncepcji. Opowieści o tym, jak nie dawała sobie w kaszę dmuchać, krąży wiele.
Pierwsza – jeszcze ze szkoły teatralnej. Gdy się dowiedziała, że Aleksander Zelwerowicz przepuścił ją na drugi rok w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej warunkowo, z dopiskiem „za małe oczy”, złapała go na schodach i skrzyczała: Co to za komentarz, co ma zrobić, rozciąć sobie oczy, rozciągnąć? Uśmiechnął się i doradził, żeby na scenie łapała wzrokiem reflektory, wtedy ich błysk powiększy optycznie oczy. Siedem dekad później to właśnie z oczu zrobi swój największy atut w filmie „Pora umierać” Doroty Kędzierzawskiej. Gra samotną, pyskatą staruszkę w wielkim domu. Jedną z jej ulubionych scen jest ta w gabinecie lekarskim, gdzie na nieuprzejme polecenie lekarki: „Niech się rozbierze i położy”, jej bohaterka odpowiada: „Niech się pocałuje w dupę”. W czasie powstania warszawskiego nakrzyczała na Niemców, którzy, zaskoczeni, wypuścili ją z łapanki. „Obejdzie się. Mogę żyć z narzeczonym bez ślubu” – odpowiedziała księdzu, który w 1941 r. nie chciał dać jej ślubu bez zapowiedzi, czyli paru tygodni czekania. Stanęło na natychmiastowym „ślubie dla konających”.
Hollywoodzki uśmiech
Zadebiutowała 14 września 1939 r., w Teatrze Na Pohulance w Wilnie. Pod ostrzałem grali farsę „Szczęśliwe dni” pod zmienionym na czas wojny tytułem „Zielone lata”. – Znała przedwojenne aktorki, z Hanką Ordonówną występowała w Wilnie, ale jakoś nie przesiąknęła tamtym stylem – zauważa Barbara Horawianka. Wygrała góralska żywiołowa natura. Krytycy przez całe dekady będą powtarzać, że o sile aktorstwa Szaflarskiej decyduje „burzliwy temperament w połączeniu z lirycznym wdziękiem”.
Ta mieszanka uczyniła z niej pierwszą polską powojenną gwiazdę kina. Leonard Buczkowski, reżyser „Zakazanych piosenek”, wypatrzył ją w krakowskim teatrze w farsie „Roxy” i zmienił dla niej scenariusz. Wraz z Jerzym Duszyńskim zagrali waleczne rodzeństwo w okupowanej stolicy. Był 1946 r., zagrała we własnym ubraniu, bo nie było kostiumów, kolejne sceny relacjonowały świeże wojenne doświadczenia Polaków. Także samej Szaflarskiej, która podczas powstania warszawskiego pracowała w Biurze Informacji i Propagandy AK, zawiadamiała artystów o odbywających się koncertach w walczącym mieście. Słowa „Ja nie płaczę, ja śpiewam”, które wypowiadała jej bohaterka Halinka na wieść o śmierci narzeczonego, autentycznie wzruszały, a jej dzielność i optymizm były zaraźliwe. Twarz Szaflarskiej, wtedy 31-letniej, ale wyglądającej na lat 19, pięknej, z hollywoodzkim uśmiechem, zdobiła okładkę pierwszego wydania miesięcznika „Film”.
Dziś Szaflarska ma do swoich pierwszych występów sporo dystansu: „Pierwsza rola filmowa, z której naprawdę byłam zadowolona, zdarzyła mi się akurat w bardzo kiepskim filmie. Była to »Warszawska premiera« Jana Rybkowskiego, w 1951. Pierwszy po wojnie widowiskowy film muzyczny, którego akcja osnuta została wokół toczonej w 1857 roku walki o wystawienie »Halki« Stanisława Moniuszki. Grałam w nim hrabiankę Krystynę, złą kobietę, charakterystyczną rolę. Pod nią się mogę i dzisiaj podpisać. Przedtem nic tylko te amantki, które w końcu były nieciekawe” – mówiła „Dziennikowi Teatralnemu”.
Tymczasem w polskiej sztuce nastała era socrealizmu i dzielnych przodowników pracy. Szaflarska w kufajce nie wyglądała przekonująco, gdy raz spróbowała, ekipa filmowa wybuchła śmiechem. W następnych dekadach grywała w kinie epizody, choć nierzadko wspaniałe. O jej Babci Misi z „Doliny Issy” w reż. Tadeusza Konwickiego z 1982 r. „Ekran” pisał: „Łączy w sobie najlepsze cechy jej aktorstwa. Urok i ciepło cieszącej się niegdyś powodzeniem w życiu kobiety zostały tu wzbogacone o ledwie uchwytny rys sentymentalizmu, o wzruszenie młodością, mądrość wszechogarniającą, ale nie nachalną, dzięki której tak wielkim szacunkiem cieszyło się tyle babć z dawnych lat”.
Kino na dobre przypomniało sobie o swojej pierwszej powojennej gwieździe niemal pół wieku po mocnym debiucie.
Aktorka współczesna
Także w teatrze specjalnością Szaflarskiej stały się energiczne, niezależne kobiety, które wzbogacała o lekki rys romantyczny czy sentymentalny. Wielkim sukcesem była jej tytułowa bohaterka w „Czarującej szewcowej”, „ludowej balladzie na cześć miłości i życia”, jak pisała prasa, Federika Garcii Lorki, wyreżyserowanej przez Marynę Broniewską w Teatrze Narodowym w 1958 r. „Jej gra, bystra i bujna, obejmuje najszersze rejestry: od wybuchów gniewu i oburzenia aż po pianissima tęsknot, marzeń czy żalów. Tyleż było w tej grze ognia, co naturalności i humoru, co mocnego trunku poezji” – pisał Wojciech Natanson w „Expressie Wieczornym”.
Do legendy przeszła też jako najdowcipniejsza, najenergiczniejsza i najbardziej uwodzicielska Podstolina w „Zemście” (grała ją w teatrze i w ekranizacji). Dwa razy z sukcesem wcieliła się także w zbuntowaną, pełną temperamentu babcię Eugenię, która rżnie w karty i nie zamierza się kłaść na katafalku w „Tangu” Mrożka. W 1974 r. w Gnieźnie i w 1997 r., jako 82-latka, w świetnej inscenizacji Macieja Englerta w warszawskim Teatrze Współczesnym.
W 1961 r. gościnnie zagrała Kasię w szekspirowskim „Poskromieniu złośnicy” w Koszalinie. – Teatralny Koszalin był w latach 60. prawie tym, czym dziś Wałbrzych: prowincjonalnym centrum nowej kultury. I Danusia oczywiście musiała się tam znaleźć – wspomina Izabella Cywińska. – Dojeżdżała pół roku z Warszawy, bo spodobała jej się fajna zespołowa atmosfera. Pociąg do zespołowego teatru, do młodych ludzi, którym się chce razem pracować, został jej do dziś.
W 2001 r., mając 86 lat, wystąpiła gościnnie w „Uroczystości” wystawionej w TR Warszawa przez Grzegorza Jarzynę. Jej Babcia z pozoru z boku obserwuje rodzinny dramat – spektakl dotykał problemu kazirodztwa. Gdy poziom emocji sięga zenitu, zaczyna śpiewać. Zaproponowała reżyserowi kołysankę, którą śpiewała wnukowi: „Znad zielonej dżungli księżyc się wynurza i pływa po niebie jak cytryna duża”. Swoją strategię aktorską tłumaczyła: „Niekoniecznie trzeba mówić, wystarczy ustosunkować się do ludzi i zdarzeń na scenie”. Kiedyś wykonała eksperyment. Na pierwszym planie na scenie para kolegów toczyła dialog, jej zadanie aktorskie polegało na staniu z tyłu, paleniu papierosa i słuchaniu kolegów. Tak mocno skoncentrowała się na tym słuchaniu, że po przedstawieniu widzowie podchodzili do niej z pytaniem, co zrobiła, bo z tej sceny pamiętają tylko ją.
Niemal dekadę później Jarzyna zatrudnił 95-letnią Szaflarską (od ćwierćwiecza na emeryturze) na etat, czyniąc z niej prawdopodobnie najstarszą na świecie etatową aktorkę. „Zespół TR Warszawa złożony jest z różnych, bardzo specyficznych osobowości. A ona idealnie się w niego wpasowała. Ma z nas wszystkich najwięcej optymizmu. Potrafi przedstawiać zdarzenia w taki sposób, że nagle widzimy je w pozytywnym świetle. Przy niej uświadamiam sobie, jakie te nasze – wydawałoby się – wielkie problemy są w istocie błahe” – tłumaczył w „Gazecie Wyborczej”. W głośnym, sfilmowanym „Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej w reż. Jarzyny Szaflarska gra Osowiałą Staruszkę na Wózku Inwalidzkim, żyjącą wspomnieniami wojny. – Większość starych aktorów mówi do młodych z pozycji mentora i mędrca, ale nie Danusia – opowiada Cywińska. – Ona uważa, że w tej chwili w teatrze jest bardzo interesująco. Gra u Jarzyny, podróżuje. Kiedy miała wypadek z nogą, złamała biodro, pojechała do profesora ortopedii do Poznania. Tłumaczyła mu, że musi być w formie, bo gra teraz taką rolę, w której nagle upada, bo umiera na stojąco. Profesor nie bardzo rozumiał, o co chodzi, więc mu zademonstrowała, nagle padając: O, właśnie tak. Cała Danka.
W miesięczniku „Teatr” na pytanie, czy 75 lat praktyki scenicznej pomaga jej w pracy w TR Warszawa, odpowiedziała: „W ogóle się nad tym nie zastanawiam. Pracuję dzisiaj w innym teatrze, w innym świecie. Wielką radość sprawił mi komplement Grzegorza Jarzyny, że jestem aktorką współczesną”.
Z innego świata
Tym, kim Grzegorz Jarzyna jest dla Szaflarskiej w teatrze, w filmie jest Dorota Kędzierzawska. Z myślą o aktorce napisała rolę Wiedźmy w „Diabłach, diabłach”, film miał premierę w 1991 r. 16 lat później dla swojej ukochanej aktorki napisała, tym razem główną, rolę samotnej Anieli w „Pora umierać”, za którą aktorka otrzymała nagrodę na festiwalu w Gdyni. Jednak najważniejszym wspólnym dziełem Kędzierzawskiej i Szaflarskiej jest nakręcony trzy lata temu dokument „Inny świat”, liczący 97 minut, po minucie na każdy rok niezwykłego życia Danuty Szaflarskiej.
Aktorka rysuje przed oczami widza obrazy z sielskiego dzieciństwa w górskiej wsi, sceny z okupacji Wilna. Trwające popołudnie i całą noc bombardowanie Wilna przeleżała zszokowana w ogrodzie, wgryzając się w ziemię. W ciągu jednej nocy straciła kilka kilogramów wagi, nigdy potem już tak się nie bała. Opowiada o śmierci ukochanego brata w kampanii wrześniowej, o pieszej ucieczce do Warszawy, o powstaniu przeżytym z malutką córką na rękach. Trudno zapomnieć opowieści o suszeniu pieluch w cieple płonących kamienic. Albo o sielskim ogrodzie z kwitnącymi kwiatami i kałużami krwi, nad którymi krążyły roje much. Kilka godzin wcześniej Niemcy urządzili tam rzeź żydowskich kobiet.
Szaflarska opowiada prosto i pięknie, bez cienia egzaltacji czy martyrologii. Jest świadkiem historii i jednocześnie wielką rzeczniczką życia. – Ona wszystko pamięta, daty, nazwiska, wydarzenia, ale nie rozpamiętuje – zauważa Barbara Horawianka. – A przecież tak wiele przeszła. „Inny świat” trwa 97 minut, ale materiału nagranego jest na trzy-, czterogodzinny film. „Czego można się uczyć od pani Danuty? Frajdy z tego, że się jest, że się żyje” – powiedziała PAP z okazji setnych urodzin aktorki reżyserka filmu Dorota Kędzierzawska.
– Ludzie dożywają tego wieku, ale często w kiepskiej formie. A ona jest pełna życia. Jaką ma nowoczesną fryzurę! Zestarzała się pięknie – zwraca uwagę Barbara Horawianka i opowiada, że jeszcze niedawno trudno było nadążyć za Szaflarską przecinającą tanecznym krokiem rynek warszawskiej Starówki w drodze do mieszkania, w którym konsekwentnie żyje sama, tłumacząc, że już w dzieciństwie zaobserwowała, że każdy ul może mieć tylko jedną królową. Jacek Bławut dodaje: – Moja mama zawsze mówiła, że człowiek starzeje się od głowy. A ona głowę ma młodą. Cieszy się, że w lutym ma dużo przedstawień, że będą wyjazdy. Uwielbia latać samolotem.